To be or not to be...

    To be or not to be... Oto jest pytanie... Narodziło się w mym małym orzeszku imitującym psi móżdżek. Dobra nie będę ściemniał... iść wieczorem z nimi na spacer? A pierdolę, zaryzykuję... Poszłem, albo poszedłem, nie wiem jak się w psim języku mówi. Wieczorem mnie przegoniono na mróz... 

    Kilka kolejnych dni używali dziwnej metalowej puszki i znikali. Jednak wieczorem, gdy z dala usłyszałem ten charakterystyczny warkot blaszanej puszki, byłem pierwszy przy furtce. Pusia próbowała być głośniejsza, jednak to ja broniłem stada, mojego już wówczas stada, tak mi się wydaje... Kiedy wychodzili na papierosa, prosiłem się o pieszczoty, tak miło mi było...

    Długo nie mogłem zasnąć, kręciłem się pomiędzy nogami stołu aż jakaś Wielka Ręka podrzuciła mi kawałek parówki. Mniam!!! Myślę sobie - zaryzykuję - zostanę jeszcze moment. Nikt mnie nie wygania, cieplutko tu jest, no i coś  dadzą do żarełka. A brzusio mi się przykleja powoli do grzbietu...

    Coś tam gadali. Jeszcze jakiś ochłap padł pod stół, i nagle Wielka Ręka przemówiła...

    - Ty jesteś od teraz Felek - OK. Zrozumiałem
    - Masz małą przeprowadzkę zaraz z rana.
    - OK. myślę sobie...

    Pańcia w nocy idzie gdzieś. Teraz potowarzyszę. Gdzie ona idzie? Przyszła, zagania mnie do snu, na podusi, nic się nie martw, już jestem...Teraz Druga Wielka Ręka każe mi iść spać. Na podusi, w ciepełku, jeszcze nie wiem co mnie czeka jak tym strasznym blaszanym warkotem dotrę jutro do nowego domku.
    I było fajnie. Pani trzymała mnie całą drogę, wyglądałem przez okno jak zmieniały się krajobrazy... I dotarłem do domu...

    Pewnie nie do końca ogarnęliśmy myśli Felicjana hr. Zamoyskiego, ale tak to mniej więcej mogło wyglądać... Choć niekoniecznie...

    Tak w wielkim skrócie przygarnęliśmy psa ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz