piątek, 29 maja 2020

Deszczowy Niski, czyli mistrzowie improwizacji w drodze
29 – 31 maja




Plan narodził się spontanicznie we środę wieczorem. Prawie trzy dni do wykorzystania. Prognozy pogody niezbyt optymistyczne. Piątkowe poranne i przedpołudniowe załatwienia i dopiero po 12:00 wyruszamy. Plan – wiaty w Małastowie jako baza wypadowa i na miejscu zobaczymy co dalej. Po drodze trochę nas podlewa a pies urozmaica nam podróż jadowitymi bąkami, dzięki czemu mamy bardzo dobrze przewietrzony samochód…

"Znowu mnie gdzieś wywożą"

Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że teren biwakowy nadleśnictwa wciąż jest zamknięty do odwołania przez cholerną pandemię. Szybkie myślenie – sprawdzamy inne opcje w pobliżu i tu nagle pada od Darka – jedziemy do Jaślisk?!... Minuta zastanowienia – to tylko 70km od Małastowa i pada sakramentalne – odpalaj! Chwilę później mkniemy drogą wśród zielonych wzgórz w kierunku Nowego Żmigrodu a słońce, które nagle zwyciężyło batalię z niepogodą, zdaje się popierać nasz wybór.
Dookoła zielono i majowo. Od razu widać, że to już Beskid Niski. Płaskie, szerokie pagóry, pastwiska pełne mlecznych krów, krzyże łemkowskie przy drogach, skromne wioski, bezmiar łąk, soczysta zieleń i spektakl chmur na niebie…
Nad Duklą piramida Cergowej. Już coraz bliżej. Znajoma droga od Tylawy, cerkiew w Daliowej i w końcu ryneczek w Jaśliskach.


Bar "Czeremcha"

Dawny ratusz i budowana targowica



Zmieniło się tu – budują pensjonat i restaurację, targowicę, parking pod starym ratuszem… Zniknął chwilowo przystanek autobusowy a rozkłady jazdy leżą na ziemi w trawie obok ławki pod sklepem. Jedno się nie zmieniło. Spod tego sklepu macha do nas Józek i przybiega do auta – „To wy! Fajnie, że przyjechaliście!” No tak, to znowu my…
Pani Maria w „Zaścianku” też nas poznaje i stały już chyba rezydent – mieszkaniec „Zaścianka” – pan Sławek też. Chwila rozmowy i idziemy „się przejść”, czyli na ploty spod sklep. Nie ma niestety parasoli, ale jedna ławka i schody do integracji w zupełności wystarczą.
Przedwieczorne cienie kładą się ciepło na wzgórzach otaczających Jaśliska, na fasadach drewnianych domów, w koronach drzew… Zimny wiatr gna po niebie skłębione, różowiejące chmury. Pojawiają się kolejni znajomi i „siedzimy, nic się nie dzieje, piwko se pijemy”- jak mawiał klasyk (Maciek Stuhr) i gadamy długo w zimny jak na koniec maja wieczór, aż pozach ód słońca. A jest spektakularny. Czerwony, złoty, purpurowy… I nie zapowiada dobrej pogody na jutro… Nie szkodzi. Ważne jest tu i teraz, gdzie można przysiąść ze znajomymi i poopowiadać rozmaite historie, pośmiać się, odetchnąć świeżym powietrzem, zaznać ciszy i spokoju właśnie tu – w Jaśliskach…

Sobota, 30 maja

Szaro, buro i ponuro. Senny dzień. Zbieramy się niemrawo – może pójdziemy na Kamień, może na Banię Szklarską? Tylko czekać, kiedy zacznie padać. Ostatecznie zostawiamy auto pod Strażacką Polaną w dolinie Bełczy i ruszamy w stronę Lipowca.




Potok Bełcza (Bielcza)




Nieopodal w krzakach czai się patrol Straży Granicznej w samochodzie. Słońce bawi się z nami w chowanego – raz znika za kłębami pędzonych wiatrem chmur, raz świeci prosto w oczy, wydobywając ze świata Beskidu Niskiego najpiękniejsze odcienie maja – w starych iwach na brzegu Bełczy, w wodzie i kwiatach, w rozlewisku królestwa bobrów…


Margerytka


Bniec czerwony

Droga z Jaślisk do Lipowca




Wzdłuż drogi towarzyszą nam kapliczki, krzyże i przerażające dzikie zwierzęta…







Górówka medea




Czerwończyk nieparek

Za agroturystyką „Ostoja”, przy żółtym szlaku do Zyndranowej, odnajdujemy cerkwisko w Lipowcu – z jednym, jedynym cokołem po krzyżu.










W międzyczasie Felek zdążył już nabrać barw moro, czyli po prostacku rzecz ujmując – wytarzał się na łące w jakimś gównie. Tak więc psa za fraki i do rzeki…




Kawałek za mostkiem na Bełczy, po lewej stronie drogi jest cmentarz. Zapomniany jak większość łemkowskich cmentarzy tutaj… Kilka cokołów i krzyży wśród drzew. I to wszystko. Tylko zniszczony kamień i las pamiętają…








Co rusz z drzew i pól wzbijają bezszelestnie ku niebu łowne, drapieżne ptaki (jeden tak wielki, że chyba był to orzeł), kołują podstawowym niebem i opadają na łąki, w bezkres zieleni…
Zaglądamy do opuszczonego, zrujnowanego PGR-u zbudowanego w roku 1952. Dziś budynki to raczej śmietnik i ruina, choć w stajniach porozrzucane siano a wśród gruzów pełno pustych butelek… Dla kogo to siano? Może dla saren i jeleni? Dwie sarny pasą się wysoko na łąkach nad PGR-em…
Więcej o wsi Lipowiec pod linkiem:
http://www.beskid-niski.pl/index.php?pos=/miejscowosci&ID=75















Szarzeje niebo i znów krople deszczu spadają na nos. Nie chcą nas dziś chyba góry. Decydujemy się zachowawczo na odwrót i zobaczymy, na co dalej pozwoli nam pogoda. Felek znienacka puszcza się w pogoń za olbrzymim kotem większym od niego. Na Strażackiej Polanie postanawiamy zjeść obiadek. Stoi tu duża, zadaszona wiata z ławkami i stołami, jest palenisko, kominek i pole namiotowe, o które dbają strażacy z Jaślisk. Rozpalamy w kominku i smażymy sobie kiełbaski. Całej uczcie przygląda się z drugiej strony drogi Kamarka o imponującej wysokości 630 m npm i malowniczości godnej Beskidu Niskiego…







Pogoda na dobre nie wróży, dlatego plan pójścia na Banię i Polany Surowiczne musi poczekać na inny termin. Do tego robi się coraz zimniej. Pod wiatę zajeżdża strażak, przywozi kloce drewna i ruszt: planują tu jakąś imprezę z ogniskiem na popołudnie. Chwila sympatycznej rozmowy, częstowanie czekoladą, wymiana zdań na temat „Bożego Ciała” i „Wina truskawkowego”, które kręcono w Jaśliskach i on odjeżdża w swoją stronę a my –do Posady Jaśliskiej i pod kapliczkę i krzyż na Wierszgórze.
Rozciąga się stąd panorama 360 stopni na okoliczne góry i pagóry, na Kamień i Kamarkę, Piotrusia i Banię i wtopione w zieleń u ich stóp Jaśliska i Posadę Jaśliską. Polne drogi kuszą, by tylko ruszyć tymi majowymi wzgórzami i piaszczystymi, błotnistymi wykrotami przed siebie, nawet bez mapy. Pogoda jednak nie pozwala. Niebem idzie deszcz i wzmaga się wietrzne zimno, od którego drżą trawy, kwiaty i młode drzewka. I my też. Świat zachodzi mgłą, posępnieje, gniewny i nieprzyjemny.







Jaśliska w deszczowej mgle

Zmykamy do auta i wracamy do „Zaścianka”. Szkoda, że tak się zbiesiło, miał być dziś grill ze znajomymi na Strażackiej…
Ciepła herbata i ciasto. Senność piekąca w oczy. Pan Stanisław, gospodarz, umaja dom młodymi gałązkami lipy. W końcu pojutrze pierwszy dzień astronomicznego lata a już wkrótce Zielone Świątki… Im późniejsze popołudnie, tym deszcz nasila się i nici nawet z wieczornego dłuższego spaceru z psem czy odwiedzin pod sklepem…
Ale to nic. Ważne, że mogliśmy spotkać się ze znajomymi, pobyć tu, w tym ulubionym miejscu, popatrzeć na te wzgórza i zieloną czeluść łąk, odpocząć od zgiełku i monotonii codzienności i choć przez chwilę nie przejmować się tym, co nastąpi za minut kilka. Bo tu życie płynie inaczej. Tu jest spokój, cisza, góry i przyjaźni ludzie. Tego teraz potrzebowaliśmy najbardziej i po to zawsze wraca się tu, do Jaślisk…

Niedziela, 31 maja

Od rana ciapie żabami. Nawet pies patrzy na mnie z wyrzutem, gdy wyganiam go na pole na poranną kupę. Olbrzymi kasztan rosnący przy barze „Czeremcha” strąca pyłki ciężkie od deszczu na naszego transformersa zaparkowanego pod potężną koroną drzewa. Pusto, bezludnie, jedynie Józek robi poranne okrążenie po wsi i jakiś jeden zbłąkany człowiek miło wita w ten paskudny dzień. Między dachami domów ledwo widoczny w deszczowej mgle krzyż na Wierszgórze…
Śniadanie, kawa, leniwe pakowanie, głos księdza niesiony wiatrem od kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Trzeba się zwijać… Do następnego!
Aby nie zmarnować całkowicie dnia, dopóki nie nadchodzi ostateczny pogodowy Armagedon, postanawiamy odwiedzić jeszcze w drodze powrotnej kilka cerkwi.
Drogi puste. Wzdłuż nich płyną potoki i rzeczki brunatnego koloru – spływa błoto z gór rwącymi strugami… I znów – Dukla, Nowy Żmigród i kuszące pagóry po obu stronach szosy…
Pierwszy przystanek to wieś Pielgrzymka. Jeździmy w te i wewte szukając dojazdu do cerkwi, ale niestety takowego nie ma. Ukryta za drzewami, oddzielona od polnej drogi pastwiskiem, na którym pasą się zdrowe, piękne konie, zapomniana przez ludzi i świat… Dawna cerkiew greckokatolicka zbudowana w latach 1870–1872 pod wezwaniem św. Michała Archanioła funkcjonowała do 1947 roku, do czasu wysiedleń Łemków podczas „Akcji Wisła”, obecnie od 1960 roku służy katolikom wyznania prawosławnego. Szkoda, że nie ma nawet żywego (oprócz koni) ducha, by spytać o ewentualną ścieżkę prowadzącą do świątyni…








Kilka kilometrów dalej w stronę Gorlic stoi kościół Opieki Najświętszej Maryi Panny, czyli dawna cerkiew greckokatolicka w Bednarce z 1900 r. Budowla jak na cerkiew dość nietypowa. Udaje nam się jedynie obejrzeć ją od zewnątrz, ponieważ w środku trwa msza a szkoda, bo zdjęcia w necie pokazują ładne, bielone wnętrze z motywami zarówno rzymsko- jak i greckokatolickiego obrządku. Jak głosi tablica przed płotem – w świątyni rozgościły się nietoperze (już nie pierwszy taki przypadek spotkany podczas naszych wypraw w Niski) i cerkiew „jest obecnie pod ochroną” razem z nimi.






Skręcamy na południe i w miejscowości Rozdziele (już województwo małopolskie) stoi kolejna cerkiew, tym razem wzniesiona z kamienia. Cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny z 1786 roku, jak większość obiektów sakralnych po 1947 roku została przejęta przez rzymokatolików. Obecnie odbywają się tutaj nabożeństwa obu obrządków a i tutaj zagościły nietoperze, dzięki czemu, by chronić ich stanowisko gniazdowania, cerkiew otrzymała fundusze na remont.






W kolejnej wsi – Męcinie Wielkiej stoi dawna cerkiew a obecnie kościół pw. śś. Kosmy i Damiana zbudowana w 1807 roku. Przebudowana została w roku 1930, ale po kolejnych zmianach w 1986 r. odwzorowany został jej pierwotny wygląd. Niestety znów nie wypada wejść do środka z powodu mszy… Innym razem.





Przejeżdżamy przez Przełęcz Małastowską, kierując się na Nowicę i w strugach wiatru i siekącego deszczu na chwilkę zatrzymujemy się przy cerkwi św. Michała w Przysłupiu z 1756 roku. Po wysiedleniach w 1947 roku cerkiew ta została poważnie zniszczona, jednak w 1980 r. dzięki pracy społecznej studentów i mieszkańców udało się ją uratować.  Należy obecnie do parafii rzymskokatolickiej w Uściu Gorlickim, lecz odprawiane są tu aktualnie nabożeństwa wyłącznie greckokatolickie.



Kaplica pw. św. Stanisława Biskupa z 1898 w Odernem (parafia Uście Gorlickie)



Następuje decyzja o ewakuacji. Pogoda zdupiła się na amen i nic nie wskazuje na poprawę. Do domu 3,5 godziny jazdy w złych warunkach, krętymi drogami. Odjeżdżamy bez żalu. Skoro stoją tu od 200-300 lat, poczekają na nas do kolejnego, pewnie równie spontanicznego wyjazdu i lepszej pogody. Zarówno cerkwie, jak i „niewzruszone góry - jedyne, które miały tu pozostać”…


4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Był czynny, jednak nie odwiedziliśmy go tym razem.

      Usuń
  2. Mam taką jedną dygresję. Dla mieszkańców pewnie to fajnie, że się remontuje, nowe drogi są, ale jak zobaczyłem (w sieci) nowy asfalt przez Żydwoskie...to cały klimat ulatuje. Więc warto jeszcze w te poszarpane czasem, historią rejony pojechać i posmakować ich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety asfalt psuje klimat,podobnie jest w górach Słowacji i Czech. BeskidNiski zawsze warto odwiedzić.

      Usuń