Niedzielny poranek wita ostrymi zarysami gór
na końcu ulicy Jagiellońskiej w Zakopanem. Długie cienie grają wśród skał,
nadają im kształt i koloryt. Szybki zrzut nadbagażu w skrytce dworcowej (brawo
za pomysł!) i już kilka minut po siódmej zasuwam Jaworzynką - oczywiście...
Idzie kilka osób, przeważnie samotnicy, ale to nie przeszkadza. Trzeba szybko
wyjść na Halę Gąsienicową, zaoszczędzić czas, potem pomyślę, gdzie właściwie
chcę dziś iść.
Krok za krokiem, szybko, ale nie pędem,
niepokoi dziwny ból w okolicach stawu skokowego, ból niewiadomego pochodzenia.
Szczęściem zanika, gdy idę pod górę i tak oto na przełęczy pod Magurą jestem po
godzinie od wyjścia z Kuźnic. Nad Betlejemką rozwieszona ponura płachta nieba i
cudowne, na w pół uśpione jeszcze góry... Będzie deszcz, myślę, ale nic to i z
rozpędu zdążam nad Czarny Staw Gąsienicowy.
 |
Hala Gąsienicowa |
 |
Kościelec i Czarny Staw Gąsienicowy |
Skalno-zielony Kościelec przegląda się w
spokojnej tafli stawu, po którym szaleje stado młodych kaczek. A tak tu było
biało, szaro i złowrogo, ledwo chwilę temu, a już pół roku... Dziś dolina mieni
się barwami lata, nad brzegiem złote kaczeńce i zioła, nad głową błękit
tatrzańskiego poranka i każdy kamień skrzesany pionowo w górę nasycony
światłocieniem. Inni tu ludzie niż zwykli przychodzić latem w Tatry. Dlatego,
że tak wczesna pora. Ci ludzie są na miejscu i tak jak ja zaczynają wielki
tatrzański dzień. Szkoda, że mnie tak mocno musi się dzisiaj spieszyć...
U rygla doliny; tam, gdzie przeskakuje się
potok toczący z grzmotem wodę spod Kozich do szmaragdowego stawu, bandażuję
nogę i podejmuję decyzję: dziś będzie Zawrat - ten, od którego zawróciliśmy,
którego wystraszyli się nieokiełznani z Tatrami, ten, który kusi już od dawna.
Przez chwilę mam jeszcze obawy, czy dam radę z tą bolącą nogą, może będzie
burza...? Szare niebo skłania łeb pomiędzy skały a ja wspinam się po
kamieniach, wyżej i wyżej, ku rozstajowi szlaków nad Zielonym Stawem.
 |
Ponad doliną, w dole Zielony Staw |
Ku Zawratowi idą ludzie. Mały ogonek, pod
koniec którego podczepiam się niespiesznie. Przeskakując zielone rumowisko
moren patrzę w głąb olbrzymiej doliny, na okolony śniegami Zielony Staw, masyw
Granatów wzrastający z dna rumoszu potężnie i kusząco... Ku ciemnym zerwom
Zadniego Kościelca, z którego dobiegają nawoływania taterników - widzę ich
sylwety na tle skał... Uśmiech... Patrzę ku wrotom Zawratu naznaczonym plamą
szarego śniegu i przez chwilę nie rozumiem, dlaczego ktoś tak zdemonizował
podejście tym żlebem... dopóki nie zauważam, że droga wcale nie prowadzi
żlebem! Niknące w górze kolorowe ludziki znikają w czeluściach czarnej,
podciętej ścianki po lewej stronie żlebu. A więc o to w tym Zawracie chodzi!
 |
Na Zawrat |
Czas schować kije. Po wyślizganych, jeszcze
mokrych kamieniach rozpoczyna się włażenie na czworakach. Powoli docieram pod
ściankę i robi się mała kolejka na łańcuchach, miejscami zdawałoby się
zbytecznych. Perć wznosi się skalnymi grzędami i nie ma miejsca, by postawić
tam całą stopę: są tylko krawądki, w których mieści się czubek masywnego
Meindla i małe, koślawe nachwyty, których pewnie czepiają się palce. Oczy
szukają kolejnych prożków wzdłuż ciągu ogniw, wznosi się perć i patrząc w dół,
sponad zakosu wąskiej półki, uśmiecham się w duchu szerokim, zwycięskim
uśmiechem. Bo nie ma dziś rozdygotanych kolan i trwożnych spojrzeń w dół. Nie
ma lęku zaplątanego gdzieś głęboko w trzewia. Nie ma tego, co kiedyś wzbudzało
drobną panikę na myśl o ekspozycji. Dziś jest pewność chwytu i mocno osadzony w
skale czubek buta. Dziś jest współgranie ciała ze skałą, nawet w tej śliskiej,
chrzęszczącej strukturze i na tym niedługim odcinku... Nie ma strachu w
postawieniu stopy na krawędzi urwiska, gdy jej większość wystaje poza skałę i
opieram na niej cały ciężar ciała. Jest świadomość synchronizacji ruchów,
koncentracja i opanowanie - wręcz automatycznym czynią każdy krok wzwyż, w
skałę pachnącą wilgocią. Nie ma lęku wysokości, jest świadomość własnej dobrej
kondycji. W pewnym momencie, wczepiona w płytę, nie mam pomysłu dokąd iść,
zbaczam na oberwane usypisko i wspinam się śmiało zupełnie poza szlakiem,
jakimś skalnym żebrem. Jeszcze tylko krótka grzęda i długa wspinaczka pięknym
terenem dobiega końca. Pod Zawratem wita ukryta w rumoszu figura Matki
Boskiej...
 |
Zawrat zdobyty |
Odwracam się ku przepaści. Trójkątne okno
dzielące skalny świat na góry przed i góry za mną... 120 lat temu siedział tu
Witkiewicz w swojej drodze na Przełęcz Pod Chłopkiem, wśród czarnych ścian
zachodzących na niebo - tak jak dziś... Te pociemniałe zerwy mają w sobie urok
nierówny niczemu innemu na świecie. Oberwane strzępy skał z obu stron
przedziwnego, trójkątnego wcięcia przełęczy sprawiają wrażenie, że to miejsce
zupełnie jest oderwane od całej reszty wszechświata, że dostać się tu można
jedynie jakimś tajemnym sposobem, zupełnie nie mającym związku ze wspinaczką o
własnych siłach, z błotem za paznokciami i siniakiem na kolanie. Przepływa nad
nim szarobure, posępne niebo, owiewa poszarpane turnie dziwnym tchnieniem,
biegnie po grani, przenika opuszki palców. A z drugiej strony przełęczy toczy
się górami świat; przez Walentkowe i czub Krywania schowany w odmętach chmur,
przez wał Miedzianego i Wysokie Tatry błękitniejące tuż za nim. W dole
połyskują stawy, odbija się w nich skalny świat zawieszony w powietrzu -
czarno... błękitnie... szaro... Usypują się w nie blade żleby, przemykają
ścieżki przez zieloną misę doliny i sterczą nad głową grzebienie Kozich
Wierchów...
 |
Zadni Staw i Wole Oko |
 |
Zejście z Zawratu do Doliny Pięciu Stawów Polskich |
 |
Zadni Staw i Walentkowy Wierch |
 |
Czarny Staw w Dolinie Pięciu Stawów Polskich |
 |
Dolina Pięciu Stawów Polskich |
Schodzę do Doliny Pięciu Stawów Polskich
wygodną ścieżką, tak inną od zawratowej perci i myślę tylko o jednym - dziś
dokonał się przełom; przekonałam samą siebie, że Tatry mi nie straszne, że
teraz już będzie tylko do góry, że kocham mój pionowy, kamienny świat...
Szkoda, że czas wracać. Albo raczej zbiegać. Z zegarkiem w ręku dopijam kawę w
schronisku, słuchając bzdurnych dialogów, jak to ludzie żyją tu odcięci od
świata. Majestatyczny wał Buczynowych z nitką drogi na Krzyżne przykuwa
spojrzenie. Następnym razem...
To był ważny dzień. Uświadomił, że trzeba
przekraczać własne granice, własne zwątpienie, nawet, jeśli sprowadzają się do
jednego kamienia wyżej nad głową. I warto czerpać siłę z pokonywania tych
granic, iść wyżej i ustalać kolejne. Wymagać więcej od siebie. Wtedy czuje się
życie nawet w najgłębszych zakamarkach siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz