sobota, 14 marca 2020

Leskowiec w czasach zarazy
14 marca

Takie to niewesołe czasy nam nastały, że epidemia koronawirusa panuje już na całym nieboskim świecie. Trąbią z ekranów i gazet, by siedzieć w domu. Nie wychodzić do ludzi. I dobrze, siedźcie w domu. My nie będziemy. A od ludzi uciekamy tam, gdzie cisza, spokój i przedwiośnie…




Pogoda taka sobie. Ciężko odgadnąć, jaka będzie za 5 minut. Docieramy do Targoszowa i pod kapliczką zostawiamy gablotę. Pierwsza przeszkoda – trzeba przeskoczyć potok. Felka niestety trzeba przenieść na drugi brzeg, bo wysoki kamień opadający w głąb potoku wywołuje skonfundowanie i lekką panikę. Gdy już łapki stanęły po drugiej stronie, możemy iść – poprzez łąkę, obok kapliczki górniczej na Groniku, a dalej w wysoki sosnowy las. Szlak co prawda nosi nazwę ”Szlak Buków”, jednak na tym odcinku to właśnie owe sosny nadają mu charakter i piękno. Wznosimy się łagodnie trawersami Palusowej Góry (613m) a po obu stronach drogi rozkładają ramiona spłowiałe śródleśne polanki porośnięte borowinami i brzozowe zagajniki, zapraszają, żeby wyrżnąć zwłokami i oddać się błogiemu lenistwu. Heh, może przy bardziej korzystnej temperaturze…






Wkrótce spotykamy oznaczenia Małego Szlaku Beskidzkiego, który odtąd będzie nam również towarzyszył.





Jest tu naprawdę bardzo pięknie i urokliwie, a do tego pusto. Spotykamy jedynie dwóch panów z traktorem a sponad lasu idzie głośny odgłos pił i suchy, tępy trzask upadających drzew… Na Polanie Łazy otwierają się pierwsze widoki a w oczy uderza wiatr. Słońce wychodzi zza chmur na moment i nastraja wszystko wokół kontrastami. Pięć minut później nadciąga stalowo-sina chmura i w powietrzu wiatr gna wirujące opiłki śniegu. I tak już będzie dziś prawie do końca…





Oczojebnie zielone mchy na skraju ścieżki posypane zmrożonymi grudkami świeżego śniegu jak cukrem pudrem. Mijamy szczyt Jaworzyna (662 m) a nas mija pan ściągający drewno. Jeszcze chwilka i wychodzimy na zarastającą coraz bardziej Polanę Semikową. Liczyliśmy na krokusy, ale tu jeszcze duże płaty śniegu i zima nie chce odpuścić. Ołowiane niebo i białe tyki brzóz wbitych w skostniałą ziemię. A kawałek dalej za polaną w korycie potoku opadającego w dolinę – pierwsze liście czosnku niedźwiedziego.







Zmierzamy ku Przełęczy Midowicza i tu czeka nas tor przeszkód. Wprawdzie można się było tego spodziewać po napotkanych wcześniej tablicach z informacją o zrywce. Na środku szlaku, a raczej w poprzek leży kilkadziesiąt świerków. Cóż, człowiek jakoś jeszcze podniesie nogę i to przekroczy albo przejdzie lasem, ale pies wielkości kaczki ma zagwozdkę. Na szczęście wychodzi z buszu kłujących gałęzi dzielną łapą i bez szwanku i możemy iść dalej.
Pod schronisko Leskowiec nawet nie zachodzimy (jest zresztą zamknięte). Z daleka wygląda jak wymarłe. Od schroniska podąża jedna osoba. A my – ku szczytowi, przez las poskręcanych buków. Bardzo charakterystyczne to dla Beskidu Małego – na szczytach wybitniejszych wierzchołków stoją te właśnie wysmagane wiatrem, stare i koślawe buczyska o sinych pniach. Na górze wita nas wszędobylski wiatr i zaledwie trzy osoby, z których jedna ucieka w dół a dwie kolejne kilkanaście minut później. To wręcz nieprawdopodobne – tak popularny szczyt w sobotnie południe i całkiem niezłą pogodę, a my jesteśmy tu sami!... I tak miało być! Niech się wirusy kotłują z dala podgórskich zakątków.


Schronisko Leskowiec


Wiata na szczycie Leskowca (918m npm)





Świeżo zmielona o poranku kawa ze słodkim mleczkiem i ciasto marchewkowe smakują wybornie. Felek pozuje do zdjęć. Chronimy się przed wiatrem w wiacie. Słońce głaszcze nos i razi w oczy, ale widoków niestety nie ma. Nie szkodzi. Byliśmy tu już i pewnie będziemy nie raz…
Zdążamy dalej czerwonym szlakiem (szlakami) ku Smrekowicy. Buczyska za buczyskami. Wiatr mrozi palce i trzeba ubrać rękawiczki. Lubię ten szlak. Zwłaszcza od Leskowca do Potrójnej. Towarzyszą nam skalne wychodnie, piękny las o bogatym runie leśnym, świerkowe młodniki. Zazwyczaj tłumnie odwiedzany podczas pogodnych weekendów – dziś spotkaliśmy dwie osoby. Zza drzew wyłania się Potrójna z jęzorem sztucznie naśnieżanego stoku „Czarny Groń” w Rzykach Praciakach. Pies bawi się w modela…







Docieramy niespiesznie do Smrekowicy. Tu szlak zmieniamy na zielony – „Szlak Skałek”, który sprowadzić ma nas powrotem do Targoszowa. U górze szlaku, w cienistym lesie pełnym skotłowanych wiatrołomów leży jeszcze spory jęzor śliskiego, zmrożonego śniegu i kilka kałuż pokrytych cienką warstwą lodu. I na jednej z nich właśnie nasz piesek-pierdoła zażywa krioterapii, bo cieniutki lód załamuje się pod nim i mały wpada po jajka do przeraźliwie zimnej wody. Zanim do móżdżku dotarło, że coś w puloka za zimno, trwa chwila zdziwienia i konsternacji, po czym z kałuży wypada w przypływie szału i głupawki małe białe coś z obłędem w oku i kłusuje w podskokach dookoła. No cóż, błotne Spa już było, czas na pobudkę!



Kapliczka na Czarnej Górze



Schodzimy kamienistym, stromym odcinkiem, niewygodnie. Wybieramy więc opcję – lasem. A tam miękka ściółka… Skąpana w słońcu polanka, zabudowania przysiółków Baryłówka i Ćwiękałówka, głównie to domki letniskowe. Tu znajdujemy dwa rachityczne, zamknięte i zawstydzone przed światem krokusiki. Cisza i spokój, gonią ptaki, szczeka pies za płotem, otwiera się widok na Żurawnicę i okoliczne pagóry. Jeszcze tylko kawałek lasem o zielonych jak szmaragdy połaciach mchu i wkrótce jesteśmy z powrotem przy samochodzie.





Jeszcze tylko zwieńczenie kolejnego wyjazdu, bo sezon już przecież dawno rozpoczęty. Po miłym spacerze biała kiełbaska, pieczarki z cebulką z grilla i ciepła herbata smakują kolejnym udanym dniem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz