sobota, 15 lutego 2025

Rozpaczliwie szukając zimy
15 lutego
Hrobacza Łąka

 


Zimę, jaką mamy z grubsza każdy widzi. Aby dać se siana z wszelakim narzekaniem, nie pozostaje nic innego, jak ruszyć cielsko i pójść w jedynym słusznym kierunku. Tak na lekki rozruch, przy sobocie.
20 minut autobusem i oto Kozy-Gaje. Lubię tę drogę. Chwila między domami, cisza tu i spokój, wystarczy odejść kilka kroków od ruchliwej szosy, jeszcze chwilka i za rampą otwierają się wrota lasu. Przesącza się w ten las nikła słoneczność, powyżej przyprószone bielą pagóry. Na świeżym śniegu tropy wiewiórki i saren. Chwilka do góry i docieramy do stokówki i niebieskiego szlaku, dochodzą tu również czarne znaki wytyczonej niedawno ścieżki z zamku na Wołku w Kobiernicach do Wilczych Stawów i dalej na kamieniołom w Kozach. Skręcamy w prawo, znaki jakoś zaraz znikają. Wpadamy w błoto, ale nic to, stawki zaraz po prawej. Nad głowami kołują i drą japy jastrzębie, gdzieś nieopodal werbluje zaciekle dzięcioł. I tyle tu póki co żywota wszelakiego. Stary Wilczy Staw skuty lodem, cichy, zatopiony pod baldachimami skostniałych drzew. Trzyma mróz. Jak tu pięknie... Tak ponuro...








Przełazimy lasem do stokówki biegnącej do kamieniołomu, ale nie chce nam się tam zaglądać, wracamy ku niebieskiemu szlakowi biegnącemu w stronę Żarnówki Małej, którym – aż wstyd się przyznać, bo jestem prawie tubylcem – jeszcze nie szłam. I już wiem, że to będzie moja kolejna ulubiona spacerówka na popołudniowe nudy w okolicy.
Słonko wyłazi zza chmur, jasność przewala się lasem. Od razu robi się weselej, skrzy się świat, warunki na szlaku są prawie idealne, bo pod nogami świeży śnieg, trzyma lekki mróz, jest mega przyjemnie. Przystanek na kawę i bakalie. W głębi lasu drze się niemrawo coś jakby sowiego. Przypomina się stary kawałek Hey „Ja sowa”. Nad głowami przemykają kowaliki. Uwielbiam je. A poza tym jest cicho i bezludnie, mnóstwo świeżych tropów zwierza wszelkiego i kiedy znienacka zza pleców wybiega jakiś facet, mało ataku serca nie dostaję. Oni powinni mieć kuźwa jakieś dzwonki jak owce na hali żeby nie straszyć ludzi. 


Nowe szlaki 


W dole słoneczne i bezśnieżne wiochy, szara plama Jeziora Czanieckiego. A ponad tym spowita stalowo siną mgłą wyniosła kopa Palenicy. Szlak zakręca i wije się po poziomicy stokiem Zasolnicy. Plan pierwotny zakładał przekoszenie w tym miejscu na pałę w górę przez las i wyjście wprost na Koszarzyska, na czerwony (MSB). Burza mózgów – nie wygląda to zachęcająco, można się lekko mówiąc zabić. Ta słoneczność wyzierająca z drugiej strony jest taka kusząca… A kij w oko – idziemy! Początkowo na czworakach, ale im wyżej, tym jakoś łatwiej. Bardziej przerażająco to z dołu wyglądało. Piąteczka – wygramoliliśmy się.
Słońce, słońce, słońce… I tylko te moje ulubione Koszarzyska jakieś zarośnięte, nie do poznania. A nad głowami wachlarz drzew i niebo tak oczojebnie błękitne, że telewizory można stroić. I gdy tylko na chwilę zachodzi słońce, wszystko ciemnieje w oczach i traci swą wesołość. Przez ścieżkę bezgłośnie przebiegają sarny.






Jeszcze chwila, jeszcze tylko krótka ściana płaczu pod Hrobaczą i gotowe. Tuż pod szczytem znajoma gęba i znajomy pies. No i proszę, panie Sprocket, jak nam się to ścieżki skrzyżowały! Dwa słowa i rozłazimy się każdy w swoją stronę.




W schronisku kawałek wolnej ławki. Nie ma wiele osób, podobnie jak na szlakach dziś – prawie bezludnie. No i fajnie. Wyżeramy skromną wałówkę, obłędny piesek z jednym białym okiem jak Marylin Manson uruchamia się nagle na dźwięk szeleszczącego woreczka z żarciem. Uruchamia się również przybyły na sankach kilkuletni wyjec. No cóż, wyjec zawsze się znaleźć musi… Trudno. Pół godziny chilloutu i w drogę powrotną.
Jeśli ktoś poszukuje zimy, tu ją znajdzie. Na tych stokach. Słońce schowało się pod szarą mgławicą. Skostniałe, oszronione drzewa a na nich kiście zamarzłej szadzi. Pod symbolicznym krzyżem na szlaku osobliwy znicz…







Zimno. Zasępił się świat. Leci śpik. Schodzimy niespiesznie w stronę Lipnika, za czarnymi znakami. Przypominają się soczyste borówki zbierane tu latem. A potem już tylko w dół, ku Wróblowicom, wiejska senność popołudnia, kaczki w kojcu mają domek i huśtawkę, mały, wściekły piesek chce mnie zeżreć przez płot i ten sklep, co wygląda ponoć jak z „Rancza”. Autobus podjeżdża jak na komendę. Ziewanie tradycyjnie oznacza, że spacerek siadł. Fajnie mieć górki pod nosem 😊




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz