Borsuk wieczorową porą

     Szliśmy z Zyndranowej na Baranie. Przez Przełęcz Dukielską, gdzie napiliśmy się piwka i kupiliśmy pieniądze, czyli dokonaliśmy cash-backu w lokalnej restauracji oraz zakupiliśmy zapasy, ile się zmieściło w wypełnionych po brzegi plecakach. Droga z chaty na Baranie zajęła nam 8 godzin, wliczając przystanek, byliśmy wykończeni.
     Na Baraniem stoi wiata turystyczna, zamykana od zewnątrz, idealnie nadająca się na nocleg. Rozkładamy nasze bety na ławkach stojących dookoła chatki , gotujemy kolację i otwieramy flaszeczkę wódki. Wieczór zapada nad Baraniem.
    Kładziemy się spać. Nagle ni stąd ni zowąd rozlega się głośne tłuczenie w podłogę wiaty i jakieś wściekłe pomruki. Jakaś bestia próbuje dostać się do chaty przez podłogę! Rzucamy petardę hukową przez okno i awanturnicze odgłosy ucichają. Dla mnie to będzie nieprzespana noc.
    Godzina 2:13.Na środku wiaty słychać tajemnicze „pac pac”.
    - Darek, to ty? – pytam.
    - Nie.
    Oho, mamy towarzystwo. Wstajemy i zapalamy czołówki. Oczom naszym ukazują się dwie paczki papierosów leżące na środku wiaty , a do tej pory leżały na parapecie okna. Omiatamy pomieszczenie czołówkami i nagle pod jedną z ław ukazują się przerażone wielkie oczy popielicy. Przegoniliśmy ją a norkę zatkaliśmy pustą butelką po wodzie.
    Czas położyć się spać. Wreszcie. Na niedługo. Wrócił borsuk i tłucze się wściekle w podłogę wiaty. Na szczęście zrozumiał szybko, że się do środka nie dostanie i odszedł. Noc całkowicie nieprzespana. Poranną kawę pijemy jak dwie zmory.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz