W pewnym wybitnym zakątku Beskidu, przy schronisku na kurzej stopce poznałem Kacpra. Zasiedliśmy na ławeczce pod oknem z browarkami w ręce i kontemplując widoki roztaczające się w dolinach, zadałem bezwiednie pytanie:
- Ty, Kacper, a co tam jest w dole? – mając na myśli nazwę miejscowości, ciągu domów o czerwonych dachach skupionych wzdłuż szosy już prawie niewidocznej z góry oraz wyraźnie zarysowanym na stoku jednej z gór kamieniołomie.
Kacper, pociągając spory łyk napoju bogów z puszki, przeciągnął na w pół przytomnym wzrokiem panoramę roztaczającą się spod schroniska. Na jego twarzy odmalowało się skupienie, po czym wygłosił filozoficzną sentencję:
- No wioska, kurwa…
W ten właśnie sposób poznałem Kacpra, pewne beskidzkie schronisko i jego specyficzną obsługę i związałem się z nim duszą i sercem na kilka dobrych lat.
Pewnego roku odbyłem tam wędrówkę aż 13 razy i podczas jednej z wizyt rzucił mi się w oczy nowy „mebel” ustawiony przed schroniskiem. Był to dwumetrowej długości kawał smreka, ordynarnie rozłupany na pół, udający stół. Zasiedliśmy. Drzazgi wbijały nam się w łokcie a faktura „blatu” przypominała fale Dunaju. Pytam zafrapowany:
- Chłopaki, co się stało temu stołowi? Czymś żeście to obrobili?
- No jasne! – rozpromienił się Gospodarz. - Rozjebał nam się ostatnio kufel od piwa, tośmy go użyli jako hebla. Fajnie, myślę, nie?
Miałem tylko nadzieję, że na powierzchni tego arcydzieła sztuki ciesielskiej utrzyma się w pionie kieliszek z grejpfrutówką…
To był bardzo długi, udany, letni dzień. Podczas zejścia do samochodu pokąsały nas osy, ponieważ jeden z towarzyszy niechcący rozdeptał na szlaku ich ziemne gniazdo. Nie wiem, czy osy tam jeszcze są, jednak dzieło cieśli akrobatów stoi po dziś dzień i choć już poprawione jak Pan Bóg przykazał solidnym heblem, wciąż przywodzi wspomnienia u tych, którzy pamiętają pierwowzór i wciąż jeszcze nieco straszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz