Wodopój

    Rzecz miała miejsce gdzieś na skraju polany, w wybitnym schronisku beskidzkim. Zwaliliśmy się tam grubą ekipą Chimalaistów. Wszak zlot to zlot. Po dojściu do celu z Aganiokiem stwierdziliśmy komisyjnie, że czeka nas tragedia. Ilość orbitujących wokół zlotowego stołu, a właściwie trzech stołów, umilaczy dnia powszedniego przerasta możliwości przeciętnego organizmu. I działo się, była zabawa, i nocy znów było mało i było głośno, było radośnie, znów przetańczyliśmy razem całą noc. W końcu zmorzył nas sen. Jednak przez większość nocy spomiędzy łóżek słychać było rozpaczliwe...
    - Pic mi się chce!!!
    I tak do bladego świtu, kiedy to jegomość wydający te dramatyczne odgłosy, śpiąc pomiędzy łóżkami na glebie odkrył, iż przyjmując pozycję mniej więcej wertykalną i człapiąc kilka metrów przed siebie ma wodopój. Mianowicie umywalkę.
    Kolejne kilka godzin wyglądało mniej więcej jak w starej piosence zespołu Bajm...
    "Nie ma, nie ma wody na pustyni
    A wielbłądy nie chcą dalej iść
    Czołgać się już dłużej nie mam siły
    O jak bardzo, bardzo chce się pić."
    Postawiło go dopiero na nogi piwo na bacówce jakieś 2 godziny od wymarszu. Wcześniej każdy wykrot, każdy kamień wydawał się mu progiem skoczni w Planicy. I za każdym razem lądował bez telemarku. Dlaczego na długie lata przylgnęła do tego chłopa ksywa "Umywalka" nie wiem i pewnie się nie dowiem, jednak do końca moich dni będę przekonany o tym, że pełny sukces w górach to nie tylko wejście na szczyt. To również szczęśliwy powrót w nawet najbardziej ekstremalnych warunkach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz