sobota, 3 listopada 2007

Pierwsze Karkonosze
3 - 5 listopada


 W ferworze wykorzystywania wolnego czasu wychodzi spędzić kilka dni tam, gdzie człowiek jeszcze nie był. Niekończąca się podróż pociągiem i wieczorem 2 listopada lądujemy w Jeleniej Górze. Wieczorna starówka urzeka malowniczością, układem kamienic okolonych szerokimi podcieniami… Po starym bruku krążą piątkowi imprezowicze a dookoła jest…. spokój…. Siedzimy w knajpie o specjalnościach ziemniaczanych (Pyrlandia), pyszne zasmażane kopytka z kiszoną kapustą… Spacer miastem w tężejącym chłodzie jesieni i niesamowity cień kościelnej wieży na zamglonym nocnym niebie…

Góry ukłoniły nam się przed południem, gdy za oknem autobusu sfrunęły mgły… Szerokie, masywne, zupełnie „niebeskidzkie” Połacie masywów okalające widnokrąg aż po horyzont ukryty w czeluściach nieba. Wyjeżdżamy wysoko nad Karpacz ku słynnej wikińskiej Świątyni Wang o dachu wyglądającym jak wykonanym z łusek smoka. Jest to Kościół Górski Naszego Zbawiciela – ewangelicki kościół parafialny, przeniesiony w 1842 z miejscowości Vang, leżącej nad jeziorem Vangsmjøsa w Norwegii. Kościół został zbudowany z sosnowych bali na przełomie XII i XIII wieku




Szarość dnia nie zachęca do planowanego podboju Śnieżki. Skracamy trasę do Kotliny Małego Stawu, gdzie czeka słynne i gościnne schronisko…
Szerokie, gościnne i rozległe pasma karkonoskie nakryte czapą chmur…. Droga obsadzona modrzewiami płonącymi od jesiennego złota… W dole zdewastowane lasy a daleko za Kotliną Jeleniogórską okruchy słońc na wzgórzach. Pierwsze krople deszczu na skroniach. Nie dla nas dziś rozległe panoramy…


Podchodzimy pod Kocioł Małego Stawu


Schronisko Samotnia im. Waldemara Siemaszki


W Samotni gwar i ciepły kąt w jadalni… Zimny prysznic i długi wieczór spędzony przy scrabblach, Nocna mgła i wrażenie, jakbyśmy wnikali powoli w świat innej pory roku…

Good morning in winter! 

Niedziela. Bartek budzi się wcześniej i śmieje się: „Na zewnątrz zima!” Na parapecie kożuszek śniegu. Mgły wlane w Kocioł Małego Stawu znów powtarzają mantrę – wiele dziś nie zobaczycie… Te podszepty sugerują celebrację śniadania i pożegnalną partyjkę scrabbli. Jest południe, gdy przywdziewamy zimowy ekwipunek i wyruszamy w mleczny świat.
Ze Strzechy Akademickiej zbiega grupa i od tej pory robi się na szlaku coraz bardziej pusto, cicho i zimowo… Droga do Śląskiego Domu wygląda przeuroczo: bruk pokryty kilkucentymetrową warstwą śniegu… Ostre, mroźne powietrze skrapla się w załomach kaptura. Dookoła morze nisko płożącej się kosówki cudnie przysypanej świeżą bielą i ostre rozgwiazdy zmarzniętych traw. Coraz wyżej jest jeszcze ciekawiej. Zaczyna się zima znana z karkonoskich pocztówek. Od Równi Pod Śnieżką uderza wiatr mrożąc opiłki powietrza w locie i wszystko dookoła pokrywa fantastyczna szreń przybierająca kształty rzeczy, które kiedyś – wczoraj – były tablicami, drogowskazami, schroniskiem, drzewem… Niebywała i niepowtarzalna sceneria…
Chwila stygnięcia w hotelu Śląski Dom – podziwiania cennika dla niemieckich turystów i ruszamy na Śnieżkę. Zaraz za progiem uderza w nas dziki wiatr, strącający z kamienistej, oblodzonej ścieżki. Łykam ten lodowaty podmuch; zatyka rozgrzane gardło i wpada pod kaptur mrożąc policzki. Chwilowo znika uśmiech ku zimie rozpromieniający od początku wędrówki.
Pomału, krok za krokiem, wspinamy się ku niewidocznemu szczytowi. Drogą prowadzą zamarznięte na kość łańcuchy. Wyślizgane stopnie wiodą pod skalne rumowisko, jakie stanowi kopuła Śnieżki, nie ułatwiają podejścia a jednak czuję, że mogłabym tak iść w tym smagającym wietrze, przez śnieżny, niewidzialny świat aż po koniec bądź początek tych gór… Wicher boleśnie ciska zmrożone opiłki lodowej szreni prosto w twarz; tną policzki, jakby rozbijano na nich milion luster. Mrużę oczy i zakrywam twarz szalikiem (i tak po powrocie odnotuję nieznaczne odmrożenia).
Znienacka spoglądam w górę i – widzę kosmos! Tuż przede mną, za śnieżno-mleczną mgłą wyrasta tajemniczy obiekt jak zimowa fatamorgana. To obserwatorium astronomiczne na szczycie Śnieżki ze swą nietypową architekturą latającego spodka. Tuż obok przycupnęła kapliczka pw. św. Wojciecha. Oba budynki oszronione i ścięte gwałtowną zimą. A dalej – milcząca, kąsana wiatrem i mrozem pustka… Stacja kosmiczna zawieszona w niebycie, gdzieś na skalnym gruzowisku, gdzieś w odmętach bieli, poza którą nie widać nic…

Wysokogórskie Obserwatorium Astronomiczne im. Tadeusza Hołdysa

Kaplica Św. Wawrzyńca z 1665 r.


Termometr wskazuje – 8 stopni C. Dobra okazja, by napić się zimnego piwa i pooglądać na zdjęciach w holu, co tam widać nam z tej Śnieżki. Sms-y, pozdrowienia, kilku czeskich turystów i trzeba niestety ruszać w drogę powrotną, bo za niedługo zapadnie zmierzch…
Mroźny wicher tarmosi nami na wszystkie strony. Szaleństwo przyrody jest powalające. Momentami ślepnąc od nawianego pod powieki śniegu idę wręcz po omacku. Olbrzymie rumowisko szczytu piętrzy się nad nami, gdy trawersujemy zbocza Śnieżki. Zabieramy kamyk na pamiątkę.
Zejście spod Śląskiego Domu w stronę Kotła Łomniczki. Podobno niebywała formacja skalna. Dziś jedynie szczątki skał, mgła i wiatr w oczy, mroźny i nieprzyjazny. Ledwo trzymam pion na śliskim podłożu, bo do głowy nie przyszło mi zabranie zimowego obuwia.
Z wolna zapada zmierzch. Obniżamy się z otwartych przestrzeni w las i… znika wszelka zima! Gdzieniegdzie naprószone śniegiem i krople deszczu strącone za kołnierz. Chcemy schodzić do Karpacza, ale życie modyfikuje plany i stawia nam na drodze w ciemnym lesie Schronisko Nad Łomniczką.
Chatka jest unplugged i nie prowadzi oficjalnie noclegów. Zaklęta w grozie hercyńskich lasów, pusta i ciemna, do tego tania i dziwnie błoga po męczącym zejściu. Szybka decyzja – po uproszeniu gospodarzy zostajemy spać. W płomieniach świec gramy w chińczyka i suszymy przemoczone rzeczy. Wieczór nudny i spokojny. Noc pełna niewygód, przespana na ławach w jadalni, bezustannego łażenia gospodarzy, pokrzykiwań i dziwnego zachowania. Nie wprawia to w dobry nastrój. Budzę się niewyspana, niespokojna i zła.

Wieczór bez prądu


Las oszroniony podmuchem zimy. W dali jaśnieje błękit nieba. Przy chacie harcują koty. Spod śniegu złote miotełki modrzewiowych gałęzi. Czarny pies dokazuje na podwórzu. Piękny las pnie się w górę a my zmierzamy w dół…
Świat karkonoski jest urzekający. Mam wrażenie, że przemykam między stronicami baśni, jakiejś nierealnej krainie fantazji. Drzewa nad głową przyprószone śniegiem błękitniejącym od osiadających cieni… Koronki porannego szronu na gałęziach, trawach, kamieniach rozrzuconych wśród zmurszałych pni… Ten las, stary i pamiętający tak wiele jest piękny i wprawia w zachwyt. Czarne palisady pni wbite w czerwono-złotą ściółkę. Pod kobiercem liści drzemie skostniała nagłym mrozem ziemia. Spod niej wypływa potok, tocząc lodowate wody w dolinę. Można by iść tym lasem godzinami… ze złotymi brzozami lukrowanymi szronem, wśród świątecznie zielonych świerków, błękitnego cienia i ciszy, bezludnej i obezwładniającej…




Schronisko Nad Łomniczką




Schodzimy do Karpacza. Głowa wciąż mimowolnie odwraca się ku odsłoniętym pasmom górskim przykrytym cudnie niebieską kołderką szronu.Szybki plan na resztę dnia.. Przechodzimy przez aleję gwiazd polskiego himalaizmu z odciskami ich buciorów. Kukuczka, Chrobak, Heinrich, Rutkiewicz, Panejko, Pawłowski, Wielicki, Pustelnik i wielu innych,którzy jeszcze w górach pokażą, na co ich stać.






Zamiast zdobywać karkonoskie szczyty, idziemy cudnymi lasami przez pagórki – do Miłkowa. Z daleka, przez pryzmat wzgórz i polan uśmiecha się przekornie Śnieżka, nakryta spodkiem chmury podświetlonej promieniami dogasającego słońca. Śmiejemy się: „E.T. dzwoni do domu!” Lasy są cudowne, obsadzone fantastycznie skrzesanymi skałkami. Wąskim wykrotem wśród brzóz schodzimy ku wsiom. Skostniały z zimna świat, błękitny i bez końca.Cudowna panorama gór żegna na przedmieściach Jeleniej Góry. Wrócę ku wam, nic się nie martwcie…




Skałki w okolicach Grabowca

Miłków - kościół w ruinie z XVIII wieku
Na zakończenie krótki spacer starówką monumentalnego Wrocławia i zaszywamy się w knajpie Szuflada, w oczekiwaniu na pociąg, uciekając przed zimnem wieczoru. 



Ratusz we Wrocławiu
Jeszcze podróż z powrotem w bezsenności rozkołysanego pociągu i… Miło jest zaszyć się w cieplutkim łóżku o piątej nad ranem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz