Bumerang

    
Spod Biedronki gdzieś w Beskidzie zgarnęła mnie ekipa w składzie: Kacper, Spaniel i Junior. Wrzucili moje bety do auta i pognaliśmy hen przed siebie krętą drogą gdzieś w górę, na przełęcz, gdzie miała się zacząć kilkugodzinna mordęga podejścia do zapomnianego przez Boga (jakiegokolwiek byłby On obrządku) i ludzi szałasu pasterskiego. Ogólnie dostępnego. 
    Na przełęczy zaparkowaliśmy. W międzyczasie telefonicznie skontaktował się z nami Stryjek, twierdząc, że właśnie wsiadł w PKS w Wielkim Mieście i za niecałe 2 godziny dołączy do nas. 
     W słuchawce telefonu padło jeszcze błagalne i sakramentalne: 
    – Zaczekajcie. 
    Skoro mamy zaczekać, to czekamy. Tylko co tu przez te dwie długie godziny ze sobą począć? 
    Nagle spośród mgły i siąpiącego deszczu wyłania się maleńki murowany przybytek z zakratowanymi oknami, drzwiami, i ponętną nieświecącą w środku dnia reklamą znanej marki złocistego umilacza chwil ulotnych. 
    Krótki rekonesans utwierdza nas w przekonaniu, iż krata w drzwiach tego przybytku jest otwarta. Tak więc kolejne kilkaset minut schodzi nam na 15 –to metrowych wycieczkach tam i na zad. Trasa jest nieskomplikowana – sklep – przystanek PKS-u. 
    Nagle pod przybytek uciech podchodzi, jak się kulturalnie przedstawił - Kazek. W zdezelowanych gumofilcach, rozchełstanej marynarce pamiętającej zapewne Babkę Austrię, wystającej z portek koszuli, która swe lata świetności miała w okolicach wczesnego Gierka, pomiętym petem w ustach, których otok świadczy o wielkiej tęsknocie do maszynki do golenia i wysypując garść miedzi z kieszeni, nabywa w sklepie wino marki „Wino” – rocznik bieżący. 
    I na nasze nieszczęście dosiada się. 
    - Skund zeście som? – pada po chwili. 
    - No tu koledzy ze Śląska a ja z Małopolski tłumaczę nieśmiało. 
    -Turysty? – pyta. 
    - Tak turyści – brnę dalej wpatrując się w mocno styrane życiem i hektolitrami alkoholu oczy Kazika.
    - Fajniście som! - wypala nagle. 
    I w tym momencie pod sklep podjeżdża rozklekotany passat kombi Kazikowego szwagra. 
    - Kazik – Hanka cie szuko już łod paru godzin. A ty zaś chlejes pod sklepem. Siadoj do auta i jadymy do dom. 
    Kazik wsiadł potulnie i odjechali do wsi. Po niespełna 15 minutach z mgły wyłania się kto? Nie zgadniecie! Kazik i tubalnym głosem oznajmia – Ło! Turysty! Fajniście som! 
    I cała sytuacja powtarza się. Jak w kiepskiej komedii. Passat, szwagier, Hanka, piętnaście minut przerwy i znów. „Fajniście som!!!” Człowiek bumerang. Dopóki z Wielkiego Miasta nie dotarł Stryjek i mocno zaprawieni nektarem bogów nie zanurzyliśmy się w bukowym lesie, mgle i leniwie kapiącym deszczu. Ciekawe za którym razem Kazik ostatecznie dotarł do domu…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz