Było wczesne lato i była Słowacja. Sulovskie Skały i mały kemping w Sulovie. Namiot rozbity na polu namiotowym. Nasz kierowca poszedł spać wcześniej, tuż po kolacji, tymczasem my z Libuszą zajęliśmy jedyną ławeczkę na całym polu namiotowym. Ludzi nie było, jedynie niefrasobliwie i pechowo ktoś rozbił się namiotem tuż obok "naszej ławeczki". Jak bardzo mieli przesrane, tego mieli się dowiedzieć w późnych godzinach nocnych.
Ciepły wieczór począł z wolna zamieniać się w noc. Było przyjemnie i nikt nie myślał o złożeniu głowy do spania, zwłaszcza, że zapasy piwa były nieskończenie wielkie. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, tematy same przychodziły do głowy. O górach, o życiu, o duperelach, przy tym wszystkim śmiechu było co niemiara. Darek pokazywał zdjęcia z Beskidu Niskiego. Wpatrzone z Libuszą w ekran tableta podróżowałyśmy wraz z nim przez te bezkresne rozstaje i łąki usiane krzyżami łemkowskimi, dla nas zupełnie nowy, inny świat. Wciągnęła nas ta opowieść i znów zrodziły się tematy na kolejne dialogi. Tak apropos, z tableta leciał Tool, na co z głębi namiotu wychynęła wściekła twarz Angola niemalże krzycząc w mrok - Turn it off, we want to sleep! Damned Slavs - I poszedł spać.
Nad głową świecił księżyc. Kolejne piwka dobrze wchodziły.
Wczesny świt czerwcowy jął przesączać się przez sita gałęzi drzew na polu namiotowym. Szarzało. Nim się obejrzeliśmy, przegadaliśmy całą noc. Trzeba by było choć na chwilę złożyć łeb do spania w dużym, wieloosobowym namiocie, który rozłożyliśmy. Rano przecież trzeba w góry iść...
Ale posiedziało by się jeszcze...
Natenczas Libusza wstała z ławeczki i postanowiła pójść za potrzebą. Kible usytuowane były na samym krańcu pola namiotowego. Wstała i zatoczyła krąg nie wiadomo dlaczego kosząc za sobą łąkę w szaleńczym tańcu. Po tym zawijasie zatoczyła kolejny i wystawiając ręce na boki, pomknęła przez pole w kierunku toalet jak mały samolocik, zataczając koła po trawie.
Spać poszliśmy o szóstej. Nasz mały samolocik spał i chrapał mi do ucha aż do dziesiątej.
Ciepły wieczór począł z wolna zamieniać się w noc. Było przyjemnie i nikt nie myślał o złożeniu głowy do spania, zwłaszcza, że zapasy piwa były nieskończenie wielkie. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, tematy same przychodziły do głowy. O górach, o życiu, o duperelach, przy tym wszystkim śmiechu było co niemiara. Darek pokazywał zdjęcia z Beskidu Niskiego. Wpatrzone z Libuszą w ekran tableta podróżowałyśmy wraz z nim przez te bezkresne rozstaje i łąki usiane krzyżami łemkowskimi, dla nas zupełnie nowy, inny świat. Wciągnęła nas ta opowieść i znów zrodziły się tematy na kolejne dialogi. Tak apropos, z tableta leciał Tool, na co z głębi namiotu wychynęła wściekła twarz Angola niemalże krzycząc w mrok - Turn it off, we want to sleep! Damned Slavs - I poszedł spać.
Nad głową świecił księżyc. Kolejne piwka dobrze wchodziły.
Wczesny świt czerwcowy jął przesączać się przez sita gałęzi drzew na polu namiotowym. Szarzało. Nim się obejrzeliśmy, przegadaliśmy całą noc. Trzeba by było choć na chwilę złożyć łeb do spania w dużym, wieloosobowym namiocie, który rozłożyliśmy. Rano przecież trzeba w góry iść...
Ale posiedziało by się jeszcze...
Natenczas Libusza wstała z ławeczki i postanowiła pójść za potrzebą. Kible usytuowane były na samym krańcu pola namiotowego. Wstała i zatoczyła krąg nie wiadomo dlaczego kosząc za sobą łąkę w szaleńczym tańcu. Po tym zawijasie zatoczyła kolejny i wystawiając ręce na boki, pomknęła przez pole w kierunku toalet jak mały samolocik, zataczając koła po trawie.
Spać poszliśmy o szóstej. Nasz mały samolocik spał i chrapał mi do ucha aż do dziesiątej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz