Truskawkowy Jan Nepomucen

    
Dolało nam na biwaku do dupy, że hej, namiot pływał. Cóż było robić, środek lasu a właściwie to nieistniejącej od lat wsi, w perspektywie z 10 kilosów dreptania do najbliższej cywilizacji. Nieciekawie zaczął się ten poranek (miałem napisać radosny, ale się powstrzymam) na końcu świata w dodatku zapomnianego przez Boga obydwu obrządków.
    Jakimś cudem - a może właśnie dzięki bezinteresownej pomocy obcych nam w końcu ludzi lądujemy bezpiecznie w miejscu magicznym.
    A tych miejsc magicznych w Beskidach jest niewiele. Niewiele tak magicznych.
    Kilka starych chałup wtłoczonych w maleńki ryneczek pośrodku którego stoi okazała rekonstrukcja dawnego ratusza. Kilka życzliwych uśmiechów spod parasolki i ławki podsklepowej zapraszających do wspólnej posiadówy, kilka chwil spędzonych z gospodarzami, kilka uścisków dłoni na pożegnanie przed snem, kilka chwil ulotnych niczym babie lato na wietrze.
    Heraklit kiedyś powiedział - "Panta rhei". Tak, czas płynie nieubłaganie, jednak te pierwsze uśmiechy, zaproszenia do posiadówy, uściski dłoni zaowocowały Przyjaźnią. Na lata. Ile razy tam wracamy zawsze witają nas jak za pierwszym razem. Ewa, Józek, Snajper, Pani Hela, Augustyn, Robercik, Radek, Franek, pp. Maria i Stanisław i wielu, wielu innych.
    Dziękuję Ci św. Janie Nepomucenie od wina truskawkowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz