Pewnego pięknego dnia dwóch dżentelmenów wybrało się na wycieczkę w góry. Jeden z nich to był Warrior, drugi – Kosmita. Plan był ambitny i zakładał przejście ok. 30 km trasy po beskidzkich pagórach. Zbiórka nastąpiła na dworcu w godzinach porannych i tu nastąpiło małe zaskoczenie, ponieważ Kosmicie już na owym dworcu rozleciały się buty. Jednak tu w młodym umyśle wędrowca po raz pierwszy odezwał się tzw. MacGyveryzm, czyli radzenie sobie w każdej sytuacji. Rozejrzawszy się dookoła, jego wzrok padł na maleńki sklepik, który sprzedawał obuwie sportowe, jak głosił szyld. Wszedł, ogarnął wzrokiem, wyciągnął portfel i za 20 złotych nabył dwie prześliczne nowe pary halówek. To według niego miało wystarczyć na beskidzkie błota i krowie łajno rozsiane szeroko po szlaku.
Tak więc pojechali.
Kierownikiem wyprawy był Warrior i jako kierownik dzierżył w swym ręku mapę. Przeszli już solidny kawał drogi, kiedy pogoda odmówiła posłuszeństwa. Zaczęło padać, zrobiło się nieprzyjemnie i na dodatek powoli zmierzchało. Pierwsza para halówek Kosmity już poleciała do podręcznego śmietnika w plecaku, tymczasem do przejścia było jeszcze sporo kilometrów. Postanowili przysiąść pod drzewem, aby sobie odpocząć jeszcze chwilę.
Wówczas kierownik wyprawy wyjął z kieszeni mapę, zmarszczył brew i wygłosił:
- A może byśmy wydłużyli trasę jakieś pięć kilometrów? Bo tu fajnie by się było przejść jeszcze przez tę górkę…
Kosmicie nie pozostawało nic innego jak rzucić Warriorowi mordercze spojrzenie.
- Daj mi tę mapę – wygłosił słabo.
- Ale jak to, przecież ja sobie bez mapy po ciemku nie poradzę.
Na co Kosmita tonem mordercy oznajmił:
- Martwi nie potrzebują mapy a ja cię zaraz zabiję…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz