Wczesny
poranek czerwcowy. Z czterech stron świata ściąga skład zaplanowanej objazdówki
po Słowacji – Iza, Darek, Mateusz z bokserką Bubą i ja. Pakujemy się do
samochodu Mateusza i wyruszamy na Słowację. Humory dopisują, w aucie śmiech i
głupawka, na samą myśl, że można się wyrwać na te dwa dni…
W planie kilka
punktów, które zazwyczaj przy okazji wędrówek górskich zostają pominięte.
Pogoda dziwna, to siąpi deszcz, to przebłyski słońca znad wzgórz Kysuckich
Wierchów… Docieramy jednak bez problemu i przed południem rozpoczynamy
dwudniową wyprawę w wiosce malowanych domów u stóp Strażowskich Wierchów – Čičmanach.
Wieś jak z bajki. Mieszka tu około 1,5
tysiąca osób a ponad 130 drewnianych chałup przyozdobione jest niesamowitymi
ornamentami – zawijasy, romby, serca, kółka i zygzaki malowane kredą i wapnem.
Niegdyś narożniki domów były oblepiane gliną dla umocnienia i ochrony
konstrukcji, potem zaczęto bielić je wapnem a z czasem dodawano fantazyjne
ornamenty. Wiele z nich nawiązuje do wzornictwa ludowego np. tradycyjnych
haftów regionalnych. W 1979 roku wieś została uznana jako żywy skansen.
Malowane chałupy rozsiane są u stóp Strażowskich wierchów jak domki z bajki. Z
malowanych okien zaglądają drewniane figurki, lampy naftowe, kwiaty, gliniane
garnki… Cisza wczesnego południa nakrapiana delikatnym deszczykiem… Jeszcze
tylko wizyta w lokalnym Hostincu, obowiązkowo piwko w gwarnym i zadymionym
barze i ruszamy w dalszą drogę.
Kolejnym punktem planu na dziś dzień jest
Słowackie Betlejem w Rajeckiej Lesnej. I to arcydzieło sprawia, że szczęka
opada w dół i nie trzeba żadnego komentarza, ponieważ żaden nie odda należycie
wrażenia, jakie robi ta potężna rzeźba…
Tuż za kościołem w Rajeckiej Lesnej znajduje
się Dom Bożego Narodzenia a w nim arcydzieło sztuki rzeźbiarskiej – Slovenske
Betlehem. Szeroka na 8,5 metra, głęboka na 2,5 i wysoka na 3 metry szopka
wyrzeźbiona w lipowym drewnie to dzieło życia miejscowego znanego artysty
ludowego Josefa Pekara.
Fragment przedstawiający Krywań
Orawskie Zamki
Poświęcił on 15 lat na stworzenie tego unikatowego
dzieła. Ze scen biblijnych widzimy tak naprawdę jedynie Józefa i Maryję
czuwających nad Dzieciątkiem w stajence oraz trzech króli, cała reszta
monumentu to precyzyjnie i po mistrzowsku wyrzeźbione sceny z dawnego życia
codziennego Słowaków jak np. winobranie, orka, wypas owiec na halach, prządka
czy garncarstwo. Całości dopełniają najbardziej charakterystyczne i znane
budowle Słowacji jak m.in. zamki w Bratysławie, Bojnicach, Trenczynie czy
Oravski Hrad oraz symbol Słowacji – Krywań. Są tu scenki rodzajowe rodem ze
słowackich wsi, chaty góralskie, konie, wozy, tartak czy roboty w polu, w lesie
i w zagrodzie. Wrażenie niezapomniane, tym większe, że prawie połowa szopki
porusza się, słychać stukot młotów kowalskich, płyną statki, grają instrumenty
a rzemieślnicy poruszają rękami. Jest to zasługa inżyniera Stanislava
Machovcaka, który nadał szopce życie dzięki łańcuchom rowerowym. Szopka jest
czynna całorocznie a wstęp jest bezpłatny (skrzynka na dobrowolne datki).
Ochłonąwszy nieco, decydujemy się znaleźć
jakąś restaurację i zaspokoić głód. Bryndzove haluszki, piwko i ruszamy w
dalszą drogę. Za Rajeckimi Teplicami utykamy w korku – wypadek śmiertelny na
drodze. 40 minut opóźnienia, ale mamy jeszcze czas, dzień długi a słońce w
końcu przedarło się przez chmury i przygrzewa w rozgrzaną karoserię samochodu.
Kolejny, ostatni na dziś punkt popołudniowego programu – ruiny zamku w
Lietavie.
Położony na szczycie wzgórza Cibulnik
pomiędzy wsiami Lietava a Lietavska Svinna, na wysokości 635 m. Zamek zbudowany
został w XIII wieku. Jednym z właścicieli był znany słowackiej historii
„szalony magnat” Mateusz Czak, w późniejszych wiekach przeszedł w ręce
Thurzonów, którzy nadali mu renesansowy kształt i przekształcili zamek w
skarbiec. Od XVII wieku nie zamieszkały, popadł ostatecznie w ruinę.
Wspinamy się zielonym szlakiem z Lietavskiej
Svinnej, najpierw wśród widokowych łąk, później pięknym lasem. Wąska ścieżka po
około 40 minutach wyprowadza nas wprost na zamek. Jest późne popołudnie, u stóp
falują wzgórza i kolejne dalekie pasma górskie – jak to na Słowacji, nad głową
zaś górują wspaniałe mury malowniczych ruin. Potężne fasady powstają wprost ze
skalnych, wapiennych formacji. Światło popołudnia maluje je na złoto. Można
przysiąść na podgrodziu na ławeczce ze stołem, jest i dzikie palenisko otoczone
kamieniami. Można też kupić piwo za nieprzyzwoitą cenę…
Schodzimy powoli tą samą drogą, wąską
ścieżką do samochodu. Na dziś dzień pozostaje nam jedynie znaleźć nocleg.
Planowaliśmy na dziko, namiot duży, jednak nieznajomość terenu i przede
wszystkim dostępu do wody zmusza nas do wybrania opcji kempingu. Sul’ov Hradna.
Duży, wygodny kemping, 15 euro za 4 osoby, psa, samochód i namiot. Zdzierstwo w
biały dzień. Za wszystko osobno policzyli. Ale trudno, jesteśmy przynajmniej na
miejscu, z którego będziemy nazajutrz wychodzić w trasę.
Stolik oblężony. Skromna kolacja, wieczorne
piwko, śmiech i rozmowy do białego rana a w niedzielę…
Lietavsky Hrad
… Po około 3 godzinach drzemki (bo snem tego
nie można było nazwać) zwlekamy się i w chłodnej słoneczności poranka zbieramy
siły na wyjście w Sul’ovskie Skały. Miejsce magiczne. Z gęstwiny pięknych
bukowych lasów, na stromych, przepaścistych wręcz stokach wyrastają
monumentalne skalne wieże, iglice, bramy i okna, prawdziwe miasto z kamienia.
Oszałamiające wrażenie. Cel naszej wędrówki – Sul’ovski Hrad, ukryte gdzieś w
gęstwinie lasu, wysoko, wysoko ruiny zamczyska, którego (czego jeszcze nie
wiemy) zdobycie przypłacimy niemałym wysiłkiem.
Rozpoczynamy wędrówkę na parkingu w Sul’ovie
Hradnej i od razu dostajemy zadyszki, bo zielony szlak nie daje wytchnienia na
stromym podejściu. Na szczęście po około 10 minutach teren wypłaszcza się i
kluczymy teraz wąską ścieżką przez malowniczy wąwóz lessowy, zamykający się z
obu stron malowniczo i dający kojący powiew chłodu. Słabo nieco po dniu
wczorajszym i ledwo przespanej nocy. Ścieżka zmienia się nagle w szeroką drogę
usłaną lisicami i korzeniami i wkraczamy w przepiękny las starych buczyn.
Odpoczynek. Buba (pies) dostaje głupawki i tarzając się jak wąż zjeżdża głową w
dół po kupie wilgotnych liści. Ubaw po pachy.
Coraz wyżej i wyżej. Teren robi się coraz
bardziej stromy, wychodzimy na skaliste wzniesienie i pojawiają się pierwsze
widoki. Są obłędne. Z gęstwiny lasów okrywających szczelnie strome wzniesienia
wystrzeliwują ostre formacje skalne. Ścieżka kluczy teraz lasem, wśród wykrotów
i korzeni i znienacka zaczynają się pojawiać pierwsze „schody”. Dosłownie.
Progi skalne i zamontowane dalej sztuczne ułatwienia, w tym drabinki, tym razem
dla naszej ekipy nie stanowią niczego łatwego, bowiem trzeba przez to przeprowadzić
psa i niepełnosprawnego kolegę. Sił też nie przybywa, kondycja w proszku, nogi
miękkie… Mordujemy się, by jak najsprawniej przeciągnąć wystraszoną bokserkę w
górę, pojawia się nawet decyzja o powrocie, jednak siła zaparcia Mateusza i
nieoceniona pomoc, siła i skupienie Darka, dzięki któremu właściwie dotarliśmy
tam na górę cali i zdrowi, pozwala nam zdobyć ruiny jednego z najbardziej
niedostępnych (hmm, ciekawe dlaczego…?) zamków słowackich – XIV-wiecznego Hradu
Sul’ov. Zostały po nim jedynie strzępki, pozostałości baszty i sklepień
łukowych, wpasowany idealnie w najgłębsze szczeliny pomiędzy skałami stanowił
twierdzę nie do zdobycia, zawieszoną na wierzchołku skalnym na wysokości 660 m.
Zbudowany został prawdopodobnie przez husytów, zniszczony trzęsieniem ziemi na
początku XVIII wieku nie został już nigdy odbudowany.
Łyk witamin i szykujemy się do zejścia w
kierunku Luki Pod Hradom. Już na początek trudności – kilka drabinek. Trzeba
odważnie przetransportować przez nie Bubę. Na szczęście udaje się to bez ofiar
w ludziach i psach. Dalej jest już łatwo, metalowe poręcze ułatwiają strome
zejście i gdy tylko ostatnie żelastwo zostaje za nami a ścieżka zaczyna
przypominać normalny szlak leśny, z ulgą zapalam papierosa.
Uff… Piękny,
przepiękny szlak, kocham takie drogi i takie niesamowite widoki, jednak forma
tego dnia była marna a dodatkowo wzmożona uwaga ze względu na zwierzaka przytłumiły
nieco doznania. Nawet zdjęć się nie chciało robić. Cóż, trzeba tu jeszcze
wrócić i tyle!
Schodzimy spacerkiem na parking. Teraz już
tylko jeden kierunek niestety, do domu. Przymykam oczy i widzę pod powiekami
soczyste zielone wzgórza, z których w niebo wystrzeliwują skalne iglice i
baszty. Do zobaczenia znów, Sul’ovskie! Warto tam wracać…
Filmik darkheusha z Rajeckiej Lesnej -Slovenske Betlehem poniżej:
Filmik darkheusha z Rajeckiej Lesnej -Slovenske Betlehem poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz