sobota, 9 lipca 2016

Żywieckie bazowanie - Hala Górowa i Pilsko
9 - 10 lipca


  Dawno się nie bazowało, oj dawno… Pomysł wyjazdu na Pilsko z noclegiem w bazie namiotowej na Hali Górowej rzucił Darek i nie podlegało wątpliwości, że będzie to udany wypad. Plan zakładał podejście na halę, rzucenie betów, na luźno na Pilsko i w drugi dzień odwrót, jednak pogoda zmodyfikowała znacznie ten plan. Niemniej jednak powiódł się w całości. A było to tak…


  Sobota. Plecaki wypakowane, pogoda do dupy. Im bliżej Korbielowa, tym mocniej pada deszcz. Szaro, buro, w dodatku stoimy w korku, bo odbywa się jakiś bieg górski i dziesiątki ludzi sadzą środkiem ulicy, nie idzie ich minąć. Straciliśmy dobre 20 minut, na co tylko czekał deszcz i nie omieszkał lunąć wodospadem z szarej grudy chmur, gdy tylko wysiedliśmy z busa. Ewakuacja do Karczmy Smrek przy PTTK w Korbielowie i pyszny, obfity obiad podlany piwkiem. Ze ścian patrzą wypchane zwierzęta. W międzyczasie ulewa odpuszcza i można śmiało ruszać na szlak.


   Asfalt, asfalt… Żółty szlak przeskakuje potok i pnie się coraz wyżej lasem. Jest duszno, to nie koniec deszczu na dziś. Szeleszczą pelerynami przygodni turyści, z drzew za kołnierz i na nos spadają krople. Nie uszliśmy nawet połowy do Rozdroża jak znów pojawia się uporczywa mżawka. No i co z tego. Jest ciepło, jest lato, a my nie z cukru przecież.
   W miejscu gdzie szlak ostro skręca w lewo, my odbijamy w dół, ponieważ zdążamy prosto do bazy namiotowej, za znakami bazowymi. Błoto i droga wyłożona balami, przeskakujemy kałuże ważąc każdy krok i przez to przeoczamy skręt na bazę. Wkrótce jednak orientujemy się, że za daleko w tym błocie zabrnęliśmy i wracamy po własnych śladach. Po kilku minutach zauważamy niepozorną strzałkę kierującą wśród borowin w głąb lasu. Tędy na skróty wiedzie szlak do bazy namiotowej.
   Trochę podejścia świerkowym lasem i po kilkunastu minutach wychodzimy wśród borowin u stóp Hali Górowej. Z daleka widać kalenicę szałasu na hali. Pachnie łąka wyszyta kobiercami wysokich traw i ziół a za plecami wyrastają Babia Góra i Mędralowa. Im wyżej wspinamy się ku bazie, tym szerszy widok, przymglony, parujący po deszczu Beskid – Lachów Groń, Jałowiec, Beskid Mały… Już widać wojskowe namioty bazy i pierwsze, nieśmiałe promienie słońca przebijające spod powały chmur. Jesteśmy.




   Chłód. Zimne dłonie i zgrzane plecy. Jest dobrze po 17-tej, tak opóźnienie nam zorganizowało czas, że decydujemy nie iść już dziś na Pilsko, tylko rano, po śniadaniu. Tymczasem trzeba się przebrać i może pomyśleć o jakimś dobrym żarciu, najlepiej z ogniska, które jakimś cudem trzeba będzie rozpalić z mokrych szczap. Kwaterujemy się w jednym z namiotów. Tak, trzeba na spokojnie spędzić ten wieczór, nie w ciągłym biegu jak co dzień, ale usiąść, odpocząć, nabrać sił na jutro. Nie odmawiamy sobie jednak spaceru wieczornego na Miziową. To tylko kawałek, pięknym, majestatycznym lasem świerkowym, poprzez wygłady skalne, łany borowin zmoczonych deszczem. I z powrotem łąkami i błotami, do bazy, gdzie tętni już życie i ekip przybywa.

   Deszcz pożegnał się z nami na dobre ale przenikliwy chłód wieczora, jaki pozostawił po sobie zagania większość zebranej ekipy do ogniska. Jest i krata grillowa i po godzinie wspólnego wysiłku przy rozpaleniu z mokrych gałęzi solidnego ognia, zapach kiełbasek, papryk i pieczarek unosi się w błękitnym dymie ponad lasem. Gwiazdy na czarnym niebie zwiastują pogodę…
   Okrutny ziąb nocny zakradający się pod nieszczelne połacie namiotu wojskowego też…
   Budzę się wczesnym rankiem zmarznięta na kość. Wiatr hula w śpiworze a zęby szczękają jak grzechotki. Wreszcie dość tej męki i podnoszę zwłoki. Wita mnie chłodny, słoneczny poranek górski. Z bacówki słychać złowieszcze chrapanie. Życie już się toczy niemrawo, myją się gary, robią się pierwsze śniadania, ktoś ziewa… I my wypełzamy z namiotu, stwierdzając jednogłośnie, że dobrym pomysłem było pozostawienie zdobycia Pilska na drugi dzień, zamiast zarzynać się na wieczór. Śniadanie, nabożeństwo poranne zwane potocznie wydojeniem kubka kawy z namaszczeniem zaciągnięte papierosem, zostawiamy depozyt na bazie i na lekko zasuwamy w słonecznym chłodzie poranka na górę zbójców.


   Borowiny, trawy, błota, wykroty… I znów Hala Miziowa z obłym, potężnym cielskiem Pilska w tle. Piwko w słonku i wietrze i zasuwamy żółtym szlakiem na szczyt. Wąska ścieżka prowadzi po kamieniach, stromo, lecz wygodnie, gałęzie drzew muskają ramiona, twarz, czochrają włosy. Dość szybko wychodzimy na wschodnie ramię, stąd przez gołoborza podszczytowe i rumosz skalny, coraz szerszą i bardziej zatłoczoną drogą pomału w stronę szczytu granicznego. Połowa turystów zostaje właśnie tu. A my, przemykając wąską ścieżką pośród muskających ręce kosodrzewin, idziemy na właściwy wierzchołek Pilska (1557 m) leżący po słowackiej stronie.





Mała Fatra ze szczytu Pilska

   Jest. Panorama 360 stopni. Niestety bardzo niewyraźna. Chłodny wiatr i wspaniałe słońce. Jest Mała Fatra i ledwo widoczne Tatry w oddali, jest Chocz i Beskid Żywiecki… Są także wszędobylskie muchy. To nie przeszkadza, by wyłożyć kopyta w górę na plecaki i 20 minut się poopalać. Czas niestety nagli, by zdążyć na busa w Korbielowie, zwlekamy więc odwłoki i sprawnym krokiem, przez kałuże i błota, ku zbulwersowaniu ochlapanych turystów, zwalamy w dół. Tym razem wybieramy zielony szlak z wierzchołka. Stromym zboczem, przez kamienie i rozdeptane rynny zbiegamy na Miziową i dalej siłą rozpędu – na Halę Górową. Ze słowackiego wierzchołka 55 minut do bazy.
  Szybkie pakowanie gratów rozpirzonych po całym namiocie. Słońce pali, chłodny wiatr koi jego promienie osiadające na skórze. Wyruszamy zielonym przez Uszczawne i Malorkę, tak niesamowicie malowniczym szlakiem, przez szerokie łąki i widokowe hale, że chciało by się tu zostać i wkołysać w te trawy i kwiaty lata do samego wieczora albo i dłużej… Spoza dalekich dolin przygląda nam się Babia i zdobyte Pilsko – z tej perspektywy tak ogromne, że aż przytłacza to górskie cielsko, zagarnia cały widnokrąg… A na horyzoncie delikatne i bladziutkie ząbki Tatr…

 Z Pilskiem w tle


   Schodzimy coraz bardziej stromo lasem ku cywilizacji. Błoto, woda toczy się w dół szlakiem, na szczęście nie długo. Szkoda opuszczać te góry, w tym słońcu i kojącym wiaterku, góry koloru prawdziwego lata o smaku borówek. Szkoda… Na szczęście są blisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz