po kamieniach
w gór światłocieniach
piramidach dróg
dwieście dni bez snu
i dwieście nocy
horyzont przecięty światłem w pół
krwawię z oczu
słońce zachodzi raz na dzień
a może dwa
przepłynęła przez palce głucha wiosna
lato trwa
wielkie hale i z gałęzi chaty
za tym pniem chropowatym
wybuduję następną
niech ją zetnie wiatr
a dalej rozwleczony w mgłach widnokrąg
stado kóz
zapach liści podpalonych spojrzeniem
cmentarza gruz
i przelotność kamienniejsza niż Bóg
boleśniejsza niż pęcherze na stopach
ziarna zbóż pochylone w złotych snopach
gryzie sny siana stóg
a gdzieś tam
za lasem wbitym w mokrą darń
za chmurą ciskającą w skały grom
nieodnaleziony dom
BB 15 lutego 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz