Ciąg dalszy uzupełniania beskidzkich braków i
odkrywania nieznanych zakątków. Wiosna wyciąga ramiona i zaprasza, by ogarnąć
coraz bardziej pluszowymi i soczystymi objęciami gór. Wyspani, razem z Bartkiem
C. wsiadamy do busa a on wiezie nas zakątkami beskidzkich wsi. Słońce wymiata
Kotlinę Żywiecką opasaną wianuszkiem gór.
Zielone pola, szerokie łąki, sielski
widok i spokój codzienności w Godziszce i Ostrem. Nie do wiary, że nigdy tu nie
byłam, nie znam tych wsi oddalonych zaledwie o pół godziny jazdy. Cicha
prostota i magia tych miejsc oglądanych zza szyby busa sprawiają, że już o
poranku odczuwam dawno oczekiwany wypoczynek. Po to tu w końcu jesteśmy...
Dlatego w Ostrem, na zakręcie, z boku drogi, przy której przycupnął malowniczo
kościół z czerwonym dachem, przysiadamy w pełnym słońcu wiosennym na tyłach
sklepu i sączymy piwo. W końcu jednak trzeba ruszyć...
Wznosimy się wolno i łagodnie ponad ostatnie
zabudowania Ostrego. Szeroki szlak prowadzi przez cichy, słoneczny las, który w
niższych partiach jeszcze nie został pożarty przez kornika. Za kurtyną drzew
wyłysiałe stoki ramion baraniogóskich. Ciepło rozlewa się słono po czole,
zanurzam dłonie w potoku przecinającym ścieżkę i gnającym wartko w dół...
Las kończy się, wychodzimy na skraj Hali
Ostre i tu wita nas niespodzianka - siedem szałasów na szlaku. Kilka
zamkniętych, dwa otwarte. Ktoś tu gospodaruje w sezonie! Są narzędzia,
palenisko, sterty siana, czyjeś buty. Jest koza i posłania na poddaszu. Idealne
miejsce na bacowanie!
Obchód terenu i ruszamy dalej. Hala Ostre
płynie cicho grzbietem ponad sennymi, cichymi Beskidami. Spłowiałe po zimie
trawy, białe lisy pod stalowym niebem... Uroczo, przepięknie tu. Masywny wał
Skrzycznego i przepastna Dolina Zimnika w dole. Tak mało drzew, tak tu pusto i
smutno zarazem, gdy patrzy się na pojedyncze, rachityczne i przygięte wiatrem
świerki na ogołoconych stokach...
Ostatni śnieg. Podchodzimy pod Muronkę,
ślizgając się w śnieżnych rynnach. Coraz wyżej, zielenieją borowiny, chwyta
pierwszy głód. Podejście pod Magurkę Radziechowską. I gdy stajemy na szczycie
pod drogowskazem, gdy chowa się w szarości słońce, jałowość górskiej wiosny
obnaża widok na całe pasmo pomiędzy Baranią Górą a Skrzycznem. Tu szumiał
kiedyś cudowny, wielki las. Szłyśmy z Kasią i Anią za czasów liceum pod
kurtynami ciężkich, zielonych, świerkowych gałęzi opadających po obu stronach
drogi. Dziś czuję się, jakbym szła przez cmentarz. Gdzieniegdzie posiały się
już młode drzewka, lecz zanim znów zaszumi tu las w tym gąszczu korzeni i
wiatrołomów, minie wiele lat... Martwe góry...
Na Magurce Wiślańskiej rozsiadamy się na
popas. Kanapki i kawa. Samotny turysta. Jedyny tego dnia. Popołudnie szarzeje,
jakby miało popadać, ale jednak słońce zwycięża. Posiłek dodaje kopa i tempo
jest szybkie, nadzwyczaj sprawne. Dobrze się idzie i na Zielonym Kopcu - tak
pięknie upstrzonym tajemniczymi szmaragdowymi krzewinkami - jesteśmy
błyskawicznie. Zataczamy krąg, widać całą naszą trasę. Rzut beretem na
Malinowską Skałę i już pędzimy przez płaskowyż Małego Skrzycznego z azymutem na
wieżę przed nami. Błoto przeokrutne, ledwo zeszły śniegi. Kolory nieba
kontrastują pięknie z barwami wiosennej ziemi. Przeskakując olbrzymie kałuże i
taplając się w błocie, docieramy na szczyt Skrzycznego a tam... cicho, pusto i
bezludnie... Żywego ducha! Oto uroki wycieczki poza weekendem.
Słoneczne popołudnie, zasłużone piwo po
dobrej trasie i spokój rozleniwiają. Inni wracają z pracy, bądź wciąż walczą,
ja wtapiam się w górski zakątek, nad którym ćwierkają ptaki, krąży
paralotniarz, przepływają obojętnie chmury... Tak dobrze...
Przed schroniskiem na Skrzycznem |
Zasiedzieliśmy się. Dlatego zbiegamy szybko w
dół, wprost do Szczyrku rozłożonego malowniczo wśród ramion górskich. Głęboko u
stóp Dolina Żylicy potwierdza wybitność Skrzycznego, przyprawia o zawrót głowy.
Zbiegamy po kamieniach, to po śniegu, a niżej leśnymi wykrotami i tu czeka
jeszcze kilka niespodzianek.
Tuż poniżej stacji pośredniej kolejki (ohydny
bunkier) wkraczamy w świat jak z innej epoki. Podczas gdy u naszych stóp leżą
modne restauracje, drogie hotele i markowe sklepy, tutaj, w tych zapomnianych
przez świat przysiółkach widać prawdziwy, melancholijny Szczyrk. Łąki nasycone
wczesnowieczornym słońcem, las i zagajniki oraz ukryte w nich stare,
nadgryzione potężnym zębem czasu chaty, drewniane i kamienne, z wyszczerbionymi
dachówkami, śladem płotów w obejściach, oknami zabitymi deskami. Za chatą
chata, jak widma porzucone w tym uroczym zakątku. Tak mocno tu wrosły, że choć
zabrakło gospodarzy, nie dają się nieubłaganemu czasowi. Jakbym była w zupełnie
innym miejscu, myślę. I jeszcze te sarny pod lasem... Samotny kozioł przed
jedną z chat, pasący się spokojnie, mimo naszej obecności. I to stado tuż obok
ludzkich siedzib, nisko nad wsią. Nie boją się. Morelowe światło plecie im
korony na łbach zwieszonych nisko w trawie. Są przepiękne, dostojne, ciche i
takie na miejscu...
Trzeba wrócić znów w ten zapomniany zakątek,
powałęsać się wśród chat malujących historię tych ziem. Przed kolejką i
wyciągami, przed wieżą i całym paskudnym industrialem na tej majestatycznej
górze. Może powiedzą coś ciekawego, gdy spojrzę okiem obiektywu?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz