sobota, 7 marca 2020

Orle Gniazda na pochmurne przedwiośnie
7 marca

Miały być góry, jednak kapryśna pogoda odwiodła nas od tego pomysłu. Objazdówka po kilku zamkach na Szlaku Orlich Gniazd na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej wydała się być jedynym sensownym pomysłem na zimny, dżdżysty i niepewny dzień marcowy. Jak się później okazało – był to całkiem niezły pomysł, tym bardziej, że wyjazd o tej akurat porze, poza sezonem, oznacza wyludnione wręcz miejscowości i obiekty turystyczne. Zatem – ruszamy.

Nad głowami przewala się kłębowisko chmur. Nie wiadomo, czy będzie z tego deszcz, śnieg, czy za chwilę wyjdzie słońce. Wszystko naraz, jak się okazuje. Na pierwszy ogień idzie Rabsztyn koło Olkusza.
Pozostałości XIV-wiecznej warowni wzniesionej na skalnym ostańcu na wzgórzu ponad wsią od kilku lat są remontowane i przystosowywane pomału do obsługi ruchu turystycznego. Zrekonstruowano drewniany most nad fosą, wieżę oraz podniesiono część murów. Prace trwają nadal  a zamek na cały rok 2019 jest zamknięty. Pokrótce o historii – pierwotnie w XIII wieku stał tu zamek drewniany, którym władali Toporczykowie, murowany powstał za rządów Kazimierza Wielkiego. Wielokrotnie zmieniając właścicieli, zamek ostatecznie został ograbiony i spłonął podczas potopu szwedzkiego w 1657 roku. 






Tuż przy zamkowym parkingu nieopodal sklepu „abc”, mieści się punkt informacji turystycznej, mini-skansen  i sklep z pamiątkami (oczywiście także kasa biletowa) – dziś nieczynna, ale warto nadmienić, że jest to chata z 1862 roku przeniesiona w 2004 r. na obecne miejsce a należała do Antoniego Kocjana, miejscowego wybitnego konstruktora szybowców, który podczas okupacji był szefem Referatu Lotniczego wywiadu ZWZ/AK. Odkrył on tajemnice niemieckiej broni – rakiet V1 i V2. Dlatego mówi się o nim, że był „człowiekiem, który wygrał wojnę”. Kocjan został rozstrzelany 13 sierpnia 1944 roku po odbytej ciężkiej niewoli na warszawskim Pawiaku.


Ruszamy dalej. Pogoda nie rozpieszcza. Po drodze łapie nas deszcz, jednak gdy docieramy do Mirowa, nie ma już po nim śladu. Przy parkingu wałęsają się dwa bażanty, jednak obecność naszego pieseła sprawia, że ptaszyska się płoszą. I tu w Mirowie nieciekawa niespodzianka. Dotychczas można było wejść na tzw. Błonia Mirowskie i pod nieczynne i remontowane wciąż od lat ruiny bezpłatnie. A tu bramka i wstępik, proszę państwa, za wejście 7 zeta od łba. Nie chce nam się kombinować, bo pewnie gdzieś z poniższych pól można by to obejść. Mam tylko nadzieję, że te stracone 14 zł pójdzie na remont, bo odkąd byłam tu 6 lat temu to niewiele się tu wydarzyło…




Zamek w Mirowie to najstarszy zamek wśród orlich Gniazd. Powstał oczywiście za czasów Kazimierza W., na miejscu grodu mającego początki prawdopodobnie już w VI wieku. Zamek mirowski był podległy pobliskiemu zamkowi w Bobolicach, funkcjonował jako jego strażnica. Legenda głosi, że obie warownie łączy tajemny tunel. Jak to zwykle bywa, wielokrotnie przebudowywany i niszczony, przechodził z rąk do rąk, obecnie od 2006 roku jest własnością rodziny Laseckich, podobnie jak Bobolice i przez nich remontowany z własnego budżetu.



Ruszamy zatem pieszo do wspomnianych wcześniej Bobolic, szlakiem przez Mirowskie Skały i muszę przyznać, że jest tu magicznie. Pochmurne, szarobure niebo wiszące nad głową dodaje wbrew pozorom uroku i jakiejś tajemniczości temu zakątkowi. Ścieżka wiedzie grańką, pośród skałek i ponad nimi, w pewnym momencie widać oba zamki. Jest uroczo i klimatycznie, jakby zza kolejnego zakrętu czy skałki miał wyskoczyć nagle jakiś Bazyliszek :P





Przez ładny las schodzimy u podnóże zamku Bobolicach. Oczywiście kolejny kazimierzowski, wzniesiony na miejscu dawnego zbójeckiego zamku drewnianego, jak to zwykle w historii bywa. Zrekonstruowany całkowicie, jak już wspomniałam, przez Laseckich. Wygląda na nieczynny. Zresztą dla kogo, jak tu wiater jeno hula i zaledwie kilka osób. Poniżej zamku kwitnie interes – czyli karczma, hotel i Spa. Nie wiem, czy warto wspominać – ale zamek zbezcześciła wspaniała produkcja TVPiS „Korona królów” udając Wawel. Na tle innych Orlich Gniazd budowla wygląda lekko cukierkowo, chociaż nie tandetnie, a co najmniej nieco dziwnie. Taki trochę Disneyland na Jurze, ale szacuj dla Laseckich za kawał roboty i piniondza włożonego w tę inwestycję. Widać się opłaciło.







Wracamy do autka drogą. Piździ, gwiździ, burczy w brzuchu. Zmierzając do Mirowa, wypatrzyliśmy po drodze przed Włodowicami staw z miejscem biwakowym – trzema wiatami – idealne miejsce na przystanek i obowiązkowe ognisko. Dziś pałki z kurczaka i pieczone bułeczki.  Felek ogniomistrz pilnuje porządku…





Po dopchaniu kichy ruszamy w dalszą drogę. Pogoda zaczyna się coraz bardziej psuć. Wjeżdżamy w jurajskie zadupia i wertepami jakich mało zajeżdżamy do wyludnionego Morska (serio, ani pół człowieka nie widzieliśmy). Do krótkiego opisu zamku „Bąkowiec” pójdę na łatwiznę i posłużę się dwoma wpisami ze strony zamkomania.pl, bo są bardzo trafne i nie ma sensu ich redagować :P
„Kolejne orle gniazdo uformowane na wyniosłej skale, jednak jego usytuowanie jest dosyć niezwykłe, bo na terenie ośrodka wypoczynkowego z historią sięgająca czasów powojennych. Komunistyczne zarządzanie zabytkiem poskutkowało jego oszpeceniem i brakiem poszanowania dla również zabytkowego otoczenia. Do skały dobudowano bowiem budynek, a na miejscu systemu dojazdowego do zamku z drewnianą basztą, postawiono urządzenia wyciągu narciarskiego, nieco dalej powstała kawiarnia.” „Jedną z przyczyn opuszczenia zamku Bąkowiec w Morsku przez właścicieli jest inwazja mrówek. Obok zamku są nie tylko mrówcze kopce, ale i same mrówki są dosłownie wszędzie w bliskiej okolicy zamku. Nie dało się tam żyć przez tak liczne mrówki. Kto nie wierzy niech się tam wybierze i idąc do zamku spojrzy pod nogi - wszędzie mrówcze plemię.”






To prawda, mrówczych kopców tu bez liku (Felek próbuje obudzić mrówki, obsikując je  kolejno) a i szpetny wyciąg straszy i zupełnie tu nie pasuje. No cóż, we krwi chyba ma ten naród, żeby spierdolić, co tylko się da. Na wyciąg jest, na remont udostępnienie zamku do zwiedzania oczywiście nie ma, bo i po co?... Z dala przytakuje racji Góra Zborów…


Zimno, zimno, kropi deszcz. Zaglądamy do pobliskiego Ryczowa, gdzie na skałce w lesie zrekonstruowano ruinki XIV-wiecznej strażnicy. Nic powalającego, jednak gdyby się wyskrobać na samą górę, byłby piękny widok na okolice, bo wokół pełno wzniesień z malowniczymi ostańcami wapiennymi, które wyglądają jak baszty zamkowe. Gdyby na każdej z nich zapalić ognisko, byłaby scena z „Władcy Pierścieni” :P A potem na bitwę o jakiś tutejszy Helmowy Jar hehehe…





Nasze ognisko już za nami, tak więc postanawiamy jeszcze odwiedzić ruiny rycerskiego zameczku myśliwskiego należącego do nieślubnego syna Kazimierza Wielkiego (jednego z wieeeelu) w Bydlinie. Droga z Ryczowa wiedzie prawdziwymi jurajskimi zadupiami. Dookoła tylko lasy sosnowe wszędzie piach, wszędzie piach, co jakiś czas dom i muszę przyznać, że taki koniec świata podoba mi się najbardziej. Nic tu się nie dzieje, nawet samochodów jakoś nie mijamy, zapomniany kawałek Jury (Góry Bydlińskie). We łbie chytry plan – trzeba tu wrócić, z dala od utartych i zatłoczonych stonką szlaków…





Na wzgórzu zrekonstruowano również okopy z czasów I wojny światowej (1914 roku).


Zaczyna znów padać. Wskazówki zegara również nie chcą poruszać się w drugą stronę. Decydujemy się zatem na odwrót. W końcu nic na siłę a w planie na następny dzień kolejna wycieczka (której i tak w efekcie finalnym nic nie wyszło). A po drugie Jura jest na tyle blisko, że zawsze można tam wyskoczyć. No więc – do następnego!

Filmik:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz