Przyszedł czas, Pan dał Ci znak...

   Było ciepłe i przyjemne lato. Maszerowałem z kolegą przez Beskid Żywiecki, przez ukwiecone łąki i szumiące, wysokie lasy świerkowo-bukowe. Przeskakiwaliśmy kałuże. Z drogi wznosił się pył. Szliśmy na Jałowiec, wybitny szczyt z dalekimi widokami, aż po góry w Słowacji, z charakterystyczną trójkątną wiatą zbitą z desek na szczycie i połaciami soczystych borowin u stóp.
   Minęliśmy nieczynne o dziwo o tej porze roku schronisko i zauważyliśmy, że z naprzeciwka nadciąga kilkuosobowa drużyna. Im bliżej byli, tym szerszy uśmiech począł gościć na naszych twarzach. Okazało się bowiem, że to nasi znajomi, z którymi wcale wcześniej się nie umawialiśmy. Wśród nich był Jasiek, taternik, wspinacz i zapalony fan kultury japońskiej. Dalej na szczyt poszliśmy już wszyscy razem.
  Pogoda sprzyjała długiemu lenistwu na szczycie, w słońcu i wśród pęczniejących dojrzałością borowin. Jasiek klapnął wśród krzaczków, otworzył piwo i w dziesięć sekund osuszył puszkę do dna. Spojrzeliśmy na niego rozbawieni, z lekkim niedowierzaniem, że ten niewysoki człowiek tak szybko uporał się z zawartością puszki.
  - No co kurwa, pić mi się chciało – stwierdził Jasiek, bez krzty zażenowania.
  Odpoczywaliśmy i opowiadaliśmy sobie jakieś głupoty, w międzyczasie mając wątpliwą okazję „podziwiać” suty kolegi sterczące spod koszulki jak wentyle od kamaza, kiedy tylko powiał chłodniejszy wiatr. Naraz Jasiek zerwał się z miejsca i wystartował naprzód. Patrzymy co wyczynia, tymczasem on, z zapałem wspinacza skałkowego począł wdrapywać się „na żywca” na dach szałasu. Cóż, natury nie oszukasz, taki był Jasiek.
   
   Niedługo po tym spotkaniu dowiedziałem się, że miał bardzo poważny wypadek w skałkach podkrakowskich. Wspinał się samotnie, jak zwykł czynić, na jednej ze ścian i niestety przy próbie jej zdobycia odpadł. Pech i nieroztropność Jaśka oraz zamiłowanie do adrenaliny kazało mu tego dnia iść na tę drogę bez liny. Odpadł i stoczył się po półkach skalnych i dalej w dół do podnóża ściany i cudem tylko przeżył, dzięki przypadkowym wspinaczom, którzy widzieli całą sytuację i pospieszyli z pomocą. Los wystawił mu wtedy żółtą kartkę…

   Kilka miesięcy później uczestniczyłem w zlocie sympatyków gór w jednym z beskidzkich schronisk. Nie omieszkał się zjawić na tym zlocie, niedługo po wypadku i operacji złamanej nogi, zamiast kijków trekkingowych miał szpitalne kule. Taki był. Za wszelką cenę i na przekór przeciwnościom losu.
   Piliśmy aż po głęboką noc i równie głębokie były nasze rozmowy. Wreszcie złożyliśmy łby do sakramentalnego snu. Zaległem na dolnym posłaniu piętrowego łóżka, Jasiek na górze. Dzień nastał szybko i nieświadomie, jak to zwykle u zmożonych procentami osobników bywa i wówczas nastał Armagedon. Usłyszałem jakieś nerwowe wierzganie dobiegające z góry łóżka i zdążyłem jedynie zauważyć niekontrolowaną falę wymiocin lądującą na moich spodniach na zmianę przewieszonych obok mojego wyrka. Chwilę potem dało się słyszeć jękliwe:
   - Sorry…
   Dwa dni byłem zmuszony nosić te zarzygane spodnie w plecaku, zanim była możliwość je wyprać.
   No cóż, taki był…

   Minęło kilka lat i Janek odezwał się do mnie w sprawie zlotu starych górołazów w Beskidzie Śląskim. Nie dałem rady tam być. Rozmawialiśmy jednak długo przez telefon, pojawiły się nieśmiałe plany na Bieszczady, w których nigdy nie był, bądź mój przyjazd w jego okolice, czyli Sudety. Rozmawialiśmy długo, o wszystkim i o niczym. Był plan.

   Nastała jesień. W dolinach i niższych górach złota i słoneczna. W Tatrach od kilku tygodni w wyższych partiach leżał śnieg. TOPR i TPN ostrzegały turystów, by nie wychodzić powyżej granicy lasu, gdyż warunki są bardzo zdradliwe. Mimo to ludzie szli. I trwała czarna seria. Szli i nie wracali. Kolejni i kolejni. W ciągu 9 dni nie wróciło ośmioro.
   Na to wszystko w Tatry przybył Jasiek. Szczęśliwy, ponieważ wrócił w swoje ukochane góry. Chwalił się tym na portalu społecznościowym. „Orzeł wrócił do gniazda. Niech góry będą łaskawe” – pisał. Tryskał zapałem i radością. Kibicowaliśmy mu.
   Był sam. I poszedł sam.
   I został. Góry tym razem nie okazały się łaskawe…

Tatrzańskiemu Urwisowi

*06-08-1984 +15-10-2022


   


3 komentarze:

  1. Cały mój Jasiek.Małgosia

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za wspomnienie mojego Urwisa. Czytałam przez łzy, na przemian z uśmiechem. Twardy dorokusai, nad wszystko ukochał Tatry, które wciąż go wzywały.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój Janek ,brat najukochańszy.... zawsze w moim sercu ♥️

    OdpowiedzUsuń