Człowiek Orkiestra

     Lata temu chałupę nawiedzał niedźwiedź, taki prawdziwy, prosto z lasu, brunatny. Pokręcił się, pofukał, postraszył, rozwalił porąbane pod wiatą drewno, zajrzał w miejsce, gdzie wylewało się odpady organiczne, czasami pogonił kogoś przy sławojce. Jego obecność przy chacie słychać było co noc a na błotnistej ścieżce widniały wyraźne ślady jego łap.
    Pewnego ciepłego wieczoru niedźwiedź Maciuś, jak nazywali go stali bywalcy, odszedł sobie gdzieś pod Babią Górę. I pozostała pustka. Do czasu.
    Któregoś dnia w chacie pojawił się za sprawą Pepika pewien osobnik, który godnie zastąpił Maciusia pod względem wydawanych odgłosów. Zwłaszcza nocą. Ugoszczony przez Pepika rumem tuzemskim z colą, wpierw tubalnym rykiem śpiewał piosenki Dżemu, po czym zmożony wysiłkiem uwalił się w pomieszczeniu bez drzwi na poddaszu chaty zwanym „Szpakówką”.
    Towarzystwo zaległo piętro niżej.
    Ranek jak ranek. Łatwo nie było. Kawa, papieros i after party. Na ten moment wychodzi na imprezową przyzbę gospodarz chałupy i oznajmia:
    - Kto tak kurwa chrapał na Szpakówie?! (Dwa piętra wyżej)
    Patrzymy na siebie lekko pijackim wzrokiem i nikt nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Nagle nieśmiało odzywa się z kąta małżonka osobnika od Dżemu, Małgorzata:
    - To chyba mój chłop…
    - Ja pierdolę, tak chrapał, że mi się w służbówce wióry z powały na łeb sypały! – skwitował chatkowy z błyskiem złości w oku.
    Cóż, takie życie gospodarza chaty na beskidzkim odludziu. Nie zawsze jest mu dane się wyspać…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz