niedziela, 7 czerwca 2020

Witowskie Spa, czyli spacer z widokiem na Tatry
6 czerwca

Pomysł narodził się już w zeszłym roku i ciągle odkładany był z różnych mniej lub bardziej istotnych powodów. W końcu doczekał się realizacji, choć nie do końca kompletnej, o czym później. W prognozę pogody wstrzeliliśmy się idealnie - pomiędzy dwoma burzowymi dniami. 6:40 wyjazd z Bielska, nasz Przyjaciel Mirek - z Andrychowa, punkt spotkania – kościół w Witowie. Do pokonania kilka górskich, krętych, aczkolwiek widokowych dróg  - Przegibek w Beskidzie Małym, Przysłop w Makowskim, Przełęcz Lipnicka w Żywieckim oraz trochę wahadeł i wertepów przebudowywanych dróg i mostów na Orawie. Dotarliśmy.



Kościół MB Szkaplerznej w Witowie z 1910-1912 r.


Samochody zostawiamy w Witowie nieopodal sklepu i baru z pierogami. Dzień słoneczny, ciepły, podmuchy orzeźwiającego wiatru uprzyjemniają go, niebo bezchmurne, tylko plecaki jakieś dziwnie ciężkie… (liczyliśmy na ognisko po drodze, ale jak się później okazało, odpowiednim czasie nie było odpowiedniego miejsca, więc cały prowiant, drewno na rozpałkę i inne gadżety przeszły się tylko na spacer). Nieopodal składu drewna, koło którego skręcamy, przez ulicę przebiega kuna.
Doliną Magurskiego Potoku podążamy w stronę składu drewna i skoro tylko kończy się asfalt, zaczyna się… Leśni pracują a efektem tej pracy jest m.in. błoto. Trochę po balach, trochę grzęznąc w brei, przeskakując po kamieniach potok, który dalej oczywiście płynie w dół wszystkimi ścieżkami, bezszlakowo i na GPS wspinamy się w górę i już po chwili ukazuje się początek pierwszej z polan.






Machajkówka  - długa i szeroka hala pasterska, usiana szałasami. Niektóre z nich liczą pewnie ponad sto lat, kilka w ruinie, kilka zamkniętych. Przycupnięte w cieniu świerkowych gałęzi, inne zlane słonecznym światłem, przyklejone do jaskrawozielonej trawy. Spodziewałam się wypasu, białych kulek owiec i groźnych owczarków, a tu cicho, pusto, coraz piękniej… W miarę wznoszenia się w górę, odsłaniają się coraz szersze widoki  - na Palenicę Kościeliską, pagóry nad Witowem i w końcu – Tatry Zachodnie.









Słońce pali w nos na odkrytym terenie, wiaterek chłodzi pot na czole, szemrze strumyk, kołyszą się gałęzie drzew, kłosy traw i kielichy kwiatów późnej wiosny. Jest cudnie…
Minąwszy Machajkówkę, wkraczamy w ożywczy, świerkowy las. Chwilami mam dziwne wrażenie, że zachodzi delikatną mgłą. A może to tylko zmęczenie oczu wypalanych słońcem? Moment później Darek woła – coś tu pyli! I rzeczywiście. Z każdym najmniejszym podmuchem wiatru z drzew sfruwają złote opiłki. Najlepiej opisał to Jan Krzeptowski-Sabała:
„Żółty osad jest wszędzie – na dachach domów, samochodach, w kałużach, nawet na klawiaturze go pełno. To znak, że w tym roku jest rok nasienny świerka. Taki urodzaj zdarza się raz na kilka lat. Oto jak to działa. Większość smreków w okolicy jest pokryta żółtymi kwiatostanami, które przy podmuchach wiatru uwalniają miliardy ziarenek pyłku. W górnych częściach koron widać większe, różowe kwiatostany żeńskie. Po zapyleniu przekształcą się w szyszki, które dojrzeją jesienią a w zimie uwolnią miliony nasion. W przyszłym roku licznie wykiełkują z nich świerki. Większość nasion nie zdąży wykiełkować. Zostaną zjedzone przez zwierzęta a te przez drapieżniki. I wszystko w ekosystemie zaczyna się szybciej kręcić. Czeka nas ciekawy rok.”
(źr. https://krzeptowski.wordpress.com/2015/05/15/swierki-pyla/)
Ten fakt cieszy, bo miejscami las powalony wichurami, wycięty w pień. Wiele drzew obumarłych, tylko pod podeszwami butów suchy trzask gałęzi, gdy próbujemy obejść bagna na drodze, a nie jest to łatwe. Rozorana sprzętem leśnym, miejscami nie nadaje się do przejścia, bo człowiek albo grzęźnie, albo rozjeżdża się jak żaba, przedzieramy się zatem lasem, przepadając na wykrotach, drapiąc ramiona o suche gałęzie albo obrywając w pysk świerkowymi wiechciami. Cytując Alka Lwowa – „kurwy fruwały gęsto”. No cóż, chaszczing musi mieć swoje uroki. W innych górach tak normalnie wyglądają turystyczne szlaki, np. w rumuńskim Małym Retezacie…




Wychodzimy na małą, zarastającą polankę z kilkoma wiekowymi szałasami. Guzałówka. Wiatr napędził na bezchmurne wcześniej niebo białe kołtuny. A pod nimi garby Tatr Zachodnich, granatowe w ostrym słońcu, jeszcze z kleksami śniegów na zboczach, doskonale kontrastujące (aż za mocno) z oślepiającą żywą zielenią traw, młodego listowia i pędów drzew. Pod jednym z szałasów przysiadamy w cieniu. Kawa, herbata, ciasto z rabarbarem… Chwila odpoczynku. Pachnie zbutwiałe drewno. Przemykają motyle i muchy, na które poluje Felek. Ciszę przerywa znienacka warkot silników i błotnistą drogą przejeżdżają dwa cholerne quady. Na szczęście chwilę później już ich nie słychać i znów jest tylko cisza, spokój, las i piękne góry w tle… Nic więcej mi w tym momencie nie potrzeba. Mogłabym tu siedzieć do nocy i wpatrywać się w zmieniającą się co chwila konstelację chmur nad Tatrami, wdychać ożywcze powietrze i nie robić nic… 












Ruszamy dalej, łagodnie przez las, ku kolejnej szerokiej i sporej polanie Bzdykówka, gdzie przycupnęło znów kilka szałasów i rozpościera się piękny widok na Orawę. „Mogłabym tu spędzić czas od wiosny do jesieni” – mówię do Mirka, mając na myśli pasterzy na wypasie. Znów błoto i rozmiękła młaka. Buty błotem zakonserwowane, skaczemy jak zające przez kałuże a biały podobno pies wygląda jak dzik, który właśnie wyszedł z babrzyska. Jeszcze jedna polanka zwana Basiorówką z szałasem w ruinie, kolejna zarastająca Polana Przysłop i dochodzimy do skrzyżowania dróg, gdzie pojawia się oznakowanie szlaku niebieskiego z Witowa na Magurę Witowską.


Bzdykówka




Plan opiewał wyjście na szczyt, jednak po przejściu 40 metrów – Zonk! Szlak wygląda jak bagno. Olbrzymie, głębokie kałuże, których nie da się obejść nawet lasem powalonych, to znów tak gęsto rosnących drzew, że nawet tamtędy nie ma możliwości przejść. Szybka, męska decyzja – nie ma sensu się tam pchać. Zawracamy więc i zmierzamy na Przysłop Witowski. Tu też lekko nie jest. Błoto do kostek, droga rozwalona leśnym sprzętem, gałęzie pod nogami zahaczające o kijki i kostki. Zza drzew uśmiecha się do nas Kominiarski a za jego garbem Starorobociański. Po drodze napotykamy tropy wilka podążającego za dzikiem.






Trochę lasem, trochę skrajem ścieżki, obrywając gałęziami, wychodzimy w końcu na szeroki szczyt Przysłopu i wyrywa się jedno wielkie „Wow!” Widok przedni. Nie trzeba było męczyć się na Magurę, by to zobaczyć…


Czerwone Wierchy

Smreczyński, Kominiarski, Starorobociański, Jakubina i Jarząbczy (od l.)


Giewont, z pr. Świnica



Przysiadamy na ściętych balach i upajamy się ciszą i widokiem. Tak właśnie wyobrażam sobie wypoczynek doskonały. Po chwilach mordowania się – taka oto rekompensata. Z drugiej strony widok na Babią Górę i polską część Orawy, Gorce i Beskid Wyspowy.






Odpocząwszy, już dalej za szlakiem kierujemy się ku zejściu na Witów. Widokowe polany zastępuje las i ciąg dalszy bagnistej ścieżki, gdzie toniemy w błocie i przepadamy znów przez leśne wertepy. Im niżej, tym mniej uroczo. Zarastające, zaśmiecone wiatrołomami polany, poniżej w lesie istny wycinkowy armagedon. Słychać piły i wkrótce spotykamy leśnych na wycince. Żeby ich obejść i nie przeszkadzać, trzeba znów przeprawić się przez błoto po kostki i poskakać po balach. Mirek ponosi ofiarę w postaci utopionego w błocisku buta. A dalej już jest betonka, na której spotykamy czteroosobową rodzinkę. I to tyle turystów na dziś.







Schodzimy do Magurskiego Potoku w miejscu, gdzie wpada do Czarnego Dunajca, żeby umyć kije, buty i oczywiście nasze prosię na smyczy, zanim wejdzie do auta. Spacerek zakończony. Powrót przez Przełęcz Lipnicką nie jest łatwy ze względu na setki samochodów zaparkowanych po obu stronach drogi, a większość pod zakazem. Nie chciałabym dziś być na biednej Babiej Górze. Niektórzy, co bardziej pomysłowi, próbują w tym ścisku łapać stopa. Sznur aut na poboczach kończy się prawie nad Policznem! Na szczęście w górę zmierza już radiowóz. Śmiejemy się – chłopaki będą mieć teraz zajęcie do nocy na wlepianie mandatów! Big like!
Jeszcze tylko ognisko w drodze powrotnej, kiełbaski, oscypki, kawa i przyjemne popołudnie już w beskidzkich stronach. Oczy jednak wciąż wyklejone obrazkiem wczesnoletnich (czy późnowiosennych) Tatr… A w głowie już następne górskie plany. Tak więc - do następnego!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz