niedziela, 10 kwietnia 2011

Spacer wśród szałasów Abrahamowa
10 kwietnia



  7:00... Po dniach senności, deszczy, szarości i fatalnego samopoczucia wyglądam za okno, a tam szalony błękit i kwiaty na drzewach owocowych. Świeża zieleń traw i chłodny wyż poranny. Przez moment rozleniwienie przy porannej kawie - iść? Nie iść? Zwycięża pęd do słońc i soczyście nasyconego barwami świata.

  8:40, dworzec PKP w Bielsku-Białej. Prawie pusty. Tłusty gołąb zdaje się być bardziej znudzony niż garstka pasażerów błąkająca się po peronie.
  Śnieg spełza z gór malowanych sangwiną i sepią. Światło poranka wydobywa z obskurnych podwórek koloryt i życie... W Węgierskiej Górce ołowiane niebo, słońce i chmury. Kwitną forsycje i drzewa owocowe. Pani w "Żabce" życzy mi miłej wycieczki. Pusta droga, kłaniam się starszemu jegomościowi z rowerem. Tuż przy forcie niespodzianka - oczom nie wierzę: na drogę wychodzą Suchy, Pudel i ich dwaj kumple. Idą przez Abrahamów na Rysiankę. Dołączam do nich i śmiejemy się ze zbieżności tych spotkań z Suchym - rok temu pod Pilskiem, trzy tygodnie temu ja z Kingą, jego dziewczyną...
  Chłodny wiatr studzi rozpaloną słońcem skórę. Wznosimy się ponad pola i nieco industrialny krajobraz Węgierskiej Górki. Piękny i rozległy stąd widok na Beskidy, jeszcze nie okryte pluszem, ale już nie zimowe. Błoto na drodze, młoda zieleń pączkujących krzewów... Zawrotne tempo silnej męskiej ekipy wymusza na mnie decyzję - idźcie, ja tu przyszłam na spacer, odpocząć, zapatrzeć się w świat dookoła, a nie gnać do upadłego. Przypomnieć sobie szlak sprzed 15 lat, albo raczej ujrzeć go na nowo...

Węgierska Górka


Romanka w tle

  Chłopaki mkną do góry a ja przysiadam na zarastającej polanie przy zamkniętej drewnianej szopie, schowana przed wszystkimi i popijam kawę uśmiechając się do słońca. Senność, zmęczenie po pędzie ostatnich kilku dni. Tak dobrze...
  Cisza leśnego duktu... Polany i hale skłaniające się pomiędzy pasmami lasów w doliny. W nich przycupnięte stare chałupy i małe szałasy. Błękitna kapliczka przydrożna jako symbol Beskidów... Wiatr niesie mnie ku przysiółkowi Abrahamów, który usiany jest nowymi domkami i starymi chałupami. Taka cisza i spokój niedzielnego popołudnia, że nawet rozleniwionym kundlom nie chce się mnie obszczekiwać.







  Idę wolno przez las pachnący ściółką, przeskakując błota i gałęzie po wyrębie. Słowianka. Błoto przyozdabiające obuwie i malownicza, pordzewiała budka telefoniczna w krzakach. Kilka osób przed stacją turystyczną. Prowizoryczny obiad w scenerii jak z opustoszałego, górskiego skupu złomu. Marzną dłonie. Przyglądam się wyniosłemu masywowi Romanki, wrastam w tę ciszę i myślę, by wrócić tu i zaszyć się na dzień, dwa...

Na Słowiance


Budka telefoniczna na Słowiance

  Leniwa słoneczność i zmęczenie kierują mnie w dół ku Żabnicy. Nieznany szlak wita stromym zejściem i przepięknym lasem kłaniających się miękko świerków. Dolina Suchego(adekwatnie) jest urocza. Płynie wartko potok, z którego wyrastają drzewa i wspinają się na brunatne brzegi. Zapomniany a cudny zakątek Beskidów.
  W Żabnicy Skałce ciche popołudnie. Konie w stadninie, wesołe młode chłopaki, lekko podchmielone. Odważnie biorę z buta niekończącą się dolinę w towarzystwie nadzwyczaj głupiego, półślepego kundla z tendencjami samobójczymi. Ciepło spływa w otwierającą się dolinę i odparza podeszwy stóp na asfalcie. To nic, bo nie wiedziałam, że w Żabnicy jest taki ładny drewniany kościół.
  Niebo ołowieje i w Bielsku spływa ponurą szarością. Przed oczami kwiaty, błogi spokój, podładowane baterie. Więcej takich spacerów. Zwłaszcza samotnych...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz