Od kilku lat Snajper jest pierwszą osobą, która wita nas gdy zaparkujemy na maleńkim ryneczku w Jaśliskach.
O poranku, kiedy robimy śniadaniowe zakupy już krąży, nie sępi na piwko, wręcz jest sam skłonny komuś postawić. Nie miał zębów i niewyraźnie mówił, pojawiał się zawsze z małym pieskiem u boku. Jemu tylko były znane ścieżki dookoła wsi, gdyż wchodził w jeden kąt a wyłaniał się z drugiego. Pod wieczór przynosił zapach chleba z tutejszej piekarni, kiedy przysiadał się z zakupami na przysklepiu.
Pewnego wieczoru siedzieliśmy na przysklepiu z Ewą, Józkem, Augustynem i Robertem, sącząc z wolna napoje lekko wyskokowe. Tematy jak zawsze były ciekawe w tej części Beskidu.
Posterunkowego nie było widać. Pewnie odstraszył go mrok wrześniowego wieczoru, zresztą nie było pijanych rowerzystów do osadzenia w Moszczańcu.
Nagle od strony drogi prowadzącej do chaty Lewandowskiego ukazał się On. Zapłacił w sklepie za piwo i dosiadł się. Nieszczęśliwie. Dla Baśki. I zaczął nawijkę.
- Jak jo cie lubię, jak jo wos lubię, ale tyś jest najfajnijso.
Baśka lekko zakłopotana toczyła wzrokiem proszącym o pomoc po reszcie "parasolowych" biesiadników. I znalazł się takowy.
- Snajper. Ty se posukej swoji baby a nie bałamuć mi tu Darkowej. Patrz na mnie. Ja zem sukoł 40 roków i mom moje Kochanie. - powiedział Józek.
Snajper dopił piwo, potoczył jednookim wzrokiem po skąpanym w mroku rynku i zniknął w kierunku przeciwnym, z którego przybył. W ten sposób Baśka straciła jedyną i niepowtarzalną szansę zamieszkania w Jaśliskach...
P.S. Rano gdy zwijaliśmy się do domu był pierwszy. Pożegnał się z naszym psem (nie wiem dlaczego jako z pierwszym), następnie długo ściskał mi dłoń a następnie szarmancko, z uwodzicielskim uśmiechem pocałował dłoń Baśki... Coś w tym musi być do cholery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz