poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Połonina Barańsko - Skrzyczeńska
18 kwietnia, poniedziałek




  Ciąg dalszy uzupełniania beskidzkich braków i odkrywania nieznanych zakątków. Wiosna wyciąga ramiona i zaprasza, by ogarnąć coraz bardziej pluszowymi i soczystymi objęciami gór. Wyspani, razem z Bartkiem C. wsiadamy do busa a on wiezie nas zakątkami beskidzkich wsi. Słońce wymiata Kotlinę Żywiecką opasaną wianuszkiem gór. 

  Zielone pola, szerokie łąki, sielski widok i spokój codzienności w Godziszce i Ostrem. Nie do wiary, że nigdy tu nie byłam, nie znam tych wsi oddalonych zaledwie o pół godziny jazdy. Cicha prostota i magia tych miejsc oglądanych zza szyby busa sprawiają, że już o poranku odczuwam dawno oczekiwany wypoczynek. Po to tu w końcu jesteśmy... Dlatego w Ostrem, na zakręcie, z boku drogi, przy której przycupnął malowniczo kościół z czerwonym dachem, przysiadamy w pełnym słońcu wiosennym na tyłach sklepu i sączymy piwo. W końcu jednak trzeba ruszyć...


  Wznosimy się wolno i łagodnie ponad ostatnie zabudowania Ostrego. Szeroki szlak prowadzi przez cichy, słoneczny las, który w niższych partiach jeszcze nie został pożarty przez kornika. Za kurtyną drzew wyłysiałe stoki ramion baraniogóskich. Ciepło rozlewa się słono po czole, zanurzam dłonie w potoku przecinającym ścieżkę i gnającym wartko w dół...
  Las kończy się, wychodzimy na skraj Hali Ostre i tu wita nas niespodzianka - siedem szałasów na szlaku. Kilka zamkniętych, dwa otwarte. Ktoś tu gospodaruje w sezonie! Są narzędzia, palenisko, sterty siana, czyjeś buty. Jest koza i posłania na poddaszu. Idealne miejsce na bacowanie!





  Obchód terenu i ruszamy dalej. Hala Ostre płynie cicho grzbietem ponad sennymi, cichymi Beskidami. Spłowiałe po zimie trawy, białe lisy pod stalowym niebem... Uroczo, przepięknie tu. Masywny wał Skrzycznego i przepastna Dolina Zimnika w dole. Tak mało drzew, tak tu pusto i smutno zarazem, gdy patrzy się na pojedyncze, rachityczne i przygięte wiatrem świerki na ogołoconych stokach...
  Ostatni śnieg. Podchodzimy pod Muronkę, ślizgając się w śnieżnych rynnach. Coraz wyżej, zielenieją borowiny, chwyta pierwszy głód. Podejście pod Magurkę Radziechowską. I gdy stajemy na szczycie pod drogowskazem, gdy chowa się w szarości słońce, jałowość górskiej wiosny obnaża widok na całe pasmo pomiędzy Baranią Górą a Skrzycznem. Tu szumiał kiedyś cudowny, wielki las. Szłyśmy z Kasią i Anią za czasów liceum pod kurtynami ciężkich, zielonych, świerkowych gałęzi opadających po obu stronach drogi. Dziś czuję się, jakbym szła przez cmentarz. Gdzieniegdzie posiały się już młode drzewka, lecz zanim znów zaszumi tu las w tym gąszczu korzeni i wiatrołomów, minie wiele lat... Martwe góry...
  Na Magurce Wiślańskiej rozsiadamy się na popas. Kanapki i kawa. Samotny turysta. Jedyny tego dnia. Popołudnie szarzeje, jakby miało popadać, ale jednak słońce zwycięża. Posiłek dodaje kopa i tempo jest szybkie, nadzwyczaj sprawne. Dobrze się idzie i na Zielonym Kopcu - tak pięknie upstrzonym tajemniczymi szmaragdowymi krzewinkami - jesteśmy błyskawicznie. Zataczamy krąg, widać całą naszą trasę. Rzut beretem na Malinowską Skałę i już pędzimy przez płaskowyż Małego Skrzycznego z azymutem na wieżę przed nami. Błoto przeokrutne, ledwo zeszły śniegi. Kolory nieba kontrastują pięknie z barwami wiosennej ziemi. Przeskakując olbrzymie kałuże i taplając się w błocie, docieramy na szczyt Skrzycznego a tam... cicho, pusto i bezludnie... Żywego ducha! Oto uroki wycieczki poza weekendem.




  Słoneczne popołudnie, zasłużone piwo po dobrej trasie i spokój rozleniwiają. Inni wracają z pracy, bądź wciąż walczą, ja wtapiam się w górski zakątek, nad którym ćwierkają ptaki, krąży paralotniarz, przepływają obojętnie chmury... Tak dobrze...

Przed schroniskiem na Skrzycznem


  Zasiedzieliśmy się. Dlatego zbiegamy szybko w dół, wprost do Szczyrku rozłożonego malowniczo wśród ramion górskich. Głęboko u stóp Dolina Żylicy potwierdza wybitność Skrzycznego, przyprawia o zawrót głowy. Zbiegamy po kamieniach, to po śniegu, a niżej leśnymi wykrotami i tu czeka jeszcze kilka niespodzianek.
  Tuż poniżej stacji pośredniej kolejki (ohydny bunkier) wkraczamy w świat jak z innej epoki. Podczas gdy u naszych stóp leżą modne restauracje, drogie hotele i markowe sklepy, tutaj, w tych zapomnianych przez świat przysiółkach widać prawdziwy, melancholijny Szczyrk. Łąki nasycone wczesnowieczornym słońcem, las i zagajniki oraz ukryte w nich stare, nadgryzione potężnym zębem czasu chaty, drewniane i kamienne, z wyszczerbionymi dachówkami, śladem płotów w obejściach, oknami zabitymi deskami. Za chatą chata, jak widma porzucone w tym uroczym zakątku. Tak mocno tu wrosły, że choć zabrakło gospodarzy, nie dają się nieubłaganemu czasowi. Jakbym była w zupełnie innym miejscu, myślę. I jeszcze te sarny pod lasem... Samotny kozioł przed jedną z chat, pasący się spokojnie, mimo naszej obecności. I to stado tuż obok ludzkich siedzib, nisko nad wsią. Nie boją się. Morelowe światło plecie im korony na łbach zwieszonych nisko w trawie. Są przepiękne, dostojne, ciche i takie na miejscu...



  Trzeba wrócić znów w ten zapomniany zakątek, powałęsać się wśród chat malujących historię tych ziem. Przed kolejką i wyciągami, przed wieżą i całym paskudnym industrialem na tej majestatycznej górze. Może powiedzą coś ciekawego, gdy spojrzę okiem obiektywu?...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz