Sobota rano. Wyruszamy z Bielska. Kierunek – Pieniny, a raczej Spiskie Zamagurze. Słońce razi w oczy i jest rześko. Na ekspresówce w kierunku Żywca pustki, można siec ile wlezie, Pomarańcza przeżywa drugą młodość. Na papierosku w Koconiu Pod Dębami stwierdzamy z żalem, że nie ma już sklepu pod barem… Jest za to dalej, w Kukowie, gdzie trzeba dokonać zakupu chleba. W kolejce stoi pani, która najwyraźniej jest zaopatrzeniowcem dla połowy okolicy. Ma kilka pokaźnych toreb, kilka list zakupowych, do każdej osobne pieniądze i osobny rachunek. Papierosy dla Krysi, pieniążki, reszta, paragon. Chleb dla Stasi, pieniążki, reszta, paragon. I jeszcze ta reszta pod ladę się skulała. A to nie jej woda, to kogo innego… Po kilku chwilach jest nareszcie po wszystkim i pani obładowana jak wielbłąd wychodzi dziarsko ze sklepu wypełnionego już sporą klientelą.
Lecimy na Stryszawę, w kierunku Przysłopu. Moglibyśmy wprawdzie Zakopianką, ale biorąc pod uwagę, jak jest rozryta, nie chcemy ryzykować, więc aż do Zawoi mamy praktycznie pustą drogę. Z Przysłopu uśmiecha się do nas z daleka przykryta lśniącą czapą śniegu Babia Góra. Dalej przez Przeł. Lipnicką, Zubrzycę i Jabłonkę, szybko i sprawnie, z widokiem na zaśnieżone Tatry i szerokie połacie orawskich łąk, pól i lasów.
Lecimy na Stryszawę, w kierunku Przysłopu. Moglibyśmy wprawdzie Zakopianką, ale biorąc pod uwagę, jak jest rozryta, nie chcemy ryzykować, więc aż do Zawoi mamy praktycznie pustą drogę. Z Przysłopu uśmiecha się do nas z daleka przykryta lśniącą czapą śniegu Babia Góra. Dalej przez Przeł. Lipnicką, Zubrzycę i Jabłonkę, szybko i sprawnie, z widokiem na zaśnieżone Tatry i szerokie połacie orawskich łąk, pól i lasów.
Babia Góra z Podryzowanego |
Pierwszy punkt trasy osiągamy około 11:00, zaliczając kilka postojów. Łopuszna. Tutaj zaczynamy. Na niebie żyleta, słońce przygrzewa, rześki wiaterek biega wśród pączkujących drzew. Na pierwszy ogień zwiedzania idzie zespół dworski, który na przełomie XVIII i XIXw. wybudował Romuald Lisicki, syn właściciela Łopusznej. Od roku 1824 właścicielem dworu i wsi był Leon Tetmajer, który ożenił się z córką Lisickiego, od tego czasu jest nazywany Dworkiem Tetmajerów. Obecnie działa tu Muzeum Kultury Szlacheckiej, które jest filią zakopiańskiego Muzeum Tatrzańskiego. W skład zespołu dworskiego wchodzą budynki: oficyny, obora, spichlerz, stajnia, wozownia i chałupa Stanisława Klamerusa z Łopusznej z 1887 r.. Wewnątrz urządzono ekspozycję pokazującą wnętrze domu chłopskiego z okresu międzywojennego. A na tyłach dworu pasą się konie, niektóre przyjazne, z parciem na szkło.
Chałupa Jana Klamerusa z 1887 r. |
Stajnie i budynki gospodarcze |
Idziemy w stronę drewnianego kościoła pw. Świętej Trójcy i św. Antoniego Opata z końca XV wieku. Właśnie skończyła się msza i wychodzą zeń górale w swoich strojach regionalnych, całe rodziny począwszy od niemowlaków w wózkach przebrane po góralsku, z koszyczkami i kwiatami w garściach. Nad wszystkim czuwa z wysoka pan bocian przycupnięty w gnieździe na słupie.
Dodaj napis |
Niedaleko Łopusznej we wsi Harklowa również znajduje się drewniany kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny z 1500 roku. Bardzo dobrze zachowała się jego gotycka bryła, elementy architektoniczne, i częściowo autentyczne polichromie z 1500 roku. Nie wykonujemy dużo zdjęć ani filmów, ponieważ trwa różaniec dla dzieci, więc nie wypada.
Kierujemy się zatem dalej, bo następny na trasie jest XIV-wieczny kościół wpisany w 2003 roku na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Naturalnego UNESCO w Dębnie. Tu też okazuje się, że okolica to prawdziwa bocianolandia – pełno ich wszędzie i dzięki nim człowiek czuje się swojsko i polsko. Do tego malownicze łany i łąki ciągnące się po bezkres hektarami, przydrożne kapliczki bielejące z daleka i ten niepowtarzalny zapach starego, zbutwiałego drewna i kurzu, gdy przekracza się próg wiekowej świątyni.
W Dębnie nie wolno wykonywać zdjęć w środku. Pewnie byśmy bezbożnie ten zakaz złamali, gdyby nie przyglądali nam się strażnicy grobu pańskiego. Cóż, ściany kościoła od wewnątrz zdobią unikatowe malowidła - polichromia z XV-XVI w., zawierająca motywy geometryczne i roślinne w układzie pasmowym. Wewnątrz kościoła zobaczyć można m.in. późnogotycki tryptyk w ołtarzu głównym z pocz. XVI w., zabytkowy krzyż z 1380 r., unikatowe cymbałki z XV w. oraz tabernakulum z pocz. XIV w. Tajemnic kościoła strzegą oczywiście dwa bociany a w tle Gorce z Lubaniem na pierwszym planie.
Ruszamy dalej na wschód, na Półwysep Stylchyn. Przed zalaniem w 1994 roku terenu wsi Czorsztyn, Kluszkowiec i części Maniów, na potrzeby utworzenia Jeziora Czorsztyńskiego część starych zabudowań, cenniejszych zabytków drewnianych obu wsi dostało drugie życie. Powstała tutaj Osada Turystyczna Czorsztyn. W skład osady wchodzi 9 zabytkowych drewnianych pensjonatów i willi, 11 wiejskich chałup i budynków gospodarskich oraz 11 kamiennych piwniczek z drewnianym lamusami nad nimi. Wszystkie obiekty pochodzą z XIX i początku XX wieku. Kompleks składa się z 2 części: skansenu etnograficznego i części willowej – uzdrowiskowej, gdzie w XIX i XX-wiecznych willach znamienitych w okolicy osobistości można sobie za niemały pieniądz wynająć apartament. Osobiście dla mnie to ciekawy pomysł, jednak mam mieszane uczucia. Ciekawie i dostojnie prezentują się te przepiękne wille, zwłaszcza była „Restauracja Pieniny” Leopolda Szperlinga, kontrastują z pewnością ze skromnymi zagrodami chłopskimi. Wszystko jednak na razie wygląda tak, jakby dopiero ktoś postawił tu te domy, dodał dźwig, rozgrzebany plac budowy i niech się dzieje wola nieba. Położone to wszystko jest niezwykle malowniczo, nad samym brzegiem jeziora, niedaleko przystani, funkcjonuje tu również pensjonacik z restauracją, ale trzeba też było to piękne założenie architektoniczne zepsuć jakimś nowoczesnym apartamentowcem wielkości Hiltona zasłaniającym pół widoku. Na szczęście jest tu na tyle pięknie, że gdziekolwiek by się człowiek nie obrócił, tam wpadnie w zachwyt. Są święta, więc nie ma tu żywego ducha, pewnie już w majówkę się tu zaroi od ludzi. Ja tylko w duchu trzymam kciuki, by udało się tu zachować mimo wszystko choć trochę atmosfery minionych lat a nie zepsuć wszystkiego komercją i pogonią za pieniądzem. Na początek niech postawią jakieś ławki i zbudują chodniki :P
Osada Turystyczna Czorsztyn-Kluszkowce-Zagroda Jana Królczyka |
Zielone Skałki |
Dwór Drohojowskich z Czorsztyna 1880r |
Willa Józefa Galoty |
Willa Leopolda Szperlinga 1847r. |
Willa Basia III(dawniej Pieniny) lekarza Okuliara lata 30te XXw. |
Willa Basia II-pensjonat dr Kulczyckiego z Czorsztyna, lata 30te XXw. |
Willa Teofila Sanoka |
Basia II |
Piwniczki z lamusami |
Jezioro Czorsztyńskie |
Zamek Czorsztyn |
Lubań i Wdżar |
Babia Góra - Kilimandżaro Beskidów |
Z Osady kierujemy się na Czorsztyn, mając nadzieję, że w Wielką Sobotę zamek może być otwarty. I jest to dobre posunięcie. Dotychczas nie udało mi się go zwiedzić, raz odbiłam się od bramy, potem wiecznie trwał remont albo było nie po drodze. Obecnie remont już dawno ukończony i budowla zachowana jako trwała ruina prezentuje się wyśmienicie.
Niegdyś zwany Wroninem, zamek Czorsztyn wzniesiony jest na Zamkowej Górze (588 m) zbudowanej z czerwonego wapienia, prawie 100 metrów ponad taflą Jeziora Czorsztyńskiego (wcześniej rzeki Dunajec), wcześniej prawdopodobnie był tutaj drewniany gród. Zamek murowany powstał w XIV w. za czasów Kazimierza Wielkiego, który przejeżdżał tedy jadąc do Węgier i prawdopodobnie gościł na zamku w 1335r. Od XVIII wieku zamek stopniowo niszczał, był plądrowany, w końcu jego część spłonęła od uderzenia pioruna. Obecnie zamek, z częściowo odbudowanym zamkiem górnym i średnim, można zwiedzać indywidualnie (bilet 6 zł). I moja subiektywna ocena: dobrze to zrobili. Nie bije w oczy kontrast między nadbudową a starym zakonserwowanym murem. Są co prawda sztuczne umocnienia, kotwy i dobudówki, jednak w całości budowla prezentuje się bardzo dobrze. A widoki z murów górnego zamku są – można powiedzieć – oszałamiające.
Teraz obieramy kierunek na Jaworki. Z prostych przyczyn. Stoi tam dawna łemkowska cerkiew greckokatolicka św. Jana Chryzostoma, zbudowana w 1798 r. na miejscu dawnej cerkwi z XVII wieku. Sklepienie i ściany świątyni pokrywa polichromia wykonana w roku 1926 roku, najcenniejszym elementem wystroju kościoła jest ikonostas pochodzący z końca XVIII wieku. Stanowi on przegrodę, oddzielającą od wiernych część świątyni z ołtarzem, w której mogli przebywać tylko duchowni. Uwagę zwraca ikona chramowa (patronacka), na której znajduje się św. Jan Chryzostom oraz jeszcze –o dziwo – dwóch gości. Są to św. Bazyli i Grzegorz z Nazjanzu, czyli trzej Wielcy Doktorzy Kościoła Na Wschodzie. Na przełomie lat 1946/1947 w ramach akcji „Wisła”, miejscową ludność – uznaną za sprzymierzeńców nacjonalistów ukraińskich z UPA – wysiedlono na tereny zachodniej Polski. Od 1946 roku cerkiew objął kościół rzymskokatolicki i powstała parafia w Szlachtowej z kościołem filialnym w Jaworkach pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela.
Szlachtowa jest najdalej na zachód wysuniętą enklawą łemkowską w Polsce. Sama miejscowość jest pozostałością po wsi rusińskiej, co odzwierciedla również sama bryła dawnej cerkwi, która pełni teraz funkcję kościoła katolickiego pod wezwaniem Matki Boskiej Pośredniczki Łask. Kościół ten zbudowany został na przełomie XIX i XX wieku, na planie krzyża greckiego, w miejscu pozostałości po poprzedniej cerkwi. Wewnątrz zachowała się polichromia figuralna z ok. 1919 roku (dzieło malarzy ze Szkoły Lwowskiej) prezentująca sceny z Nowego Testamentu. Warto także zwrócić uwagę na ikonostas, który wykonano na płótnie, a nie jak zaleca tradycja, na deskach. Ponadto przedstawione na ikonach postacie są ubrane w typowo polskie stroje, co jest rzadko spotykane na tego typu obrazach. W ołtarzu ukrytym w głębi sacrum znajduje się kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej z Jasnej Góry.
Przebicie się przez Szczawnicę obstawioną z obu stron ulicy autami to nie lada wyzwanie. Na szczęście skupisko turystyczne omijamy i lecimy z powrotem w kierunku Czorsztyna, a właściwie Niedzicy, gdzie planujemy wstępnie nocleg i rozglądamy się za dogodnym miejscem na rozstawienie kratki grillowej, bo pora mocno obiadowa. Jeszcze zatem jeden obiekt po drodze do odwiedzenia…
Mianowicie kościół św. Marcina w Grywałdzie – drewniany kościół parafialny pw. św. Marcina, wzniesiony w II połowie XV wieku, który zachował do dziś swój pierwotny, gotycki charakter. Jest to świątynia orientowana, trójdzielna, obita i pokryta gontem. Niestety nie udało się wejść do środka, ponieważ jest zamknięty a pora popołudniowa na wiosce w Wielką Sobotę to raczej czas pieczenia ciasta i przyrządzania sałatki warzywnej niż oprowadzanie turystów po kościółku.
Piękną i malowniczą drogą wśród pienińskich wzgórz, z widokiem na Tatry i połowę świata zmierzamy powrotem do Niedzicy. Głód zwycięża nad zwiedzaniem, uprzedzę fakty i oznajmię, że na zamku w Niedzicy z przyczyn trywialnych po prostu nie byliśmy tym razem. Z murów Czorsztyna wypatrzyliśmy sobie natomiast miejscówkę na obiad na cyplu Rezerwatu Zielone Skałki. Miejsce i na biwak szlachetne, jedna ekipa się tu już rozbiła, zajeżdżamy nad taflę Jeziora Czorsztyńskiego, na plażę, z widokiem na okoliczne wzgórza i oba zamki – Czorsztyn i „Dunajec” w Niedzicy. Nawet Gałgan jest szczęśliwy i postanowił się poopalać.
Widok z Zielonych Skałek |
Zamek w Niedzicy |
Zamek Czorsztyn |
Wielkopostne udka z kurczaka z grilla i pomału szukamy noclegu dla naszej zielonej zdezelowanej i deszczogennej (tym razem przymrozkogennej) budki. Niedzica odpadła w przedbiegach, Zielone Skałki zajęte, trafiamy na kemping „Łęg” za Frydmanem, urocze i zaciszne miejsce nad Białką, ale niestety jeszcze nieczynne. Próbujemy namówić właściciela na odstępstwo od reguły, ale w kulturalny sposób nam odmawia, jednak daje namiary na pewniaka na bicie śledzia na dziko – na nieczynnym kempingu przy jeziorze i wykorzystujemy to oczywiście.
Pusto, cicho, jakiś facet tylko z pontonem, kilka dzieciaków na randce i połacie ciszy, pustki i malowniczego spokoju nad samym brzegiem jeziora pod Frydmanem. Rozwalamy się w otoczeniu krzaków zieleniejącej wikliny. Wieczór jest ciepły, cichutki, spokojny, DJ Gałgan zapuszcza klasyki rocka z mp3.
Pieniny |
Lubań nocą |
Słońce niży w dół i kładzie malownicze ciepłe cienie na wody jeziora, na plażę i Pieniny w oddali… Kiełbaska z ogniska i Bob Dylan nad Lubaniem, zabawy wieczorne ze światłem i czas złożyć łby ku zimnej pościeli…
Noc była złowieszcza. O trzeciej obudził nas przenikliwy ziąb, piździło tak okrutnie, że trzeba było ubierać czapkę i polar a zęby dzwoniły jak na mszę wielkanocną. Jakimś cudem udało mi się zmrużyć oczy, obudził mnie dopiero jazgot ptaków w wiklinach za namiotem. Wypełzam na świat, Darek jeszcze dosypia. Oczy zmęczone niewyspaniem i wczorajszym ostrym słońcem, widzę jak przez mgłę. Jest jeszcze chłodno, ale im słońce wyżej się wznosi, tym robi się cieplej. Zapowiada się kolejny piękny dzień.
Dookoła cisza jak makiem zasiał i żywego ducha. Dopiero gorąca kawa stawia na nogi. Wyjeżdżając z pola namiotowego zauważam w ostatniej chwili takiego oto niedzielnego spacerowicza:
Zaglądamy do Frydmana, wsi o miasteczkowym układzie przestrzennym, z otoczonym domostwami placem pośrodku. Zachowało się trochę zabytków dawnego budownictwa, w tym mnóstwo drewnianych stodół (niemal każdy dom ma ich kilka w zagrodzie). W przepięknym kościele spiskim Św. Stanisława Biskupa, najstarszym zabytku architektury sakralnej na północnym Podtatrzu, z przełomu XIII/XIV w. rozpoczyna się właśnie nabożeństwo, dlatego nie wchodzimy do środka.
Po przeciwnej stronie ryneczku stoi Kasztel budowany w l.1589-90 przez Györgyego Horvátha, dawniej okazała rezydencja renesansowa. Dziś w rękach prywatnych bez możliwości zwiedzania. Za kasztelem stoją ponoć dwa wielkie spichlerze, połączone tunelami ze słynnymi piwniczkami frydmańskimi, w których przechowywano wino sprowadzane z Węgier. Na jednym z domów jest nawet informacja i numer telefonu do właściciela piwniczek – aby móc się umówić na zwiedzanie, ale w Wielkanoc nie będziemy człowieka nękać – następnym razem.
Stodoły frydmańskie |
Przez malownicze i zielone wzgórza z Tatrami na widnokręgu i taflą jeziora u stóp, wijemy się serpentynami drogi znów przez Niedzicę, Łapsze Niżne i Wyżne do Trybsza. Złudzeń nie zostawił – kościółek pw.św. Elżbiety Węgierskiej zamknięty na siedem spustów a gawiedź modli się w nowym, brzydkim molochu wystawionym tuż obok malutkiego, powstałego zapewne w 1567 r. zabytku. Wewnątrz na ścianach i stropach znajduje się późnobarokowa polichromia z 1647 r. przedstawiająca wyobrażenia świętych. Na uwagę zasługuje scena Wniebowzięcia i Koronacji Matki Boskiej na stropie prezbiterium, namalowana na tle Panoramy Tatr. Posłużę się tu zdjęciami z 2007 roku, z poprzedniej wizyty w kościółku.
Teraz trochę urozmaicenia, żeby nie było tylko po kościółkowemu. Niedaleko Trybsza znajduje się Rezerwat „Przełom Białki”. Obejmuje krótki przełom rzeki Białki, pomiędzy skałkami Kramnicy na prawym brzegu i Obłazową na lewym. Prócz tych dwóch większych skał występują jeszcze dwie. Formalnie rzecz biorąc rezerwat należy do dwóch mezoregionów geograficznych: Kramica znajduje się w Pieninach Spiskich, Obłazowa w Kotlinie Orawsko-Nowotarskiej. Granicą między tymi mezoregionami jest Białka. Faktycznie jednak obydwie te skały są tego samego pochodzenia i stanowiły kiedyś jeden masyw, zostały rozcięte przez Białkę, która utworzyła w nich przełom o szerokości 100 m. Jej koryto wyścielone jest przyniesionymi z Tatr i obrobionymi podczas tego transportu otoczakami granitowymi. Występują tu 3 jaskinie: Jaskinia Obłazowa, Schronisko w Obłazowej I i Schronisko w Obłazowej II. Podczas badań archeologicznych w latach 1985-92 w Jaskini Obłazowej odkryto ślady człowieka z różnych epok: od środkowego i górnego paleolitu po średniowiecze – pochodzą sprzed 40 tys. lat. W latach 1989-1995 w jaskini znaleziono m.in. dobrze zachowany, pochodzący sprzed 30 tys. lat bumerang z ciosu mamuta, jest to najstarszy bumerang na świecie. Znaleziono także szczątki zwierząt z owego okresu, m.in: nosorożca włochatego, lwa jaskiniowego, hieny jaskiniowej. Wejście do jaskini jest zamknięte. Ponadto na ścianach Obłazowej widoczne są skamieniałości, głównie amonity jurajskie. Jest tu około 30 dróg wspinaczkowych o różnym stopniu trudności. Pod skałką znajduje się niewielki parking z miejscem odpoczynkowym a pomiędzy Białką a drogą całkiem sympatyczne, zaciszne miejsce, gdzie można rozbić namioty.
Obłazowa |
Kramnica |
Przełom Białki |
No to teraz rzut beretem na Podhale. Kilkanaście minut samochodem i jesteśmy w Białce Tatrzańskiej. Niezły kontrast po tych wszystkich niewielkich wioskach zatopionych gdzieś w Pienińsko – Zamagurskich łąkach i bezkresnych przestrzeniach. A tu moloch na molochu, luksusowe hotele, w każdym niemal ogrodzie wyciąg narciarski czy wypożyczalnia sprzętu, nie widać gór zza tego wszystkiego. Kościółek na szczęście jeszcze widać.
Kierujemy się na Bukowinę Tatrzańską, najpierw jednak zaglądamy do Jurgowa, gdzie stoi kościół pw. Św. Sebastiana i Matki Boskiej Różańcowej wybudowany w 1675 roku, a rozbudowany na początku XIX wieku. Fundatorami kościoła byli ówcześni mieszkańcy Jurgowa – sołtys Jakub Kesz oraz młynarz o imieniu Mikołaj. Kościół jest typowym przykładem podhalańskiego budownictwa sakralnego, odmiany tzw. „spiskiego rokoko”. Jest w całości drewniany, dach i ściany ma pokryte gontowym dachem z drewna jodłowego. Kościół znajduje się w otoczeniu starych drzew, nagrobków i kapliczek. Szkoda, że również zamknięty. Obok kościółka murowana dzwonnica z 1881r.
Głód zajrzał do dupki. Rozważamy, gdzie urządzić mesę, pada „gdzieś nad Białką”… No to może jeszcze tylko kościółek w Bukowinie, ponieważ wiąże się z nim bardzo ciekawa sprawa. Poniższy tekst zaczerpnięty z portalu bukowinatatrzanska.pl najlepiej zobrazuje całą historię:
"W Bukowinie Tatrzańskiej obok siebie stoją dwa kościoły. Pierwszy z nich jest unikalnym zabytkiem architektury podhalańskiej i determinacji jednego zaledwie człowieka. Był nim góral z krwi i kości, pełen wiary i pokory wobec Boga - Jędrzej Kramarz. To co zrobił przed niespełna dwustu laty, wydaje się rzeczą niemożliwą, nawet w oczach współczesnych ludzi. Postanowił sobie, że mieszkańcy niewielkiej wówczas Bukowiny powinni mieć własną parafię. Osobiście sporządził plany budowy kościoła i zajął się akceptacją projektu u kościelnych władz. Napotkawszy opór jednego z księży z sąsiedniej parafii ,,wymusił” jednak zgodę diecezji na rozpoczęcie budowy licznymi petycjami i wizytami bukowian. Zgoda okupiona jednak była obowiązkiem zebrania astronomicznej na ówczesne czasy kwoty pieniędzy, niezbędnych do funkcjonowania odległej parafii. Pieniądze zebrane zostały wielkim wysiłkiem i przy wsparciu włodarzy terenu Bukowiny.
To był początek jego wieloletniej gehenny. Jędrzej będący cieślą, architektem, kowalem, murarzem, snycerzem i budowniczym w jednej osobie, nie posiadał żadnego wykształcenia w obu zawodach. Był typowym, góralskim samoukiem. Zgodnie z narysowanym przez siebie projektem sam wyrabiał cegły, obrabiał drewno, strugał gonty na dach i stawiał więźbę. Po kilkunastu latach budowy sam wreszcie wykonał ołtarze i wyrzeźbił ludowe wersje świętych figur. Kościół został oddany do użytku parafian w roku 1887 nie bez kłopotów. Jędrzejowi zarzucono brak odpowiedniego doświadczenia i przeprowadzenie budowy obiektu niezgodnie ze sztuką budowlaną. Upór i tak silna determinacja dzielnego Jędrzeja Kramarza nie pozostały jednak bez wpływu na ostateczną decyzję. Kościół w Bukowinie Tatrzańskiej został poświęcony. Dzisiaj nie odbywają się w nim msze. Można go jednak odwiedzić, podziwiając przy okazji Jędrzejowe figury umieszczone przed wejściem do zabytkowego już kościoła."
Tak więc zmierzamy do miejsca „gdzieś nad Białką”. Czyli w centrum wsi przy rondzie schodzimy pod most i odpalamy kuchenkę (nasza jest chyba wiatrogenna). Miejscówa jak znalazł. Na szybki obiad idą flaczki ze słoika zagryzane chlebkiem i o tym siermiężnym obiedzie świątecznym ruszamy w dalszą trasę, właściwie od tej pory już na spontanie wymyślonym tu na miejscu. Bo przecież bez sensu wracać tą samą drogą, skoro jest się właśnie tutaj… No właśnie. Bez komentarza, myślę – Tatry z Głodówki…
Hawrań i Nowy Wierch |
Jaworowe z Gerlachem |
Lodowy Szczyt i Jaworowe |
Wołoszyn, WielkaKoszysta, Żółta Turnia |
Rysy, Wysoka, Ganek, Rumanowy (od pr.) |
Podążając dalej Drogą Oswalda Balzera,nie sposób nie zatrzymać się przy Kaplicy Najświętszego Serca Jezusa na Jaszczurówce, zaprojektowaną przez Stanisława Witkiewicza. Rozpoczęto ją budować w roku 1904, a poświęcono w 1907. Jest typowym przykładem stylu zakopiańskiego. Drewniany ołtarz główny przypomina góralską chatę. Wnętrze zdobią witraże projektowane przez S. Witkiewicza przedstawiające M.B. Częstochowską i Ostrobramską oraz herby Polski i Litwy. Ołtarze boczne, również wykonane z drewna pochodzą z lat 50. XX wieku.
Samo zwiedzanie Zakopanego pod kątem architektonicznym zajęłoby niejeden dzień, jest już trochę zmęczenia w organizmie i teraz już tylko droga do domu. Miał być jeszcze kościółek w Witowie, ale złośliwy GPS wywalił nas na Butorowy Wierch. Przepiękne tu z niego widoki, jednak popołudnie świąteczne i przepiękna pogoda sprawiły, że stonka odkleiła się od stołów biesiadnych, wsiadła w auta i pojechała na Butorowy, tak że nawet nie ma gdzie się zatrzymać, by popatrzeć na Tatry. Trudno… W nagrodę po północnej stronie wierchu dostajemy małe fioletowe…
Wyrzuciło nas na Dzianisz. I tu ostatni punkt na naszej trasie. Urokliwy drewniany Kościółek pw. Matki Boskiej Częstochowskiej stoi przy głównej ulicy Dzianisza. Został wybudowany w latach 1932 – 1937. Wcześniej, od 1927 roku w tym miejscu istniała drewniana kaplica. Jego styl nawiązuje do tradycyjnego podhalańskiego stylu drewnianych kościołów gotyckich. Ciekawostką są XVII-wieczne organy, pochodzące z kościoła pw. św. św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach, umieszczone w tym kościele w połowie XX wieku. To rzeczywiście ciekawostka, zwłaszcza dla mnie, ponieważ pochodzę z Kęt.
Czas wracać. Drogi nadal prawie puste. Żegnamy powoli Podhale, z biegiem kilometrów ponownie wita nas Kilimandżaro… Krótki postój na kawę na Podryzowanem i powrót przez Przełęcz Przysłop. No i jeszcze nas poniosło. Postanowiliśmy odwiedzić nowy przybytek ludzkich uciech dla duszy i ciała na Surzynówce w Beskidzie Makowskim, mianowicie „Beskidzki Raj” z wieżą widokową. Ku uciesze gawiedzi wystawiono takie coś. Żeby nie było – ja tam nie krytykuję. Jedynie mogę powiedzieć, że mają beznadziejną drogę dojazdową. Jest i mini-zoo, gdzie można zostać napadniętym przez wszystkożerne kozy, pogłaskać baranka, albo zostać oflekanym przez lamę (serio, na ch... komu lama???!) No i tak się tu toczy życie leniwe z dzieciarnią, pieskami, babciami, ciociami, z Babią Górą i Policą w tle.
Pasmo Polic i Babia Góra |
"Beskidzki Raj" |
I takie mieliśmy święta. Rano w poniedziałek ponuro i deszczowo za oknem. Górale z Białki dobrze wieszczyli. Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz