Koń jaki jest, każdy widzi

    Listopad nie rozpieszczał. Dawno już przebrzmiały echa rykowisk i jesienne płomienie październikowych słonecznych dni i mroźnych nocy. Przebrzmiały też pielgrzymki turystów, kończył się sezon, nawet dla turystów niedzielnych i dla studentów. Przy chacie i w chacie zaległa cisza, zarówno nocą, jak i o poranku, gdy wznosiły się nad wzgórza mgły, zastygało życie i szykowało do nieuchronnej i mającej nastać niebawem zimy.

    Spanie było niezmącone przez pijackie imprezy z lata, spało się dobrze i wybudzało wyspanym skoro świt, prawie, aby wyjść na papierosa o 7 rano, otoczyć spojrzeniem świat granatowych lasów i gór dookoła przytomnym wzrokiem, rozpalić pod piecem i zaparzyć kawę, wyjść na papierosa na przyzbę, zaciągnąć się smakiem i błędnym kolorem lasu zmierzającego ku zimie, choć bez śniegu jeszcze, już tchnącemu jej powiew.
    Tak było i tego dnia. Ledwo po wschodzie słońca nad okolicznymi wzgórzami, w błękitnym i szaro-mgławym cienistym mroku zobaczyłam to…
    Stało całym swoim jestestwem, nieruchomym i jakże niespodziewanym…
    Kurwa…
    Taka błyskotliwa myśl przeszła mi przez jeszcze nieuraczoną kawą głowę. Co ja widzę?...
Przed chatką, w miejscu, gdzie krzyżowały się ścieżki, podkreślam – ścieżki, nie drogi, stał pod przyzbą odparkowany bezceremonialnie wóz z koniem. Koń spojrzał na mnie bezradnie jakoś i parsknął.
    Aby usystematyzować swój stan świadomości, wróciłam do chaty i nabrałam oddechu. Wyszłam przed chatę po raz kolejny. Wóz z koniem stał, jak go zostawiłam. Na wozie piętrzyły się jakieś stosy brudnych szmat i worków po ziemniakach. Koń patrzył na mnie oczekując dialogu. Zdecydowałam, że poproszę o pomoc i wezwę chatkowego.
    - Mateusz wstań, wyjdź przed chałupę, mamy problem.
    Wyszedł. I stanął oko w oko z problemem.
    - Koń.
    - No, koń kurwa. - wygłosiłam głęboką sentencję ogólną natury filozoficzno-egzystencjalnej.
    - Kurwa, koń!
    Dalej już było tylko gorzej. Poznaliśmy konia Wieśka, naszego sąsiada, jednak woźnicy w okolicy, pomimo nawoływań nie dało się zlokalizować. Teraz powstało pytanie – jak tym koniem z wozem wycofać z miejsca niemożliwego do dalszego przejazdu – z prawej skarpa wąska na dwóch piechurów, z lewej – sad, z prawej chałupa, do tyłu – jak ma się koń nastąpić?
    Wyprzęgliśmy biedne zwierzę zatem i w sile dwóch rąk obróciliśmy wóz o 180 stopni w stronę jedynej drogi wjazdowej na chatę. Zaprzęgliśmy, a raczej uwiązaliśmy konia do wozu i popędziliśmy.     

    Znalazł drogę. Jak zwykle znajdował w przeróżnych wieśkowych zgon-przygodach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz