Narciarze

    
Ferie zimowe. 20 minut zazwyczaj zajmowało dojście z chaty do wyciągu narciarskiego, na którym można się było wyszaleć. Zarówno styczeń, jak i luty tego roku nie obfitowały w upragniony opad śniegu, dający możliwość poszusowania na wybitnym stoku. Panowie Narciarze, z całym ekwipunkiem i nadzieją na spektakularne zjazdy stromym stokiem w dół, nadziali się na wystające spod zlepku rozmiękłego śniegu pod postacią wodnistej breji kępki nadgniłej trawy. Już wtedy wiadomo było, że parszywa pseudozima nie pozwoli im się wyszaleć na stoku. 
    Karczma poniżej wyciągu zionęła pustkami. Szaro-bure niebo wisiało ociężale nad głowami. Humory nie dopisywały. Zamówili po porcji Jägermeistra, po piwie i zupie na rozgrzanie i oddali się zadumie. Nawet rozmowa się nie kleiła. Duch wyczekujący na spontaniczne zjazdy nie byle jaką lufą stoku, dla doświadczonych i spragnionych emocji narciarzy, tłukł się w łepetynach i organizmach nieokiełznany i dręczący. W końcu Panowie podjęli jedyną słuszną decyzję – wracamy do chaty, nie ma sensu się tu męczyć. Armatek śnieżnych jeszcze bowiem cały rozgardiasz nowego, ledwo otwartego stoku jeszcze nie posiadał. Szli przez las, który dopominał się wiosny mocniej, niż Narciarze zimy. 
    W chacie jak zwykle było ciepło, wesoło i towarzysko. Narciarze, złożyli swe deski w depozycie, czyli pieprznęli nimi w wiatrołapie i poszli na wódkę. Znalazła się nagle gitara, ktoś nowy przybył do chaty i zrobiło się weselej. Humory osiągnęły stan euforii. 
    - A myśmy tu w zasadzie na narty przyjechali – wyznał jeden z Narciarzy. Zaległa cisza, nikt jakoś nie potrafił wyrazić współczucia, ni zrozumienia, że po zeszłorocznej trawie to trudno się jeździ, nawet mając 30-letnie doświadczenie… Jägermeister zakupiony na dole pod wyciągiem poprawił Narciarzom humor na tyle, że postanowili wbrew wszelkim warunkom, skorzystać z ostatnich podrygów zimy połączonych ze swoją fascynacją narciarstwem, odbyć choć jeden zjazd. Tu i teraz. Natychmiast. 
    W kącie chaty stała sobie niewinnie gaśnica proszkowa. Wymóg sanitarny dla domostw wzniesionych z drewna (chata ponad stuletnia). Architektura chaty, całkowicie drewniana, obostrzeń tego typu miała miliony. Któż by się tym przejmował, mając pół litrowego Jägermeistra dolanego do dupy i niespełnione szaleństwo na wybitnym stoku…? Gaśnica poszła w ruch. Strome na 45° schody na pięterko, gdzie znajdowały się kwatery do spania pokryła w jednej chwili puchowa kołderka z użytej gaśnicy. W międzyczasie rozległ się bojowy okrzyk jednego z Narciarzy : 
    - Uwaga, jadęęęę!!! 
    I tak na przestrzeni kilku zaledwie metrów kwadratowych, po stromych schodach, Narciarz po zaledwie kilkunastu sekundach, zjechawszy powłoką proszku imitującego narciarski stok, wbił się całym impetem, razem z nartami w boczną ścianę pomieszczenia służbowego Chatara. Cała długość najazdu naszego kaskadera wynosiła być może 4 metry, impet, z jakim uderzył, łamiąc narty w pół – ciężko określić. Bajzel, jaki zostawił – sprzątany był przez pół weekendu, wiatr – 0,00 pod narty. Telemark – wykonany na rzyci. Narty zgięły się w kierunku odwrotnym do kierunku zegara – jak się później dowiedzieliśmy – nie poświęcił nart swoich, lecz wiszące ku pamięci dawnych czasów narty pieczołowicie wyciosane z drewna przez lokalnych cieśli, stanowiących pamiątkę/rekwizyt czasów minionych. Narciarz z jękami i złorzeczeniem, nogami w powietrzu, wbity niemal w ścianę chatki oznajmił jedynie… 
    - Kurwa, co tak krótko…? 
    Jägermeister ukoił smutki. Sprzątania było na tydzień…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz