Moc, energia... cz.2

    
Nie wiedzieć kto wpadł na ten szalony pomysł, ale postanowiono go zrealizować  z wielką pompą i niebywałym zaangażowaniem. Festiwal Nicnierobienia, bo tak owa impreza miała się nazywać, zorganizowana została przy chacie w pięknym górskim zakątku. Dlaczego przy chacie a nie w chacie, o tym za chwilę.
    Na pierwszy rzut poszła budowlanka. Na polanie przed chatą stanął imponujący stelaż, na który naciągnięto ukradzione gdzieś postery filmowe lewą stroną w kierunku odbiorcy i ta instalacja miała zwać się od tej pory kinem polowym. Uruchomiono terenówkę i przywieziono na górę kanapę, kilka krzeseł a nawet starą pralkę ”Frania” (w niewiadomym celu, zapewne jako rekwizyt dekoracyjny). Na środku polany stanęło centrum dowodzenia pod postacią namiotu ogrodowego, pod którym to urządził się DJ z laptopem i sporym głośnikiem. Z boku natomiast zapłonęło ognisko, nad którym pieczę trzymał wyśmienity kucharz, przyrządzając dla całej ekipy wieczorny gulasz.
    Impreza zaczęła się już piątek, kiedy ubrane w gogle narciarskie dziewczyny kroiły w kuchni cebulę na kolację. Ostatecznie uruchomiono kino polowe i dyskotekę. Z czasem na polanie zaczęło przybywać ludzi i namiotów. Okazją kolejną były urodziny Rewolwera, który dostał w prezencie plastikowego kałasznikowa na rzutki i flaszkę zmyślnie oklejoną kolorową taśmą klejącą, do tego wszystkiego z własnym wizerunkiem. Kiedy już obmyślił plan, jak się do niej dobrać, impreza rozpoczęła się na dobre. 
    Wszyscy bawili się kałasznikowem Rewolwera a on tylko wrzeszczał po ludziach:
    - Ty zostaw, odłóż to, to nie są tanie rzeczy!!!
   Huczało i grzmiało nad chatą. Muzyka parła w niebo do późnych godzin nocnych. Znudzone jednostajnością towarzystwo wymyśliło znienacka wyścigi w śpiworach, oczywiście zapiętych i hopkali w górę stoku jak szalone dżdżownice, raz po raz zaliczając glebę.
    Nocą, gdy część towarzystwa złożyła awanturnicze głowy do snu, odpalono kino polowe. Zaległa chwilowa cisza, jednak tylko pozornie. Kino działało do wczesnych godzin porannych, kiedy to ostatnie niedobitki jeszcze słaniające się na nogach, a raczej zalegające na kanapie ozwały się o świcie przepitymi głosami:
    - Moc, Energia, Bo-ro-wina! – zagrzmiało nad chatą. 
   Wszyscy przypomnieli sobie wówczas słynne spanie Leszka w borówkach.
    Kiedy o poranku wyszliśmy przed chatę wypić kawę i zapalić papierosa, oczom naszym ukazały się zwłoki Rewolwera skulone na kanapie stojącej na przyzbie chaty. Nie dotarł na nocleg, przespał się pod chmurką… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz