Dawno
się nie bazowało, oj dawno… Pomysł wyjazdu na Pilsko z noclegiem w bazie
namiotowej na Hali Górowej rzucił Darek i nie podlegało wątpliwości, że będzie
to udany wypad. Plan zakładał podejście na halę, rzucenie betów, na luźno na
Pilsko i w drugi dzień odwrót, jednak pogoda zmodyfikowała znacznie ten plan.
Niemniej jednak powiódł się w całości. A było to tak…
Sobota. Plecaki wypakowane, pogoda do dupy.
Im bliżej Korbielowa, tym mocniej pada deszcz. Szaro, buro, w dodatku stoimy w
korku, bo odbywa się jakiś bieg górski i dziesiątki ludzi sadzą środkiem ulicy,
nie idzie ich minąć. Straciliśmy dobre 20 minut, na co tylko czekał deszcz i
nie omieszkał lunąć wodospadem z szarej grudy chmur, gdy tylko wysiedliśmy z
busa. Ewakuacja do Karczmy Smrek przy PTTK w Korbielowie i pyszny, obfity obiad
podlany piwkiem. Ze ścian patrzą wypchane zwierzęta. W międzyczasie ulewa
odpuszcza i można śmiało ruszać na szlak.
Asfalt, asfalt… Żółty szlak przeskakuje
potok i pnie się coraz wyżej lasem. Jest duszno, to nie koniec deszczu na dziś.
Szeleszczą pelerynami przygodni turyści, z drzew za kołnierz i na nos spadają
krople. Nie uszliśmy nawet połowy do Rozdroża jak znów pojawia się uporczywa mżawka.
No i co z tego. Jest ciepło, jest lato, a my nie z cukru przecież.
W miejscu gdzie szlak ostro skręca w lewo,
my odbijamy w dół, ponieważ zdążamy prosto do bazy namiotowej, za znakami
bazowymi. Błoto i droga wyłożona balami, przeskakujemy kałuże ważąc każdy krok
i przez to przeoczamy skręt na bazę. Wkrótce jednak orientujemy się, że za
daleko w tym błocie zabrnęliśmy i wracamy po własnych śladach. Po kilku
minutach zauważamy niepozorną strzałkę kierującą wśród borowin w głąb lasu.
Tędy na skróty wiedzie szlak do bazy namiotowej.
Trochę podejścia świerkowym lasem i po
kilkunastu minutach wychodzimy wśród borowin u stóp Hali Górowej. Z daleka
widać kalenicę szałasu na hali. Pachnie łąka wyszyta kobiercami wysokich traw i
ziół a za plecami wyrastają Babia Góra i Mędralowa. Im wyżej wspinamy się ku
bazie, tym szerszy widok, przymglony, parujący po deszczu Beskid – Lachów Groń,
Jałowiec, Beskid Mały… Już widać wojskowe namioty bazy i pierwsze, nieśmiałe
promienie słońca przebijające spod powały chmur. Jesteśmy.
Chłód. Zimne dłonie i zgrzane plecy. Jest
dobrze po 17-tej, tak opóźnienie nam zorganizowało czas, że decydujemy nie iść
już dziś na Pilsko, tylko rano, po śniadaniu. Tymczasem trzeba się przebrać i
może pomyśleć o jakimś dobrym żarciu, najlepiej z ogniska, które jakimś cudem
trzeba będzie rozpalić z mokrych szczap. Kwaterujemy się w jednym z namiotów.
Tak, trzeba na spokojnie spędzić ten wieczór, nie w ciągłym biegu jak co dzień,
ale usiąść, odpocząć, nabrać sił na jutro. Nie odmawiamy sobie jednak spaceru
wieczornego na Miziową. To tylko kawałek, pięknym, majestatycznym lasem
świerkowym, poprzez wygłady skalne, łany borowin zmoczonych deszczem. I z
powrotem łąkami i błotami, do bazy, gdzie tętni już życie i ekip przybywa.
Deszcz pożegnał się z nami na dobre ale
przenikliwy chłód wieczora, jaki pozostawił po sobie zagania większość zebranej
ekipy do ogniska. Jest i krata grillowa i po godzinie wspólnego wysiłku przy
rozpaleniu z mokrych gałęzi solidnego ognia, zapach kiełbasek, papryk i pieczarek
unosi się w błękitnym dymie ponad lasem. Gwiazdy na czarnym niebie zwiastują
pogodę…
Okrutny ziąb nocny zakradający się pod
nieszczelne połacie namiotu wojskowego też…
Budzę się wczesnym rankiem zmarznięta na
kość. Wiatr hula w śpiworze a zęby szczękają jak grzechotki. Wreszcie dość tej
męki i podnoszę zwłoki. Wita mnie chłodny, słoneczny poranek górski. Z bacówki
słychać złowieszcze chrapanie. Życie już się toczy niemrawo, myją się gary,
robią się pierwsze śniadania, ktoś ziewa… I my wypełzamy z namiotu,
stwierdzając jednogłośnie, że dobrym pomysłem było pozostawienie zdobycia
Pilska na drugi dzień, zamiast zarzynać się na wieczór. Śniadanie, nabożeństwo
poranne zwane potocznie wydojeniem kubka kawy z namaszczeniem zaciągnięte
papierosem, zostawiamy depozyt na bazie i na lekko zasuwamy w słonecznym
chłodzie poranka na górę zbójców.
Borowiny, trawy, błota, wykroty… I znów Hala
Miziowa z obłym, potężnym cielskiem Pilska w tle. Piwko w słonku i wietrze i
zasuwamy żółtym szlakiem na szczyt. Wąska ścieżka prowadzi po kamieniach,
stromo, lecz wygodnie, gałęzie drzew muskają ramiona, twarz, czochrają włosy.
Dość szybko wychodzimy na wschodnie ramię, stąd przez gołoborza podszczytowe i
rumosz skalny, coraz szerszą i bardziej zatłoczoną drogą pomału w stronę
szczytu granicznego. Połowa turystów zostaje właśnie tu. A my, przemykając
wąską ścieżką pośród muskających ręce kosodrzewin, idziemy na właściwy
wierzchołek Pilska (1557 m) leżący po słowackiej stronie.
Mała Fatra ze szczytu Pilska
Jest. Panorama 360 stopni. Niestety bardzo
niewyraźna. Chłodny wiatr i wspaniałe słońce. Jest Mała Fatra i ledwo widoczne
Tatry w oddali, jest Chocz i Beskid Żywiecki… Są także wszędobylskie muchy. To
nie przeszkadza, by wyłożyć kopyta w górę na plecaki i 20 minut się poopalać.
Czas niestety nagli, by zdążyć na busa w Korbielowie, zwlekamy więc odwłoki i
sprawnym krokiem, przez kałuże i błota, ku zbulwersowaniu ochlapanych turystów,
zwalamy w dół. Tym razem wybieramy zielony szlak z wierzchołka. Stromym
zboczem, przez kamienie i rozdeptane rynny zbiegamy na Miziową i dalej siłą
rozpędu – na Halę Górową. Ze słowackiego wierzchołka 55 minut do bazy.
Szybkie pakowanie gratów rozpirzonych po
całym namiocie. Słońce pali, chłodny wiatr koi jego promienie osiadające na
skórze. Wyruszamy zielonym przez Uszczawne i Malorkę, tak niesamowicie
malowniczym szlakiem, przez szerokie łąki i widokowe hale, że chciało by się tu
zostać i wkołysać w te trawy i kwiaty lata do samego wieczora albo i dłużej…
Spoza dalekich dolin przygląda nam się Babia i zdobyte Pilsko – z tej
perspektywy tak ogromne, że aż przytłacza to górskie cielsko, zagarnia cały
widnokrąg… A na horyzoncie delikatne i bladziutkie ząbki Tatr…
Z Pilskiem w tle
Schodzimy coraz bardziej stromo lasem ku cywilizacji.
Błoto, woda toczy się w dół szlakiem, na szczęście nie długo. Szkoda opuszczać
te góry, w tym słońcu i kojącym wiaterku, góry koloru prawdziwego lata o smaku
borówek. Szkoda… Na szczęście są blisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz