sobota, 11 czerwca 2016

Čičmany – Rajecka Lesna – Lietavsky Hrad i Sul’ovskie Skały
11 - 12 czerwca



 Wczesny poranek czerwcowy. Z czterech stron świata ściąga skład zaplanowanej objazdówki po Słowacji – Iza, Darek, Mateusz z bokserką Bubą i ja. Pakujemy się do samochodu Mateusza i wyruszamy na Słowację. Humory dopisują, w aucie śmiech i głupawka, na samą myśl, że można się wyrwać na te dwa dni… 


 W planie kilka punktów, które zazwyczaj przy okazji wędrówek górskich zostają pominięte. Pogoda dziwna, to siąpi deszcz, to przebłyski słońca znad wzgórz Kysuckich Wierchów… Docieramy jednak bez problemu i przed południem rozpoczynamy dwudniową wyprawę w wiosce malowanych domów u stóp Strażowskich Wierchów – Čičmanach.

  Wieś jak z bajki. Mieszka tu około 1,5 tysiąca osób a ponad 130 drewnianych chałup przyozdobione jest niesamowitymi ornamentami – zawijasy, romby, serca, kółka i zygzaki malowane kredą i wapnem. Niegdyś narożniki domów były oblepiane gliną dla umocnienia i ochrony konstrukcji, potem zaczęto bielić je wapnem a z czasem dodawano fantazyjne ornamenty. Wiele z nich nawiązuje do wzornictwa ludowego np. tradycyjnych haftów regionalnych. W 1979 roku wieś została uznana jako żywy skansen.









Malowane chałupy rozsiane są u stóp Strażowskich wierchów jak domki z bajki. Z malowanych okien zaglądają drewniane figurki, lampy naftowe, kwiaty, gliniane garnki… Cisza wczesnego południa nakrapiana delikatnym deszczykiem… Jeszcze tylko wizyta w lokalnym Hostincu, obowiązkowo piwko w gwarnym i zadymionym barze i ruszamy w dalszą drogę.
   Kolejnym punktem planu na dziś dzień jest Słowackie Betlejem w Rajeckiej Lesnej. I to arcydzieło sprawia, że szczęka opada w dół i nie trzeba żadnego komentarza, ponieważ żaden nie odda należycie wrażenia, jakie robi ta potężna rzeźba…
   Tuż za kościołem w Rajeckiej Lesnej znajduje się Dom Bożego Narodzenia a w nim arcydzieło sztuki rzeźbiarskiej – Slovenske Betlehem. Szeroka na 8,5 metra, głęboka na 2,5 i wysoka na 3 metry szopka wyrzeźbiona w lipowym drewnie to dzieło życia miejscowego znanego artysty ludowego Josefa Pekara. 


 Fragment przedstawiający Krywań

Orawskie Zamki


Poświęcił on 15 lat na stworzenie tego unikatowego dzieła. Ze scen biblijnych widzimy tak naprawdę jedynie Józefa i Maryję czuwających nad Dzieciątkiem w stajence oraz trzech króli, cała reszta monumentu to precyzyjnie i po mistrzowsku wyrzeźbione sceny z dawnego życia codziennego Słowaków jak np. winobranie, orka, wypas owiec na halach, prządka czy garncarstwo. Całości dopełniają najbardziej charakterystyczne i znane budowle Słowacji jak m.in. zamki w Bratysławie, Bojnicach, Trenczynie czy Oravski Hrad oraz symbol Słowacji – Krywań. Są tu scenki rodzajowe rodem ze słowackich wsi, chaty góralskie, konie, wozy, tartak czy roboty w polu, w lesie i w zagrodzie. Wrażenie niezapomniane, tym większe, że prawie połowa szopki porusza się, słychać stukot młotów kowalskich, płyną statki, grają instrumenty a rzemieślnicy poruszają rękami. Jest to zasługa inżyniera Stanislava Machovcaka, który nadał szopce życie dzięki łańcuchom rowerowym. Szopka jest czynna całorocznie a wstęp jest bezpłatny (skrzynka na dobrowolne datki).
   Ochłonąwszy nieco, decydujemy się znaleźć jakąś restaurację i zaspokoić głód. Bryndzove haluszki, piwko i ruszamy w dalszą drogę. Za Rajeckimi Teplicami utykamy w korku – wypadek śmiertelny na drodze. 40 minut opóźnienia, ale mamy jeszcze czas, dzień długi a słońce w końcu przedarło się przez chmury i przygrzewa w rozgrzaną karoserię samochodu. Kolejny, ostatni na dziś punkt popołudniowego programu – ruiny zamku w Lietavie.
   Położony na szczycie wzgórza Cibulnik pomiędzy wsiami Lietava a Lietavska Svinna, na wysokości 635 m. Zamek zbudowany został w XIII wieku. Jednym z właścicieli był znany słowackiej historii „szalony magnat” Mateusz Czak, w późniejszych wiekach przeszedł w ręce Thurzonów, którzy nadali mu renesansowy kształt i przekształcili zamek w skarbiec. Od XVII wieku nie zamieszkały, popadł ostatecznie w ruinę.

 Wspinamy się zielonym szlakiem z Lietavskiej Svinnej, najpierw wśród widokowych łąk, później pięknym lasem. Wąska ścieżka po około 40 minutach wyprowadza nas wprost na zamek. Jest późne popołudnie, u stóp falują wzgórza i kolejne dalekie pasma górskie – jak to na Słowacji, nad głową zaś górują wspaniałe mury malowniczych ruin. Potężne fasady powstają wprost ze skalnych, wapiennych formacji. Światło popołudnia maluje je na złoto. Można przysiąść na podgrodziu na ławeczce ze stołem, jest i dzikie palenisko otoczone kamieniami. Można też kupić piwo za nieprzyzwoitą cenę…
 Schodzimy powoli tą samą drogą, wąską ścieżką do samochodu. Na dziś dzień pozostaje nam jedynie znaleźć nocleg. Planowaliśmy na dziko, namiot duży, jednak nieznajomość terenu i przede wszystkim dostępu do wody zmusza nas do wybrania opcji kempingu. Sul’ov Hradna. Duży, wygodny kemping, 15 euro za 4 osoby, psa, samochód i namiot. Zdzierstwo w biały dzień. Za wszystko osobno policzyli. Ale trudno, jesteśmy przynajmniej na miejscu, z którego będziemy nazajutrz wychodzić w trasę.
   Stolik oblężony. Skromna kolacja, wieczorne piwko, śmiech i rozmowy do białego rana a w niedzielę…


 Lietavsky Hrad

   … Po około 3 godzinach drzemki (bo snem tego nie można było nazwać) zwlekamy się i w chłodnej słoneczności poranka zbieramy siły na wyjście w Sul’ovskie Skały. Miejsce magiczne. Z gęstwiny pięknych bukowych lasów, na stromych, przepaścistych wręcz stokach wyrastają monumentalne skalne wieże, iglice, bramy i okna, prawdziwe miasto z kamienia. Oszałamiające wrażenie. Cel naszej wędrówki – Sul’ovski Hrad, ukryte gdzieś w gęstwinie lasu, wysoko, wysoko ruiny zamczyska, którego (czego jeszcze nie wiemy) zdobycie przypłacimy niemałym wysiłkiem.
   Rozpoczynamy wędrówkę na parkingu w Sul’ovie Hradnej i od razu dostajemy zadyszki, bo zielony szlak nie daje wytchnienia na stromym podejściu. Na szczęście po około 10 minutach teren wypłaszcza się i kluczymy teraz wąską ścieżką przez malowniczy wąwóz lessowy, zamykający się z obu stron malowniczo i dający kojący powiew chłodu. Słabo nieco po dniu wczorajszym i ledwo przespanej nocy. Ścieżka zmienia się nagle w szeroką drogę usłaną lisicami i korzeniami i wkraczamy w przepiękny las starych buczyn. Odpoczynek. Buba (pies) dostaje głupawki i tarzając się jak wąż zjeżdża głową w dół po kupie wilgotnych liści. Ubaw po pachy.
   Coraz wyżej i wyżej. Teren robi się coraz bardziej stromy, wychodzimy na skaliste wzniesienie i pojawiają się pierwsze widoki. Są obłędne. Z gęstwiny lasów okrywających szczelnie strome wzniesienia wystrzeliwują ostre formacje skalne. Ścieżka kluczy teraz lasem, wśród wykrotów i korzeni i znienacka zaczynają się pojawiać pierwsze „schody”. Dosłownie. 

 Progi skalne i zamontowane dalej sztuczne ułatwienia, w tym drabinki, tym razem dla naszej ekipy nie stanowią niczego łatwego, bowiem trzeba przez to przeprowadzić psa i niepełnosprawnego kolegę. Sił też nie przybywa, kondycja w proszku, nogi miękkie… Mordujemy się, by jak najsprawniej przeciągnąć wystraszoną bokserkę w górę, pojawia się nawet decyzja o powrocie, jednak siła zaparcia Mateusza i nieoceniona pomoc, siła i skupienie Darka, dzięki któremu właściwie dotarliśmy tam na górę cali i zdrowi, pozwala nam zdobyć ruiny jednego z najbardziej niedostępnych (hmm, ciekawe dlaczego…?) zamków słowackich – XIV-wiecznego Hradu Sul’ov. Zostały po nim jedynie strzępki, pozostałości baszty i sklepień łukowych, wpasowany idealnie w najgłębsze szczeliny pomiędzy skałami stanowił twierdzę nie do zdobycia, zawieszoną na wierzchołku skalnym na wysokości 660 m. Zbudowany został prawdopodobnie przez husytów, zniszczony trzęsieniem ziemi na początku XVIII wieku nie został już nigdy odbudowany.



   Łyk witamin i szykujemy się do zejścia w kierunku Luki Pod Hradom. Już na początek trudności – kilka drabinek. Trzeba odważnie przetransportować przez nie Bubę. Na szczęście udaje się to bez ofiar w ludziach i psach. Dalej jest już łatwo, metalowe poręcze ułatwiają strome zejście i gdy tylko ostatnie żelastwo zostaje za nami a ścieżka zaczyna przypominać normalny szlak leśny, z ulgą zapalam papierosa. 

  Uff… Piękny, przepiękny szlak, kocham takie drogi i takie niesamowite widoki, jednak forma tego dnia była marna a dodatkowo wzmożona uwaga ze względu na zwierzaka przytłumiły nieco doznania. Nawet zdjęć się nie chciało robić. Cóż, trzeba tu jeszcze wrócić i tyle!
 Schodzimy spacerkiem na parking. Teraz już tylko jeden kierunek niestety, do domu. Przymykam oczy i widzę pod powiekami soczyste zielone wzgórza, z których w niebo wystrzeliwują skalne iglice i baszty. Do zobaczenia znów, Sul’ovskie! Warto tam wracać…
Filmik darkheusha z Rajeckiej Lesnej -Slovenske Betlehem poniżej:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz