Zbójnicy 03





ROZDZIAŁ III - "CECHY ZBÓJNICTWA I JEGO ORGANIZACJA"

            Lud góralski szczególnie silnie był zawsze uczulony na wszelaką krzywdę, miał duże poczucie sprawiedliwości. Zwykle więc zbójnictwo rodziło się wtenczas, kiedy krzywda społeczna była największa. Zbójnik stawał się bohaterem ludowym, który "równał świat". Zabierał zawsze tym, którzy mieli więcej i w ten swoisty sposób starał się wyrównać niesprawiedliwość na świecie.



Władysław Skoczylas - Janosik z frajerką, drzeworyt
Muzeum Żup Krakowskich w Wieliczce
źródło: www.pinakoteka.zascianek.pl/Skoczylas/Index.htm
Mówi o tym piosenka ludowa:
 
"Pójdziemy, pójdziemy na pana jednego,
bedziemy się dzielić piniązkami jego"


Nie potrafił zbójnik uginać grzbietu przed panem.
            Nieodłączną cechą zbójników była odwaga i nieugiętość, odporność na głód i zimno, a przede wszystkim wytrzymałość na ból, gdy sąd skazał ich na tortury i śmierć. Każdy z nich musiał być zdrowy, mocny, zwinny i sprytny, tylko wówczas napady mogły mieć jakąś szansę powodzenia.. Poza tym zbójnikom dopisywał humor, lubili wesołą zabawę, muzykę, taniec. Była to jakby odskocznia od pełnego niebezpieczeństw żywota, chwilowe zapomnienie tego co może niechybnie nastąpić. Niepewność jutra budziła dziwną beztroskę. Znalazło to wyraz w pieśni ludowej:



 
"Nie bude ja gazdą, nie bude rolnikiem
jeno bude chodził zbójnickim chodnikiem.
Hej, a jak mnie złapią, to bude wisioł
na wirsku jedlicki bude sie kołysoł"


Ileż to razy pijaństwo i hulatyka były powodem schwytania zbójników. Ich igranie ze śmiercią wprawiało w podziw, co więcej śmierć z ręki kata uważana była za honorową. Sabała, bajarz ludowy, który ponoć w młodości parał się zbójnictwem tak oto wyraża się na ten temat: "Ale na siubienicy wisieć to ta honorno rzec! Bo tam dziadów nie wiesajom, ino chłopa! Tam dziada nie wołajom, ino co nojtęzsy chłop, to musi wisieć"
              W przerwach między napadami zbójnicy urządzali hulanki aż do białego rana i to przeważnie w wiejskich karczmach. Zdarzało się też, że zabawy urządzali w dworach pańskich i na plebaniach, gdzie kazali sobie podawać jedzenie i picie. Korzystali w tych wypadkach z osiągniętej przewagi nad napadniętymi. Zabawiali się grą w karty, tańcami, śpiewem, strzelaniem i figlami pełnymi fantazji. Na wspaniałą ucztę u zbójników natrafił Simplicissimus w swej wędrówce po Spiszu i Liptowie. Musiał z nimi pić i przygrywać na trąbie. Cudem tylko uniknął śmierci. Na koniec zbójnicy wpadli na pełen złośliwości pomysł. Wykopali dół, w którym umieścili tegoż Simplicissimusa. Następnie nałożyli na niego beczkę po winie, wybiwszy uprzednio w niej dno. Mało tego, aby nie wydostał się zbyt łatwo, przymocowali beczkę do ziemi palikami. Biedny podróżnik dopiero po 36 godzinach z trudem wydostał się z zamknięcia.
            Humor nie opuszczał zbójników nawet w obliczu zbliżającej się śmierci. Znamy wypadki, gdy zbójnicy na miejsce kaźni szli z piosenką na ustach. Błażek Włoch z Soli w r. 1717 prowadzony z zamku na tortury przez kata oświęcimskiego "nie smucił się, ale wesoło śpiewał, jakoby nie na męki, ale na gody jakie szedł, będąc człowiek już stary, czemu się lud pospolity dziwował. Musiał się podobno upić, ale na nim znać nie było i na śmierć na drugi dzień z dobrą fantazyją szedł" 
            Zbójnicy wbrew pozorom nie byli zwykłymi przestępcami i złodziejami posługującymi się morderstwem i kradzieżą dla pospolitego tylko rozboju. Mordu dopuszczali się z konieczności w obronie życia lub z zemsty na ciemiężycielach i prześladowcach. Mieli wysokie poczucie sprawiedliwości i zwykłych morderców odrzucali od siebie. Znamy jeden taki wypadek z "Akt spraw złoczyńców..." zanotowany pod rokiem 1625. Otóż Walenty Kaczmarczyk z Wieprza wyznał, że był z Bartkiem Szczotką przy zbójnikach jeden dzień, "ale ich od siebie odegnali". Powodem takiego postępowania było zapewne zabójstwo z chęci zysku dokonane przez oskarżonego na zbójniku Kozaku, którego uśpionego pozostawili towarzysze w polu.
            Nie darowali "dobrzy chłopcy" nigdy zdrady i nieposłuszeństwa, za które okrutnie się mścili. Hetman Mikołaj Targoszczyk jak zeznał Wojtek Paszkowy w roku 1618 zastrzelił na Sidzinie towarzysza za to, że ten ich "odwiódł" od sołtysa sidzińskiego.
            Ciekawy szczegół, zaczerpnięty z opowieści ludowych zanotował Stanisław Szczotka. Na halę pod Rachowcem przybyli zbójnicy wypocząć i zjeść. Ponieważ baca był skąpy i żal mu było baranów, wysłał swego pomocnika do dworu. Harnaś zwietrzył zdradę i "...kazał nad ogniem zawiesić wielki kocioł z żentycą, do którego wsadzono bacę i żywcem ugotowano". Każda legenda ma w sobie ziarno prawdy. Wszak pasterze śpiewają:



 
"Olili, olili, bacoska zabili,
Na kocieł wrazili, w zyntycy warzyli"


Motyw ten znany jest zresztą wśród górali różnych rejonów górskich. Podobne zdarzenie umieścił w swym opisie Zawoi Wawrzyniec Szkolnik, gospodarz zawojski i przewodnik. Rzecz się działa na polanie Szczurówka, gdzie mieszkał baca Szczur z Sidziny. Zbójcom nigdy nie udawało się nadejść niespodziewanie, gdyż nad bezpieczeństwem swego pana czuwała suczka. Gdy pewnego razu gdzieś odbiegła, zbójnicy podeszli śpiącego bacę, porąbali go w kawałki i włożyli do kotła.
            Także ludowa pieśń Podhala głosi:



 
"Chycili na hali bacoska zbójnicy,
bedom go ważyli na kotle w żentycy"


            Należy z naciskiem podkreślić, że zbójnicy wywodzili się głównie z biedoty wiejskiej, w żadnym wypadku z bogatych chłopów. Przypadek Ondraszka należy uznać za odosobniony. Zamożny gazda nie potrzebował trudnić się "zbójecką robotą", nie mógł przecież występować przeciw sobie samemu. Takie postawienie problemu przyjmujemy jako pewnik, uznany przez większość badaczy.
            Zanim przejdziemy do nakreślenia zasadniczych cech ruchu zbójnickiego, zatrzymamy się nieco nad zagadnieniem zewnętrznego wyglądu zbójników. Strój ich początkowo nie różnił się od zwykłego ubioru góralskiego. Z czasem uzyskał on pewne charakterystyczne elementy.
            O ubiorze zbójnika decydowały wpływy rodzime, środowiskowe, dlatego też odchylenia od obowiązującego stroju góralskiego były niewielkie. Niewątpliwie duży wpływ na sposób ubierania się wywoływały wzory obce i zapożyczone, głównie z Węgier. Było to nieuniknione ze względu na częste zmiany miejsca pobytu. Zbójnicy żywili się i ubierali przeważnie w oparciu o zdobyte łupy. Z "Akt spraw złoczyńców..." wynika, że zrabowane ubrania i materiały stanowiły dla nich dużą wartość, oczywiście po przerobieniu ich i użyciu zgodnie z zapotrzebowaniem na daną część garderoby. W tym wypadku widać wyraźną zależność od nadarzających się okoliczności, czy też przypadku.
            Dosyć szczegółowy opis stroju zbójnickiego przedstawił w swej rozprawie "Tatry i Podhale" profesor Uniwersytetu Warszawskiego Artur Wrześniowski. Otóż nosili oni zwykłe, obcisłe spodnie góralskie bogato haftowane. Dowódca nosił czerwone, a członkowie familii - białe. Używali zielonych koszul z bardzo szerokimi rękawami. Przy brzegu jednego rękawa znajdował się guzik, a przy brzegu drugiego pętelka. Często, aby mieć ręce wolne, zakładali rękawy na kark i spinali przy pomocy guzika i pętelki. Na głowie mieli kołpak z rzemienia pleciony i ozdobiony zieloną gałązką, a czasem nawet dukatami. Na nogi zakładali ciżemki. Oprócz tego nosili serdaki i czuchy, pas skórzany z wieloma kieszonkami, prawie do pach sięgający. Pas zawierał też liczne pochwy do noży i olstry do pistoletów.
            Nie dysponujemy niestety opisem ubioru zbójnika żywieckiego, dlatego przez analogię postaraliśmy się go odtworzyć na podstawie badań poczynionych na Podhalu. Ciekawym i oryginalnym przyczynkiem do tego tematu jest relacja Simplicissimusa węgierskiego z wycieczki w Tatry. Oto jak opisuje on swoje spotkanie ze zbójnikami: "Nie śmiałem się (...) zapytać, czy oni są zbójnikami, czy też hajdukami, ustanowionymi przez władzę do łapania zbójników, bo co do ubioru nie widziałem między nimi żadnej różnicy, wszyscy bowiem mieli spodnie węgierskie i onucki, kawałek skóry na nogach rzemieniami umocowany, aż ponad kostki, który oni kierpcami zowią i sami sobie wyrabiają i w których z wielką łatwością skakać mogą. Koszulę mają z bardzo szerokimi rękawami sięgającą po pępek. Tę maczają w roztopionym owczym łoju, wykręcają i wystawiają na działanie dymu, aż zczernieje. Potem ją zmywają, aby nie czerniła i tak długo noszą ją na ciele, aż się całkiem zedrze, ale przedtem chroni bardzo dobrze przed deszczem i nie przepuszcza żadnego robactwa". Simplicissimus miał okazję poznać trzech hetmanów zbójnickich: Janka, Beyhusa i Harana. "Ci trzej harnasiowie mieli naokoło swych pilśniowych kapelusików poprzyszywane dwa rzędy dukatów, a z przodu i z tyłu wiszące u końca kapelusików różowe Noble" (złote monety angielskie). "Szara brać zbójnicka" nosiła kapelusze przystrojone wstęgą lub bez ozdób. Zamiast kapeluszy za nakrycia głowy służyły im także czapki lub kołpaki, zrabowane na Węgrzech wojskowym lub strażnikom. Czapki były zazwyczaj czerwone, ozdobione piórami, lisim ogonem lub zwisającą do tyłu szarfą.
            Spodnie zwane hałaśniami były białe, niezbyt obcisłe i uszyte z sukna oraz często cyfrowane. Dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa nosili zrabowane hajdukom spodnie czerwone. Nawet sam Simplicissimus nie mógł poznać z kim ma do czynienia - z hajdukami czy zbójnikami.
            Na koszule nakładali kaftany, cuchy lub dolmany. Dodatkowym rekwizytem były juhaskie torby skórzane z frędzlami.
            Jedynie autor "Pieśni o Standrechcie i Proćpakowej bandzie" zamieścił w swym utworze opis stroju ostatniego harnasia Żywiecczyzny - Proćpaka:



 
"... kapelusz wstęgą obszyty,
Kaftan był niebieskiej farby, czerwono podszyty.
Spodnie tej samej farby, sznurkiem obszywane,
i kierpce miał, jak zwykł, góralskie, brunatno skórzane.
Koszula cieńka, biała, z gorsami,
i u rękawów z pięknymi mankietami.
Pod szyją spinką mosiężną spinane..."


Należy jednak pamiętać o tym, że każdy hetman wyróżniał się zwykle strojem bardzo bogatym.
            Zbójnicy żywieccy często przekraczali granicę węgierską, co pozwala przypuszczać, że w sposobie ubierania się stamtąd czerpali wzory. Dlatego opis Simplicissimusa ma dla nas tak nieocenioną wartość.
            Broń była najważniejszą i nieodłączną częścią stroju zbójników. Jeżeli chodzi o towarzystwa stałe, to posługiwały się one głównie bronią palną, do której należały rusznica, półhak, flinta i sztucer. Z innych rodzajów broni w użyciu był nóż, ciupaga, a także czekan. W "Aktach spraw złoczyńców..." niemal w każdej sprawie natrafiamy na wyżej wymienione rodzaje broni. Potwierdza to także Simplicissimus, który zauważył, że każdy zbójnik posiadał rusznicę, czekan i ciupagę. Klein podaje, że zbójnicy byli zaopatrzeni "w strzelby krótkie lub sztućce, dwa pistolety, noże kończyste z rękojeścią cisową, ciupagi i tzw. bunkosze czyli maczugi jesionowe", a także zapas prochu i ołowiu. Na kule przerabiali zrabowane naczynia ołowiane i cynowe. Trudniej było o proch, który trzeba było zdobywać w napadach bądź kupować w miastach za pośrednictwem przyjaznej ludności.
            Jak ważną rzeczą było uzbrojenie świadczy fakt, że zbójnicy podczas snu chowali broń pod siebie i strzegli jej jak oka w głowie. W razie ucieczki zostawiali wszystko, ale broń zabierali ze sobą. Utrata jej była wyrazem bliskiego końca kariery zbójnickiej i śmierci. Proćpak został ujęty i nie mógł się bronić, gdyż dubeltówka i dwa pistolety były ukryte z piwnicy poza domem.
            Zbójnicy byli dumni ze swej broni, dbali o nią, starannie czyścili i przechowywali pieczołowicie przez zimę. Ulubionym ich zajęciem były ćwiczenia w strzelaniu do celu, czym popisywali się przed ludnością wiejską.
            Aby uzyskać pełny obraz życia zbójnickiego, konieczny jest rzut oka na ich zwyczaje. Wprawdzie wchodzi to w zakres badań etnografów, ale historyk nie powinien przejść obok tego obojętnie.
            Co jadali zbójnicy? W jaki sposób przyrządzali potrawy?
            Pożywienia zbójnikom dostarczały głównie hale i szałasy pasterskie. Tam zdobywali (lub dostawali dobrowolnie) podstawowe artykuły - ser owczy i baraninę oraz mleko i żętycę. Bardzo ciekawy był sposób przyrządzania przez nich mięsa. Zabitą owcę wraz z czysto wymytymi wnętrznościami gotowali w kotle na słodkim mleku z dodatkiem pół kwarty masła na dwie owce. Smak mięsa był przez to słodkawy. Według Kleina rosół nie był zbyt popularnym napojem wśród zbójników. Używali go głównie do smarowania rzemieni i koszul.
            Znamienne jest to, że zbójnicy kazali siebie nazywać "chłopcami", nie znosili nazwy "zbąjnik". Widocznie to ostatnie kojarzyło się im z rozbójnikami i w tym znaczeniu uważali ten zwrot za obraźliwy. Nic dziwnego, skoro zbójnictwo było dal niektórych synonimem rozboju.
            Wśród zbójników panowały ciekawe zwyczaje. Miały one swe źródło w wierze w magiczną moc przedmiotów. W "Aktach spraw złoczyńców..." pod rokiem 1601 znajduje się zeznanie Janka Tomczalika z Czacy, w którym m.in. czytamy: "Item był przy zabiciu jednego człowieka pod Praszywą i maczali zęby we krwi, a jedli dliatego, iż by ich nie ułapiono". Był to wyraźny przejaw wilkołactwa, gdyż nie tylko pili krew , ale i jedli ciało zabitego. Wierzyli, że zyskują przez to moc, dzięki której pozostaną nieuchwytni.
            Józef Krzyżanowski w "Procesie Janosika" zwraca uwagę na panujące wówczas przesądy, które nawet prawnikom pozwalały wierzyć w to, iż zbójnikom pomagały moce diabelskie. Podobno Janosik z Długiegopola przez rok służył diabłu, na czym to jednak polegało nie ustalono. Uważano, że siły nieczyste pobudzały Janosika z Tarchowej do zbrodni, że był on opętany przez czarta.
            Niektóre przesądy dochodziły do granic absurdu. Zarzucano im m.in. znieważanie Hostii Świętej. Otóż zdobytą podstępnie Hostię mieli oni rzekomo używać jako talizmanu, który przynosi im szczęście w walce. Czasem mieli ją przybijać do drzewa i przekrawać, aby krew z niej ciekła. Moczona w tej krwi broń miała zyskiwać szczególną odporność. Janosik zarzuty tego rodzaju zbył milczeniem.. Nie dziwimy mu się wcale, bo cóż miał na te nonsensy odpowiedzieć? Przy całym swoim oryginalnym zapatrywaniu się na sprawy wiary w Boga, zbójnicy byli przecież na swój sposób religijni. Wierzyli, że Bóg im pomaga i trudno przypuszczać, że uciekali się do takich praktyk.
            Zbójnictwo od powstań chłopskich różniło się ciągłością w czasie. Podczas, gdy powstanie nie mając żadnych szans powodzenia kończyły się klęską i rozproszeniem powstańców, rozlewem krwi chłopskiej, zbójnictwo pełniło rolę zbrojnej partyzantki trudnej do zwalczenia. Schwytanie kilku zbójników nie odstraszało innych od pójścia "na zbój". Dzięki temu wytępione w jednej okolicy, rozwijało się na nowo w innym rejonie. Sprzyjała temu ruchliwość zbójników przenoszących się z miejsca na miejsce.
            Sytuację ułatwiało występowanie wielkiej ilości małych grup zbrojnych, działających niezależnie od siebie, każda na własną rękę. W tym sensie zbójnictwo nie było tak jak powstania ruchem masowym. Z drugiej jednak strony ta duża ilość familii zbójnickich decydowała właśnie o masowości tego ruchu.
            Poza tym jest jeszcze jeden czynnik różniący powstania chłopskie od zbójnictwa. Otóż było ono uprawiane tylko w okresie letnim, ściślej - od maja do września. Zima nie sprzyjała "dobrym chłopcom", w śniegu zostawały ślady stóp, trudniej było o żywność i bardzo dokuczał chłód.



"Na bucku, na bucku listecki bieleją,
ka się dobrzy chłopcy na zimę podzieją"

            Koniec zbójowania przypadał w jesieni, na okres po św. Michale, czyli 29 września. Przed zbójnikami stawał trudny problem przetrwania zimy. Lasy i góry przestały być ich sprzymierzeńcami. Jedni szli na służbę do bogatego gazdy, inni w przebraniu dziadowskim chodzili po prośbie, jeszcze inni chronili się u znajomych, krewnych lub kochanek. Łatwo mogli być rozpoznani, a wówczas groziło im więzienie i śmierć.
            To zima przyczyniła się w roku 1795 do ostatecznego pogromu zbójnictwa na Żywiecczyźnie. Towarzysze Proćpaka zmęczeni i zgłodniali szukając pożywienia, siłą rzeczy zdradzili miejsce swego pobytu. Sam Proćpak zimował u swej kochanki Barbary Sołtyski w Kamesznicy, gdzie przez zwykły przypadek został schwytany.
            Zbójnicy tęsknili więc do wiosny i pilnie wypatrywali zielonych liści na buku. Zwykle przypadało to na dzień św. Jura lub św. Wojciecha czyli ok. 23 kwietnia. Był to początek okresu "zbójowania".
            Zależało to z resztą od pogody. Wczesna, ciepła wiosna często bywała sygnałem do opuszczenia kryjówek i leży zimowych. Widać z powyższego, że zbójnicy mieli swój własny, swoisty kalendarz, według którego doskonale się orientowali.
            Wybuch powstania natomiast nie był uzależniony od pory roku. Przykładowo w r. 1670 górale podhalańscy wzniecili opór zbrojny przeciw wybieraniu hiberny po wsiach starostwa nowotarskiego. Przez całą zimę aż do maja władza była w ich rękach. W tym wypadku zima okazała się sprzymierzeńcem górali, była okresem wzmacniania sił, gromadzenia broni, amunicji itp. Nie mamy powodu wątpić, iż w powstaniu tym brali udział także zbójnicy, a może któryś z nich stał na jego czele?
            Specyficzną cechą właściwą tylko zbójnictwu jest występowanie przeciw wszystkim kategoriom ludzi żyjącym z wyzysku, a więc nie tylko przeciw panom, ale również bogatym gazdom, sołtysom, wójtom, plebanom, dzierżawcom, urzędnikom, a co najbardziej istotne, przeciw bogatym mieszczanom, Żydom itp.
            Jeżeli chodzi o zasięg terenowy zbójnictwa, to Ochmański ogranicza go tylko do obszaru Beskidów Zachodnich, którego zachodnią granicę stanowi Śląsk Cieszyński, a wschodnią - rzeka Poprad.
            Natomiast "Słownik folkloru polskiego" nazwą zbójnictwo obejmuje działalność górali podtatrzańskich. Wielu uczonych przychyla się właśnie do tego stanowiska.
            Na Podkarpaciu wschodnim zamieszkałym w dużej części przez ludność ukraińską rozwijał się ruch opryszków, który od zbójnictwa różnił się antagonizmem narodowościowym i wyznaniowym.
            Zbójnictwo miało określone formy organizacyjne niespotykane w innej formie czynnego oporu chłopskiego.
            Zbójnicy wiązali się w towarzystwa zwane także familiami lub bursami. W związku z tym rozróżniamy zbójnictwo stałe i dorywcze. Towarzystwa stałe o względnej trwałości należały do rzadkości. Składały się one głównie z górali traktujących zbójnictwo jako swój zawód. Więcej było grup tworzących się okazyjnie od przypadku do przypadku, które po dokonaniu napadu i podziale łupów rozpadały się. Należeli do nich zbójnicy - amatorzy, którzy przy nadarzającej się sposobności łączyli się z coraz to innymi familiami. W życiu codziennym byli to zwykli chłopi gospodarujący na roli i posiadający rodziny.
            Członkowie towarzystw stałych powinni znać się dobrze, a tymczasem w "Czarnej Księdze" żywieckiej znajdujemy wiele przykładów, że ci którzy brali udział w napadach nie znali się wzajemnie. Przed sądem określali często tylko rysopis wspólników. Przemawia to za istnieniem w państwie żywieckim większej ilości przelotnych familii zbójnickich. Oto kilka przykładów. Stefan Tomczyk alias Butorczyk w roku 1593 zeznaje, że brał udział w napadzie na pana Podwysockiego z towarzyszami Marcinem Dziergasem z Rabki, Maćkiem Naprawskin, Jakubem Kothem ze Słonego, Kacprem Karbonką z Mszany i nieznanym poddanym pana Podwysockiego. Stanik Duda podając przed sądem w 1618 roku nazwiska sprawców napadu na kobietę w Straconce, dodaje, że był z nimi: "także jeden piegawy, a drugi z żółtym wąsikiem, niewysoki, oba z Bystrej, których imion ani przezwisk nie wie, oraz Słowiak z Rybarzowic". W tymże roku sądzony był Wojciech Paszek z Rajczy, który przyznając się do napadu w Międzybrodziu na kramarzy wracających z jarmarku w Żywcu do Kęt, wymienia jako swych towarzyszy Wojciecha Wróblika i Słowaka o nieznanym nazwisku, który służył u wojewody w Świnnej. Dalej opowiadając o napadzie na Mnocha - poddanego pana Komorowskiego, podaje czternastu uczestników, m.in. trzech Słowaków, w tym jednego o nazwisku Trubacz. Podobnie w testamencie z r. 1606 Marcin Sołtysik wymieniając nazwiska wspólników, z którymi grasował, powiedział, że "było więcej towarzystwa, ale ich nie wiedział mianować".
            Nawet towarzystwa o względnej trwałości zawiązywały się tylko na jeden sezon, w okresie letnim. W zimie zbójnicy chronili się gdzie tylko mogli. Na wiosnę tworzyli nowe familie, do których mogli wejść nowi członkowie. Pojawia się tu popularny termin: "namawianie na zbój", który w mniemaniu zbójników stanowił wobec sądu okoliczność łagodzącą. Akta sądowe obfitują w tego rodzaju przypadki. Kary wówczas stosowane nie były jednak wcale łagodniejsze. Klimek Kucyfajek z Ciśca zeznał przed sądem w r. 1602, że do napadu na aptekarkę namówił go Marcin Jezyk. Potem on sam i syn Turka namawiali Grzegorza Zania do kradzieży płótna w Bielsku. Z kolei za namową Janka Szustków podkopali się do komory Kwinty. Sąd skazał ich na śmierć. Janek Uflant lub Uflanow, baca z Łękawicy zeznał w r. 1607, że "na zbój" namawiał go Kuba Tasawik, na co on "nierychło przyzwolił, a rzekł, ja też pójdę". Bartek Kotman z Rybarzowic wyliczając w swym testamencie z r. 1619 swych towarzyszy, sprawców napadu na starą kobietę w Straconce, stwierdził, że namówił ich Tinów Kacper z Bystrej. Bartosz Gąsierczyk zeznał w 1616 roku, że był wzięty przez czteroosobowe towarzystwo, z którym "tylko raz chodził i dział z nim brał". Nie uchroniło go to od kary śmierci przez ćwiartowanie. Podobnie wyglądała sprawa Janosza Gawłowego z tej samej familii, który twierdził, że "był namówion na zbój od towarzystwa, z którym cztery dni chodził". Przypatrzmy się jaki był wymiar kary - śmierć przez ćwiartowanie. Narzuca się prosty wniosek, że "namawianie na zbój" nie było niczym innym jak tylko zmawianiem się, umawianiem na "złą robotę".
            Nie należy tego pojęcia mylić z nielicznymi wypadkami przymuszania górali do rozboju pod groźbą śmierci. Zjawisko to jest trudne do wytłumaczenia. Być może był to swoisty sposób werbowania członków do mniej licznych burs. W "Czarnej Księdze" pod r. 1594 znajdujemy właśnie taką sprawę. Krzysztof Sroka z Zarytego zeznają przed sądem miejskim żywieckim opowiedział, że gdy pas owce na hali, przyszło towarzystwo do niego i "gwałtem i groźbą jęli namawiać go, aby z nimi szedł na zbój". Wobec takich argumentów dał się namówić i był z nimi dwa tygodnie.
            Podobne przykłady czerpiemy z Akt Ks. Sułkowskich. W r. 1594 wybraniec Andrzej Prokschan zeznał, że przyszło w nocy 17 czerwca siedmiu zbójników do parobków pasących pańskie woły i pytali jego szwagra kto we wsi posiada najwięcej pieniędzy. Namawiali go także do wzięcia udziału w rabunku za odpowiedni dział. Szwagier się nie zgodził, więc zbójnicy pobili go dotkliwie. W rok później pięciu zbójników z familii Klimczoka uwięzionych w Oświęcimiu oskarżyło o współudział w napadzie Na Bogusława Ferdynanda Schicka - młodego Michała Mendroka, poddanego tego pana. Otóż chłopak został zmuszony do oprowadzenia zbójników po trzech gospodarstwach, za co dostał dzban piwa. Po prostu posłużono się nim jako przewodnikiem. Ale ponieważ przemilczał dotychczas całą sprawę, mimo iż był bez winy, został uwięziony.
            Przy przeglądaniu akt sądowych rzuca się w oczy, że zbójnicy bez żadnych trudności wymieniają nazwiska towarzyszy, miejsce ich pobytu i przechowywania łupów. Nie należy się temu dziwić, gdy uzmysłowimy sobie jak wyglądał przewód sądowy, jak okrutne stosowano metody, które nie każdy był w stanie znieść. Przykładowo Janek Krawcowic alias Podgórczyk z Suchej został wydany przez swych towarzyszy Mijawskiego i Kalinę, skazanych na śmierć w Nowym Mieście na Węgrzech.
            Często też zbójnicy wyjawiali nazwiska towarzyszy już nieżyjących lub schwytanych. Za przykład mogą służyć sprawy o rozboje Marcina Jezyka, Grzegorza Zania i Klimka Kucyfajka z 1602 r. Oskarżali się nawzajem, nie czyniąc przy tym nikomu krzywdy. Szkjoda, że wobec innych wspólników wykazali rażący brak solidarności. Ale o tym niżej. Podobnie Łukasz Łoparz z Cięciny w sprawie z 1622 r. przyznając sie do napadu na dwór pana Suskiego, stwierdził, że to uczynił z namowy Bieńka Krawcowego, u którego była zbiórka. Wacław Krzos stał wówczas na warci. Obaj obwinieni zostali skazani na śmierć blisko miesiąc wcześniej.
            Gorzej, gdy zabójstwa czy też wydania towarzyszy w ręce władz podejmowano się w obawie o własne życie. Zbójnicy chcieli w ten sposób odkupić swe winy, uzyskać przebaczenie i glejt bezpieczeństwa. Oto w r. 1689 został ujęty zdradziecko przez swego towarzysza Pawła Kupczaka dziesiętnik słynnego harnasia Martyna Portasza Maciej Wakuła z Rycerki. Zdrajca wpierw zabił podstępnie z tyłu siekierką Michała Smolkę. Potem zmagał się z Wakułą, którego pokonał przy pomocy pasterzy. Związanego zbójnika i głowę zabitego odstawili do Żywca. W nagrodę Kupczak otrzymał glejt. Niedługo jednak cieszył się, w roku 1693 został skazany na śmierć za obrabowanie skarbca w zamku żywieckim. Inny przykład tego rodzaju. Zbójnik Kazimierz Szczotka z Nieledwi zwany Madejem zginął w lesie niedaleko Rycerki z ręki swego przyrodniego brata Jakuba z Milówki, który ciął go siekierą. Nagrodą za bratobójstwo była uzyskana od pana dziedzicznego beczka soli. Ignacy Żółty, poddany państwa żywieckiego przyczynił się do ujęcia Jurka Koniucha z Dunajowa i Jędrzeja Chlastaka z Oszczadnicy na Węgrzech. Poszedł bowiem wraz z gajnymi na poszukiwanie, a po odnalezieniu w lesie zbójników sprowadził ich do zamku w Żywcu, gdzie ich ścięto, a potem ćwiartowano.
            Niestety materiały źródłowe wykazują w wielu wypadkach rażący brak poczucia solidarności wśród zbójników. Tu przede wszystkim zaliczyć należy nieliczne na szczęście fakty zabójstw dokonanych na swych towarzyszach. Powodem tych zbrodni była zwykle chęć zysku. Przytoczyliśmy już w tym rozdziale przykład takiego mordu dokonanego na rannym zbójniku.
            Zrozumiałe zdziwienie budzi wyjątkowy wypadek, zanotowany pod rokiem 1618. Toczyła się wtedy sprawa zbiorowa o napad na dwór pani chorążyny Witkowskiej. Jeden ze sprawców Janek Zawilka ze Stryszowa "nikogo nie poklepał, tylko sam na się zeznał, że był na paniej Witkowskiej". Do zabicia towarzysza przyznał się w r. 1602 postawiony przed sądem miasta Żywca Klimek Kucyfajek z Ciśca. Powodowała nim chciwość. Towarzysz wymienionego wyżej Marcin Jezyk z Rybarzowic przyznał się, "że towarzysza pierwszego zbójnika uderzył tylcem w łeb, aż mu się mózg kidał".
            Omawiając zagadnienie organizacji zbójnickich, należy na chwilę zatrzymać się nad sprawą liczebności towarzystw. Familie w żywiecczyźnie o dużej liczbie członków należały do rzadkości. Do wyjątków należało towarzystwo hetmana Sobestiana Burego, działające w roku 1630, liczące 30 zbójników. Najczęściej spotykamy familie małe, liczące od trzech do dziewięciu osób. Tworzenie małych grup podyktowane było względami bezpieczeństwa. Małej liczbie osób zawsze łatwiej było się ukryć, szybciej można było się przenosić z miejsca na miejsce, a także , co bardzo istotne, na każdego członka przypadała większa część łupu.
            Rzadko zdarzały się bursy średniej wielkości, od 10-18 osób. Od czasu do czasu pojawiały się familie liczące ponad 20 osób. Było to konieczne przy organizacji napadów o większych rozmiarach, np. na dwór pański, pilnie strzeżony folwark lub nawet miasto. W "Aktach spraw złoczyńców..." towarzystwa 20-osobowe występują dwa razy, a 25-osobowe trzy. Przykładowo towarzystwo Martyna Portasza liczyło 25 osób. Familia złożono z 25 zbójców napadła 23 sierpnia 1717 roku na folwark wieprzski i obrabowała go.
            Simplicissimus węgierski spotkał towarzystwo liczące około 80 osób, a hetmanie chwalili się, że mają po 100 i 150 ludzi.
            Dowódcą familii zbójnickiej był hetman zwany niekiedy, głównie na Węgrzech harnasiem. U nas najczęściej występuje nazwa hetman lub pryncypał. Jak można się przekonać na podstawie źródeł nie tylko nie tylko towarzystwa stałe miały swych przywódców, ale miała ich także każda bursa zbójnicka organizowana na jedną tylko wyprawę, na jeden nocny napad. Według zeznania Pawła Szczeliny z Lasu w roku 1606 w wyprawie na dwór pani Komorowskiej hersztem był Krzysztof Guzdek. Jan Pyka postawiony w roku 1615 na "gorącym prawie żywieckim" wymienia w swym testamencie hetmana Rycko. Stał on na czele 11-osobowej familii, która napadła na Białą.
            Słynni harnasie zbójniccy stali na czele towarzystw o względnej trwałości, które organizowały się przynajmniej na jeden sezon letni. Wymienić tu należy nazwiska Sobestiana Burego, z czasów potopu szwedzkiego i wojen domowych Jana Klimczoka, Mizię i Łysienia, Wojciecha i Mateusza Klimczoków, Martyna Portasza, Jerzego Proćpaka. Działający na początku XVIII wieku hetman zbójnicki Józef Baczyński ze Skawicy w swej czteroletniej karierze stał na czele szeregu towarzystw w różnych okolicach począwszy od Beskidu Zachodniego a skończywszy na Orawie.
            Pewne dane pozwalają sądzić, że towarzystwa zbójnickie organizowały się na wzór wojskowy. Świadczy o tym fakt, że liczniejsze familie dzielono na dziesiątki, którymi dowodzili dziesiętnicy, np. Maciej Wakuła z Rycerki był dziesiętnikiem Martyna Portasza. Wynika z tego, że większe towarzystwa niejednokrotnie dzieliły się na odrębne grupy w celu zmylenia pościgu i dla łatwiejszego działania. Spotykamy się też w większych familiach zbójnickich ze stanowiskiem podhetmaniego. Był nim np. Malcher Talik w towarzystwie Wojciecha Klimczoka i Łazarczyk z Tylmanowej u Baczyńskiego.
            Andrzej Komoniecki w swym "Dziejopisie żywieckim" podał ciekawy i niespotykany w karierze zbójnickiej przypadek wskazujący na to jak wysoko niektórzy zbójnicy wysoko cenili swe organizacje. Otóż hetman Sobestian Bury kazał swej kompanii nosić za sobą chorągiew. Stanowi to jeszcze jeden dowód, że zbójnicy naśladowali organizacje wojskowe.
            Harnasie, a także zwykli zbójnicy posługiwali się czasem pseudonimami. Kierowali się w tym wypadku przezornością, aby zmylić czujność straży i ludności. Na poparcie tej tezy można przytoczyć wiele przykładów. Zwykle zmieniano tylko nazwiska, imiona pozostawały te same. Prawdziwe nazwisko hetmana Proćpaka brzmiało Fiedor, Józef Baczyński naprawdę nazywał się Skawicki, Maryn Portasz miał przybrane nazwisko Dzigosik.
            Akta sądu żywieckiego i kronikarz Komoniecki podają liczne przydomki używane przez zbójników obok prawdziwego nazwiska, np. Stefan Tomczyk alias Butorczyk, Janek Krawcowic alias Podgórczyk, Grzegorz Hubczyk zwany Szydło, Kuba z Porąbki alias Jastrząb alias Bzdzioszek.
            Niestety nie dysponujemy odpowiednim materiałem, na podstawie którego dało by się odtworzyć wybór hetmana przez towarzystwo. Nie jest wykluczone, iż niektórzy zbójnicy o większym autorytecie sami sięgali po tę godność nie pytając pozostałych o zgodę. Można też przypuszczać, że przywódca powinien był posiadać wszystkie cechy "naj", czyli musiał cieszyć się poważaniem i posłuchem u współtowarzyszy.
            Cennym przekazem byłby tekst przysięgi składanej na wierność hetmanowi. Niestety nie dochowała się do naszych czasów żadna wzmianka. Jedynie w "Pieśni o Standrechcie i Proćpakowej bandzie" znajdujemy krótką zwrotkę, która pozwala się domyśleć, że rota takiej przysięgi istniała:



 
"Złączyło się więc to bractwo i najścisłe przysięgi
przysięgało na śmierć, wierność, zbójeckie potęgi."


            Można tu oprzeć się na analogii do zbójników słowackich. Janosik i Uherczik, którzy działali na terenie komitatu liptowskiego podają w swych zeznaniach, że do grona zbójników można się było dostać przez złożenie przysięgi na wierność na ręce herszta. Uherczik mówił nawet o dziewięciokrotnym składaniu ślubowania. Złamanie przysięgi ściągało na zbójnika zemstę towarzyszy. Zobowiązywała ona do solidarności i zachowania tajemnicy nawet na torturach. Inna rzecz, że w praktyce było to trudne do realizacji.
            Nie jest to jedyny szczegół z życia zbójników, którego nie znamy, zwłaszcza jeśli chodzi o teren ziemi żywieckiej. Nie wiemy jak odbywało się przyjęcie nowych członków do familii. Trudno przypuszczać, aby byle kto mógł dostąpić tego zaszczytu, wszak było to "honorne" zajęcie. Rodziny góralskie były dumne, jeżeli z ich łona wywodzili się "dobrzy chłopcy". Nie na darmo śpiewano na Podhalu:



 
"Uciescie się ludzie, mocie zbója w rodzie,
Zbójnik pódzie w niebo na samiućkim przodzie"


            A jak układały się stosunki między zbójnikami? Jak odnosiło się towarzystwo do hetmana i na odwrót? Badacze ciągle poszukują odpowiedzi na te pytania. Fantazja bowiem nadal znajduje tu szeroki pole do popisu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz