Kolega Bad Boy poprosił nas o przysługę. Jedzie na koncert i nie ma gdzie przekimać –czy może u nas? Oczywiście, wbijaj waść! Umówiliśmy się, że zadzwoni jak tylko wyjdzie z koncertu. Zrobiła się słuszna godzina, koncert już powinien się skończyć, wódka na stole czekała na gościa a my na telefon. Próbowaliśmy się do niego bezskutecznie dodzwonić. W końcu się udało, było już po północy.
- Gdzie ty jesteś?
- Na Rynku – brzmiała odpowiedź.
- To siedź tam, idziemy po ciebie.
Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy przed siebie. Po pięciu minutach dotarliśmy na wymarły Rynek, ale Bad Boya ani widu ani słychu. Uruchamiamy telefon i po kilku nieudanych próbach połączenia udało się.
- No gdzie ty jesteś?
- Na Rynkuuu.
- Nie ma cię na Rynku, co widzisz?
- Dworzec.
Ręce nam opadły.
- To siedź tam i nie ruszaj się, zaraz będziemy.
Ruszyliśmy z kopyta. Dobrze, że dworzec był niedaleko. Docieramy na miejsce i uwagę naszą przyciąga postać skulona na ławce i SOK-iści przypatrujący mu się z okienka. Zguba została odnaleziona. Bierzemy go, kompletnie narąbanego pod pachy i prowadzimy zygzakiem do domu. Niełatwe to było zadanie, bo nogi plątały mu się okrutnie. Tuż pod naszą kamienicą Bad Boy puścił pawia w choinki, po czym nastąpiło holowanie po schodach. Dochodziła pierwsza w nocy.
Zdjąwszy w domu obuwie, Bad Boy zażądał dostępu do łazienki, po czym zaczęły się z niej wydobywać dźwięki przeokrutne, jakby chłop chciał wyrzygać samego szatana. Kiedy skończył, był jak nowo narodzony i nawet zaczął śpiewać okrutnie przepitym głosem. Uciszyliśmy wariata i zasiedliśmy do wódki. Noc potoczyła się spokojnie.
Poranek przyniósł nowe troski. Bad Boy obudził się i stwierdził brak dokumentów. Chwytam zatem telefon i dzwonię do kumpla z klubu, w którym Bad Boy wczoraj urzędował, czy nie znaleźli. Sorry, nic nie zostało znalezione. Z miną nietęgą Bad Boy zasiadł do kolejnej wódki i kanapek. I tak minął nam dzień, aż wsadziliśmy typa do pociągu.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem otrzymaliśmy telefon – dokumenty były w innej kurtce…
- Gdzie ty jesteś?
- Na Rynku – brzmiała odpowiedź.
- To siedź tam, idziemy po ciebie.
Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy przed siebie. Po pięciu minutach dotarliśmy na wymarły Rynek, ale Bad Boya ani widu ani słychu. Uruchamiamy telefon i po kilku nieudanych próbach połączenia udało się.
- No gdzie ty jesteś?
- Na Rynkuuu.
- Nie ma cię na Rynku, co widzisz?
- Dworzec.
Ręce nam opadły.
- To siedź tam i nie ruszaj się, zaraz będziemy.
Ruszyliśmy z kopyta. Dobrze, że dworzec był niedaleko. Docieramy na miejsce i uwagę naszą przyciąga postać skulona na ławce i SOK-iści przypatrujący mu się z okienka. Zguba została odnaleziona. Bierzemy go, kompletnie narąbanego pod pachy i prowadzimy zygzakiem do domu. Niełatwe to było zadanie, bo nogi plątały mu się okrutnie. Tuż pod naszą kamienicą Bad Boy puścił pawia w choinki, po czym nastąpiło holowanie po schodach. Dochodziła pierwsza w nocy.
Zdjąwszy w domu obuwie, Bad Boy zażądał dostępu do łazienki, po czym zaczęły się z niej wydobywać dźwięki przeokrutne, jakby chłop chciał wyrzygać samego szatana. Kiedy skończył, był jak nowo narodzony i nawet zaczął śpiewać okrutnie przepitym głosem. Uciszyliśmy wariata i zasiedliśmy do wódki. Noc potoczyła się spokojnie.
Poranek przyniósł nowe troski. Bad Boy obudził się i stwierdził brak dokumentów. Chwytam zatem telefon i dzwonię do kumpla z klubu, w którym Bad Boy wczoraj urzędował, czy nie znaleźli. Sorry, nic nie zostało znalezione. Z miną nietęgą Bad Boy zasiadł do kolejnej wódki i kanapek. I tak minął nam dzień, aż wsadziliśmy typa do pociągu.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem otrzymaliśmy telefon – dokumenty były w innej kurtce…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz