środa, 1 maja 2019

Majówka u "Świątka" - Sudety
1 - 5 maja

Pomysł zrodził się spontanicznie. Pięć wolnych dni do wykorzystania skłaniało do obrania nowego, prawie nieznanego i dalszego kierunku. Przy okazji plan wspólnego KGP mógł zostać uzupełniony o kilka kolejnych szczytów. Ale po kolei.



 Dzień 1 – środa, 1 maja - Góry Opawskie

Wyruszamy wcześnie rano. Samochód zapakowany gratami pęka w szwach. Pogoda jak na razie dopisuje, choć prognozy są różne – nie przeraża nas to, są plany także na wypadek niepogody. Obieramy kierunek na Prudnik. Drogi są prawie puste i dzięki temu bardzo dobrze się jedzie, dodatkowo trasę umilają wiosenne walory estetyczne – zieleń lasów i ogromne połacie kwitnącego rzepaku, tak jaskrawego, że aż kole w oczy. Szybko i sprawnie docieramy do Prudnika, gdzie czeka już na nas sam Dawid, czyli Opawski, który dzisiejszego dnia będzie naszym przewodnikiem po Górach Opawskich!
Jak miło się znowu spotkać. Tym razem na „Jego terenie”. Dziś w planie m.in. Biskupia Kopa, zajeżdżamy zatem do Pokrzywnej i u wylotu Cichej Doliny zostawiamy na parkingu samochód. Kilka minut marszu od parkingu, nad Bystrym Potokiem, znajduje się polana, gdzie stoi ołtarz polowy, kilka zadaszonych wiat, urządzone są miejsca pod ognisko – dobre miejsce na biwak.




Dalej niebieskim szlakiem, przez wściekle zielony bukowy las wiosenny do miejsca zwanego Piekiełko, wyrobiska dawnego kamieniołomu łupka ilastego używanego do krycia dachów. Biegnie tędy malownicza Gwarkowa Perć, z drabinką o kilkudziesięciu stopniach, która wyprowadza wzdłuż wysokiej skalnej ściany ponad wyrobisko i dalej biegnie szlak wiodący na Biskupią Kopę. Miejsce niezwykle urocze a gimnastyki na drabinkach to jest to, co tygryski lubią najbardziej (a paradoksalnie drabin nie znoszę).





Fot. Dawid Przyszlak

Powyżej Gwarkowej Perci zmieniamy szlak na żółty. Dzień wolny, 1 maja, przy schronisku pod Biskupią mają być organizowane pokazy kowalstwa, rzeźby i koncert plenerowy, jest piękna pogoda a szczyt łatwo dostępny z każdej strony – jaki z tego morał? Pogłowie turystów jak na odpuście. Trudno, najważniejsze jest towarzystwo i dla nas z Darkiem przynajmniej możliwość odwiedzenia nowego, nieznanego miejsca. Bo Pan Dawid idzie na Biskupią już 13 raz tego roku :D Dzięki Jego szerokiej wiedzy dowiadujemy się wielu interesujących rzeczy, m.in. gdzie do niedawna stała stara leśniczówka albo dlaczego na szczycie Biskupiej stoi wciąż niedokończona budowa schroniska – ale może to już Opawski sam dopisze nam te ciekawostki do relacji, bo zrobi to pewnie lepiej i dokładniej.




Schronisko PTTK „Pod Kopą Biskupią” im. Bohdana Małachowskiego

Słońce praży w nos. Wychodzimy wyżej i oczom ukazuje się Srebrna Kopa z resztkami drzew na szczycie, zdewastowana przez kornika, niedługo potem sama bryła schroniska oraz coraz szersze widoki na Prudnik i okolice, szerokie przestrzenie usiane żółtymi pasami rzepaku. Widoczność nie należy do najlepszych, ale nie ma co wybrzydzać, i tak jest pięknie.
W schronisku czeskie piwko i lecimy dalej, na szczyt. Po drodze zbaczamy na moment z trasy na punkt widokowy.






Jeszcze trochę do góry i za ostatnim zakrętem wyłania się z lasu charakterystyczna wieża widokowa z 1898 roku, doskonały punkt widokowy, dziś jednak są zbyt słabe warunki na oglądanie dalekich panoram. Pamiątkowe zdjęcie na szczycie i ósemka do KGP! Flaga forumowa niestety została w bałaganie w samochodzie, jest za to Gałgan.




Fot. Dawid Przyszlak

Chwila odpoczynku w polsko-czeskim tyglu turystycznym, po czym ruszamy w dół, na czeską stronę, zielonym szlakiem, tajnymi ścieżkami Opawskiego. Strome zejście pięknym bukowym lasem ku widocznej daleko u stóp wiosce Zlate Hory. Po drodze napotykamy przepiękne formacje skalne łupka, tzw. Mnichův kámen, Mnichowe Skałki, które faktycznie kształtem przypominają zgarbionych, zakapturzonych mnichów przyczajonych przy ścieżce w pięknym, szumiącym lesie.









Wychodzimy na łąki ponad Zlatymi Horami i zza pleców kłania nam się zdobyta godzinę temu Biskupia Kopa. Przed nami Wzgórze św. Rocha, inaczej Krwawa Góra i kolejny kawałek historii tego regionu. Stoi tutaj kaplica św. Rocha, wzniesiona w latach 1661-66 jako wotum dziękczynne po ustaniu epidemii zarazy. W latach 1759 i 1779 miały tutaj miejsce krwawe bitwy prusko-austriackie, w trakcie tej pierwszej kaplica została spalona, odbudowano ją w latach 1765-68, powstała również droga krzyżowa, malownicze kapliczki wtopione w zieleń pobliskich łąk, ze szczytami Gór Opawskich i Jeseników w tle. Biskupia Kopa czuwa nad spokojem okolicy…








Szerokie, spokojne przestrzenie, cisza i leniwa senność popołudnia, nawet psom nie chce się szczekać, prawie bezludne okolice… Przechodzimy skrajem wsi i chwilę później, nie wiedzieć kiedy (nawet pytam o to Opawskiego a On pokazuje palcem znak graniczny) znów jesteśmy w Polsce, w  Jarnołtówku, przy tamie wzniesionej na Złotym Potoku przez Włochów w latach 1906-09 po wielkiej powodzi, która spustoszyła okolice. Niestety jakoś tak się stało, że nie mamy zdjęcia...


Zlate Hory

Cmentarz w Zlatych Horach



Niedaleko tamy, przy drodze stoi wiatka biwakowa, niestety już zagospodarowana a na wyposażeniu śpiący pan, zapewne zmęczony śmiertelnie po spożyciu zawartości szklanych opakowań walających się wokół przewróconej ławki. Kawałek dalej na drodze spotykamy kolejnego delikwenta śledzącego lokalne węże. No cóż, w końcu wolne, Święto Pracy, trza się napić! W samym Jarnołtówku, widać świeżo urządzone miejsce biwakowe z kominkiem, ławkami, stołami, parkingiem, rozważamy chwilę pozostanie tu na noc, jednak po spotkaniu lokalnych konsumentów szybko rezygnujemy. Przechodzimy przez wieś i wkraczamy z powrotem na szlak niebieski, „Przełomem Złotego Potoku”, aby wznieść się na Słoneczny Stok, gdzie znajduje się ponoć jedno z najpiękniejszych miejsc w Górach Opawskich – Skały Karolinki. Faktycznie jest tam pięknie. Wysoko zawieszone ponad Doliną Złotego Potoku łupkowe wychodnie skalne oferują malownicze widoki na samą dolinę i góry na horyzoncie a samo uroczysko obsadzone skarlałą roślinnością sprawia wrażenie, jakbyśmy byli gdzieś w wysokogórskiej krainie. Bardzo tu cicho i tajemniczo, naprawdę warto tutaj zajrzeć.








Zatoczyliśmy kółeczko prawie 18 km. Piękne te Góry Opawskie, niby podobne do Beskidów, a jednak zupełnie inne. Kończy się wycieczka na dzień dzisiejszy. Odstawiamy Opawskiego do domu, szkoda, że tak krótko… Dziękujemy Ci za ten wspólnie spędzony czas i wszystkie opowieści! Mamy nadzieję, że niedługo będzie okazja do następnego wspólnego wędrowania!
Dzięki Dawidowi mamy także fajną miejscówkę do nocowania, dzikie pole namiotowe niedaleko Pokrzywnej, ławeczki i paleniska, rozstawiamy zatem swój majdan, czyli namiot, tarp i grillowe oprzyrządowanie. Zapach kurczaka z grilla najwyraźniej przyciąga tubylców z daleka, bowiem na ucztę wieczorną wprasza się kot! Niestety kurczak już zeżarty, więc musi zadowolić się mielonką, ale też poprzytulać się do nieznanych państwa nie zaszkodzi… Jesteśmy tu sami, ukryci od drogi poza drzewami i cicho tu, spokojnie, płonie ognisko, muzyka cicho gra i chyba czas na sen…





Dzień 2 – czwartek, 2 maja - Nysa - Otmuchów - Paczków - Lądek Zdrój

Cisza i spokój zakończyły się o 4:50 rano, kiedy obok pola biwakowego przejechał czeski pociąg. Prawie mnie ze śpiwora wyrwało, tak się zlękłam. Udało się jeszcze złożyć głowę do snu. Poranek ciepły i pogodny, wręcz duszny. Nie zapowiada to nic dobrego. Kawa stawia na nogi. Cel na dziś: dostać się w rejon Śnieżnika, znaleźć miejsce na nocleg i modlić się o pogodę, bowiem ma przyjść załamanie, a wiadomo już w całym wielkim świecie, że mamy deszczogenny namiot i nawet tarp nas od niepogody nie uchroni. Ruszamy zatem w objazdówkę i po drodze postanawiamy poszukać kwatery, co w majówkę wydaje się być niełatwe. Ale o tym później. Poniżej fotorelacja:


Nysa-Kościół Wniebowzięcia NMP XVIIw.

Nysa-Kościół Wniebowzięcia NMP XVIIw.



Katedra nyska czyli kościół Św. Jakuba i Św. Agnieszki 1401-1430r.


Katedra nyska

Katedra nyska

Nysa - Rynek

Otmuchów - zamek biskupów

Otmuchów Kościół pw. św. Mikołaja i Franciszka Ksawerego XVw.

Otmuchów Rynek z Ratuszem
Widok z wieży zamkowej




Końskie Schody -zamek

Zamek Biskupi w Otmuchowie XIIIw.

Jezioro Otmuchowskie





Paczków Kościół p.w. Matki Bożej Nieustającej Pomocy 1902r.

Paczków Kościół p.w. Matki Bożej Nieustającej Pomocy 1902r.

Wieża Ząbkowicka

Kościół świętego Jana Ewangelisty 1350r.

Ratusz

Paczków Rynek


Ruina kościoła cmentarnego św. Jana Ewangelisty


Lądek Zdrój - Ratusz

Lądek Zdrój



Kościół poewangelicki Zbawiciela z 1846 r. Lądek Zdrój

Kościół poewangelicki Zbawiciela z 1846 r. Lądek Zdrój

Przejazd przez Góry Złote jest niewątpliwie urokliwy. Kręta, w miarę dobra droga, piękny las, choć słaba widokowo. Wiodą tędy szlaki turystyczne, choćby na Wielki Jawornik, którego trawersem przejeżdżamy. Całkiem niedaleko mamy do Kowadła, najwyższego szczytu Gór Złotych i Rudawca w Górach Bialskich, zostawiamy sobie to jednak na inną wyprawę. Nie po to tu jesteśmy, by gnać po KGP jak porąbani, ale by odpocząć, poznać okolice i zaplanować następne wypady. Docieramy w końcu do Kletna i udaje nam się (do trzech razy sztuka) znaleźć nocleg w pewnym wspaniałym miejscu, które zwie się Chata Świątek. W latach 90. grupa przyjaciół i górołazów zakupiła ją na spółkę i od tej pory przyjeżdżają tutaj wspólnie w długie weekendy bądź na wakacje, okazjonalnie wynajmując noclegi ludziom w potrzebie. Cały przychód idzie na poczet utrzymania obiektu a jest to doskonale odrestaurowana stara karczma, nazwa pochodzi od drewnianej figury Chrystusa frasobliwego umiejscowionego nad głównym wejściem. 




Od razu jesteśmy swoi. I tak już jest od początku do końca. Kilka rodzin z okolic Leszna i Poznania i my z Małopolski, nieważne, i tak spotkaliśmy się w pół drogi, pod Śnieżnikiem, przy ognisku, do którego wieczorem zaczyna padać deszcz, nie przeszkadza nam to jednak siedzieć do późna i snuć opowieści oraz wznieść toastu. Wybór kwatery okazał się zatem strzałem w dziesiątkę.


Dzień 3 – piątek, 3maja - Kłodzko - Bystrzyca Kłodzka

Nie wygląda to dobrze. Szaro, buro, ponuro, jeszcze nie pada, ale pewnie zaraz będzie. A dziś zaplanowany Śnieżnik… Wychodzimy dosyć późno, nie rokuje najlepiej ta pogoda i gdy tylko wychodzimy coraz wyżej szlakiem od Jaskini Niedźwiedziej w Kletnie, tym robi się straszniej. Na Śnieżniku osiadła czapa gęstej chmury i znacznie się oziębiło, do tego zaczyna coraz intensywniej lać. Jesteśmy pewni, że na górze już sypie śnieg (i jak się okazało po powrocie sąsiadów, którzy wyszli wcześniej – rzeczywiście było przepaskudnie). Decydujemy się na odwrót, bo jaki to sens pchać się na szczyt w takie warunki, a i w schronisku, które pewnie pęka w szwach też się nie zagrzejemy. Nic na siłę. Śnieżnik tyle lat stoi, postoi jeszcze do czasu, aż zdobędziemy go wspólnie.
Szybki lunch i postanawiamy pozwiedzać. Ruszamy w stronę Kłodzka, im dalej na północ, tym piękniejsza pogoda, więc nie był to zły plan. Tym bardziej, że po drodze zabieramy sympatycznego autostopowicza robiącego GSS na raty. Przynajmniej odwdzięczamy się za autostopy, jakie nam ratowały tyłki na różnorakich zadupiach.
W Kłodzku rozczarowanie – na twierdzy więcej ludzi jak na koncercie Sławomira w Zakopanem. Nie ma po co się tam pchać a kolejka do wejścia na kilometr. Idziemy sobie zatem pozwiedzać średniowieczny kościół i podziemia miejskie. Jest klimatycznie (patrz - film pod relacją).


Twierdza Kłodzka


Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kłodzku XVw.

Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kłodzku XVw.

Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kłodzku XVw.
Most na Młynówce

Twierdza Kłodzka

Z 10 lat temu byłam tutaj w okolicy i pamiętam stare, piękne, aczkolwiek zaniedbane okrutnie miasto – Bystrzycę Kłodzką. Nic tam się nie zmieniło. Dalej jest jak było. Szaro, buro, ponuro i wszystkie drogi rozkopane w pizdu. Ciężko wjechać i wyjechać. Do tego jakieś dziwne spojrzenia mieszkańców na widok aparatów fotograficznych. No cóż, moje subiektywne odczucia…



Kościół pw. św. Michała Archanioła z końca XIII wieku





Ratusz z XIX wieku (z wieżą z 1540 r.)

Brama Wodna XIV w.

Baszta Kłodzka XIV w.

Wieczór oczywiście spędzony w miłym gronie „świątkowym” i kiełbaska z ogniska...

Dzień 4 – sobota, 4 maja - Góry Bystrzyckie

Pogoda wbrew wszelkim prognozom się poprawiła. Sęk w tym, że pierwszą czynnością, którą musimy wykonać z rana jest wizyta u wulkanizatora w Stroniu Śląskim. Powód – wkręt w oponie. Prawdopodobnie złapany w Paczkowie na rozrytym parkingu przydworcowym. Zabiera nam to sporo cennego czasu, ale i tak postanawiamy wyruszyć na krótką górską wycieczkę.
Punkt 12:00 wyruszamy przez wysokie przełęcze, kręte górskie drogi pod Czarną Górą znów na Bystrzycę i dalej, na Spaloną, kolejną górską drogą. Od Bystrzycy przez kilka kilometrów istny off-road – na głównej drodze zdarty asfalt a dalej, już po remoncie, studzienki wystają na 5 cm ponad nawierzchnię. Pięknie. 
Wspinamy się na 800 m npm, pod schronisko Jagodna w Górach Bystrzyckich. Skoro Śnieżnik nas wypluł, to nie będziemy go nękać ponownie. Poczekamy na pewniejszą pogodę. Deszcz wisi w powietrzu, ale czasu starczy nam prawie na szybki skok na Jagodną – najwyższą w Bystrzyckich (chociaż to sporna sprawa, bo leżący obok szczyt Sasanka jest wyższy o 6 metrów). Ładny las, szeroka droga, okolona z obu stron parawanem młodych, zieloniutkich modrzewi, dorodne borowiny zaściełające całe runo leśne… 


Schronisko Jagodna



W godzinę jesteśmy na szczycie. Numer 9 do KGP. Na szczycie stoi zadaszona wiatka, w której można się schronić. Widoków brak, jedynie między drzewami przemykają Śnieżnik i Czarna Góra – dziś bez czapy chmur, lecz z wyraźnymi plamami świeżego śniegu na wierzchołkach. Z drugiej strony prawie płaskie Góry Bystrzyckie i Orlickie, widoczne dobrze dopiero z szosy na Przełęcz Spaloną. Wracamy częściowo tą samą drogą, wśród czerwonych kamieni i marmurów Jagodnej i Sasanki.








Po drodze zaglądamy jeszcze do Nowej Bystrzycy. Tuż przy drodze stoi malutki, drewniany kościółek pw Wniebowzięcia NMP z 1726 roku, postawiony przez Niemców zamieszkujących te strony. Jest jednym z czterech kościołów drewnianych w Kotlinie Kłodzkiej, czego dowiadujemy się od opiekuna kościoła, który chętnie oprowadza nas po wszystkich zakamarkach, chórze, zakrystii, lapidarium przykościelnym utworzonym z nagrobków ze starego cmentarza…







W Stroniu Śląskim pod Biedronką widzimy kogo? Krzysztofa Wielickiego! Darek chce wyskakiwać z auta i robić sobie z nim zdjęcie, ale podchodzi do niego jakiś żul i nietaktem wydaje mi się zaczepiać Krasnala z drugiej strony, więc odpuszczamy. A szkoda. 
Wieczór należy do zimnych. Znowu nalało nam do kiełbasy. Grzejemy kości w cieplutkiej kuchni pachnącej grzańcem, delektując się swojską cytrynówką, gdy nagle gospodyni woła na zewnątrz. Pada śnieg! No to po zawodach. Nic, tylko wracać. Nazajutrz.
Dzień 5 – niedziela, 5 maja

Decydujemy się na powrót przez Moszną, chcemy zobaczyć słynny bajkowy zamek. I tyle z tego, żeśmy go tylko zobaczyli. Co prawda jest piękny, ale klimat oczywiście jarmarczny, jak na Krupówkach. Wstęp za wejście za bramę, wstęp na zamek, wstęp na wieżę, na co tylko się da. Żenada. Szybko żegnamy się z tym komercyjnym przybytkiem nabitym ludźmi.


Poranek majowy w Kletnie




Teraz już tylko droga do domu, o dziwo równie pusta, jak w drugą stronę. I dobre wspomnienia. Wspaniałych spotkań, które wynagrodziły misz-masz pogodowy i nowych miejsc, tych odwiedzonych i tych do odwiedzenia. Do następnego!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz