Ding-dong

    
Pepik przypałętał się do naszego towarzystwa nie wiedzieć skąd. Pewnej pięknej nocy przed wyjazdem w Gorce przywiozła go na wycieczkę kumpela. Z ciemnej czeluści auta wyłoniło się zarośnięte, kozackie oblicze, cokolwiek już nieco porobione rumem tuzemskim. Wycieczka była udana a towarzystwo Pepika nadzwyczaj przyjazne i tym oto sposobem kontakty pozostały utrzymane a kolejne górskie wypady zakończone z jego udziałem sympatycznymi imprezami, na których zawsze coś ciekawego się działo. Przykładem może być standardowe powitanie ekipy w schronisku przez Pepika siedzącego za stołem w koszulce i majtkach, z nieodłączną butelką rumu przed nosem. 
    Pewnego letniego dnia w sile dwudziestu osób przetoczyliśmy się górami Beskidu i jako ostoję po długiej wycieczce wybraliśmy schronisko PTSM na wyłączność. Byłem osobiście odpowiedzialny za grupę i zamknięcie schroniska na noc. Wieczór obfitował w degustację rozmaitych mniej lub bardziej wybitnych trunków, toteż zmorzeni zmęczeniem i ową degustacją złożyliśmy w końcu głowy do snu na pięterku. Jedynym wyjątkiem był Pepik. Postanowił on odważnie, że skoro pogoda jest tak piękna, prześpi się pod gołym niebem. Chyba za dużo było wieczorem tuzemaka… 
    Bardzo wczesnym rankiem, a może bardzo późną nocą w czeluściach pogrążonego we śnie obiektu noclegowego rozległo się odległe „ding-dong”. Niektórzy przebudzili się, gdy rozległo się ponownie a potem stało się natarczywe, jednak zmęczenie życiem wzięło górę i śpiący zlekceważyli uporczywy dźwięk, zapadając ponownie w sen. 
    Poranek powitał skonanych turystów deszczem. Powoli zaczęto się schodzić do jadalni na śniadanie, gdy znów rozległo się donośne i coraz bardziej zaciekłe „ding-dong”. Wówczas otwarte zostały drzwi schroniska. 
    Na progu stał obraz nędzy i rozpaczy. Zakutany w mokry śpiwór, z którego ociekała deszczówka, zmarznięty i blady, z podkrążonymi oczami i pustą flaszką po rumie w ręce stał wściekły i zrezygnowany Pepik. 
    Zasiadł do śniadania z niewyraźną miną i nie odzywając się do nikogo. Apogeum nastąpiło, gdy jego własna córka oświadczyła, że słyszała w nocy jakieś dziwne ”ding-dong”, ale myślała, że to jakiś alarm się włączył i spała dalej. Tymczasem tatinek moknął sobie na deszczu ze zgryzoty popijając resztki rumu. 
    Kilka lat później otrzymał na urodziny nietypowy prezent – owczy dzwoneczek, aby zawsze i wszędzie było go od tej pory słychać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz