Nastała ciepła, letnia noc nad beskidzką halą. Zasiedliśmy w jadalni wybitnego schroniska w Beskidzie. Nie ma tam światła do którego przywykł zwykły mieszczuch. Są ledowe lampki głaszczące lico i przepędzające z głowy myśl o spotkaniu z Morfeuszem.Było nas czworo - na całe schronisko. Baśka się tam gdzieś na kanapie zawinęła w koce i poczęła czytać jakiś archiwalny numer NPM-u. Ja z Matyldą rozpocząłem dzikie boje. Na stole wylądowała plansza, następnie pionki, po czym grzechoczące o blat stołu kostki do gry. Jak się okazało po czasie była to planszówka "dla dzieci do lat 7-miu". Zabawa była przednia tym bardziej, że dostawałem niezły łomot od Matyldy.
Jedynie Benio, skulony gdzieś w kącie jadalni, z piwkiem w swej wielkiej łapie kontemplował beznadziejną ciemność za oknami. W końcu wszystkich umorzył sen...
Poranek, jak to w Beskidzie, był absolutnie niepodobny do całego wczorajszego dnia. Miast szarugi i z wolna, leniwie kropiącego deszczu powitał nas lazurem nieba i pierwszymi nitkami babiego lata niesionymi wiatrem, które wplatały nam się we włosy przyprószając nasze skronie beskidzką siwizną. Czas był zawijać się do domu. Grzejąc swe piszczele w promieniach słońca wciągnęliśmy śniadanko... tzn. Baśka, Matylda i ja. Benio ze dwa razy mlasnął łychą pełną jajecznicy, poprawił gorzką, czarną jak smoła kawą i zapił wszystko jakimś cudem uchowanym z wieczoru piwkiem.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Mniej więcej w połowie zejścia Benio nagle zezuł plecak i rzucił się w krzaki. Patrzę na sytuację i co widzę. Benio, spektakularnie wypina odwłok na skraju ścieżki, uporczywie walczy z paskiem od spodni drąc się wniebogłosy...
- Papieruuuuuuu!!!
Pasek puścił, spodnie puściły, jednak bielizna została na miejscu. Za to puściły zwieracze. Przyjemności, o ile można to przyjemnością nazwać, prania Beniowych gaci i spodni w przyszlakowym rowie nie będę opisywał. Bo i po co. W każdym razie spodnie Benia wyschły mu na dupie w upale sierpniowego dnia zanim zszedł w dolinę.
Gdy już siedzieliśmy na przysklepiu w dolinie Benio wypalił nagle...
- Ja pierdolę, ale to było... Niczym erupcja Wezuwiusza...
- Co? - pytam Benia - No bo chyba nie chcesz wracać do tematu swojej sraczki?
- Tak, chcę - odpowiedział Benio - to była sraczka agresywna!!!
- Agresywna? - pytam lekko zakłopotany.
- No tak, taka gdy lecisz w krzaki a i tak wiesz, że już nie zdążyłeś...
Kilka chwil później przyjechał autobus...
Jedynie Benio, skulony gdzieś w kącie jadalni, z piwkiem w swej wielkiej łapie kontemplował beznadziejną ciemność za oknami. W końcu wszystkich umorzył sen...
Poranek, jak to w Beskidzie, był absolutnie niepodobny do całego wczorajszego dnia. Miast szarugi i z wolna, leniwie kropiącego deszczu powitał nas lazurem nieba i pierwszymi nitkami babiego lata niesionymi wiatrem, które wplatały nam się we włosy przyprószając nasze skronie beskidzką siwizną. Czas był zawijać się do domu. Grzejąc swe piszczele w promieniach słońca wciągnęliśmy śniadanko... tzn. Baśka, Matylda i ja. Benio ze dwa razy mlasnął łychą pełną jajecznicy, poprawił gorzką, czarną jak smoła kawą i zapił wszystko jakimś cudem uchowanym z wieczoru piwkiem.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Mniej więcej w połowie zejścia Benio nagle zezuł plecak i rzucił się w krzaki. Patrzę na sytuację i co widzę. Benio, spektakularnie wypina odwłok na skraju ścieżki, uporczywie walczy z paskiem od spodni drąc się wniebogłosy...
- Papieruuuuuuu!!!
Pasek puścił, spodnie puściły, jednak bielizna została na miejscu. Za to puściły zwieracze. Przyjemności, o ile można to przyjemnością nazwać, prania Beniowych gaci i spodni w przyszlakowym rowie nie będę opisywał. Bo i po co. W każdym razie spodnie Benia wyschły mu na dupie w upale sierpniowego dnia zanim zszedł w dolinę.
Gdy już siedzieliśmy na przysklepiu w dolinie Benio wypalił nagle...
- Ja pierdolę, ale to było... Niczym erupcja Wezuwiusza...
- Co? - pytam Benia - No bo chyba nie chcesz wracać do tematu swojej sraczki?
- Tak, chcę - odpowiedział Benio - to była sraczka agresywna!!!
- Agresywna? - pytam lekko zakłopotany.
- No tak, taka gdy lecisz w krzaki a i tak wiesz, że już nie zdążyłeś...
Kilka chwil później przyjechał autobus...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz