poniedziałek, 9 października 2017

Gorce w deszczu i we mgle
7 - 8 października

Dzień 1

Prognozy pogody na weekend nie napawają optymizmem, jednak ADHD nie popuszcza. Decydujemy się zatem odwiedzić Gorce (w zamian za Lubomir, gdzie na Kudłaczach znów jakiś rajd i pełno luda). Lądujemy po 12-tej w Lubomierzu na Przełęczy Przysłop i skuszeni widokami wybieramy szlak żółty przez Kudłoń w stronę Turbacza. Widokami? Jakimi widokami! Gdy tylko wstępujemy na szlak, niebiosa otwierają się i wylewają na nas kaskady zimnego deszczu. Piździ, gwiździ i tak moknąc wznosimy się nad ostatni przysiółek Lubomierza na tej trasie. Pocieszeniem w tej nędznej sytuacji są wystające ze ściółki podgrzybki lądujące w torbie…






Od razu zaczynamy dość stromo podchodzić na Jaworzynę. Szlakiem płynie woda a dalej zaczynają się niekoniecznie wygodne schodki. Deszcz wpada za kołnierz, zimno w łapy i wisi śpik. Trudno się mówi. Jesień panoszy się gdzie nie sięgnąć okiem. Lasem snują się sine mgły, pędzą przez hale i polany gnane przenikliwym wiatrem a pod nogami złoto, miedź i cały kobierzec wyszywany liśćmi. Jest w tej niepogodzie swoisty urok, zwłaszcza, że to Gorce. Nigdy nie przestanie mi się tu podobać, choć ilekroć tu jestem – choć przez chwilę leje deszcz. Może to ja jestem deszczogenna w tych górach?...
Wychodzimy na malowniczą Polanę Adamówka. Z mgieł wyłaniają się widma szałasów pasterskich.







A dalej już złotym lasem, po kolejnych francowatych schodkach, przeskakując wiatrołomy leżące na szlaku – w stronę Gorca Troszackiego. Przepiękne stąd widoki na Tatry – niestety nie dla nas dzisiaj.




Na końcu polany, przy podejściu na Kudłoń, spotykamy dwa brzozowe złamane krzyże na grobach partyzantów radzieckich z II wojny światowej.


A dalej jest już tylko błoto, na którym rozjeżdżają się kopytka, purpurowe borowiny, wyliniałe trawy i zmurszałe świerki. Na Kudłoniu niespodzianka – deszcz zastępuje nieśmiało przebijające przez chmury słońce. Kawałek dalej na Pustaku widzimy w oddali Podhale i ledwo widoczny spod chmur zaśnieżony ochłapek Tatr. Na Przełęcz Przysłopek wychodzimy już w pełnym słońcu z widoczkami na Beskid Wyspowy. Uroczo tu i malowniczo, zwłaszcza, gdy ma się wokół siebie całą feerię jesiennych barw.








Zwalamy na Przełęcz Borek. 5 minut przerwy, czekolada, papieros, chłód. I wióra do góry, trawersem Mostownicy, ku Czołu Turbacza. W poprzek szlaku płyną z góry potoki a niebo znowu się gniewa. Na Czole znów goni za nami jakaś dzika mżawka. Otwierają się widoki na Halę Długą no i oczywiście piździ. Przeskakując owcze bobki i błoto pokonujemy ostatnie metry przez świerkowy las, wśród paproci koloru miedzi i ostatnich zielonych krzewinek – prosto do schroniska na Turbaczu.



Luda jak na taką paskudną pogodę nawet sporo. A przez całą drogę nie spotkaliśmy na trasie żywego ducha. Dostajemy kwaterkę i po dokonaniu rytualnej ablucji i konsumpcji zaśmiecamy stolik…



Dzień 2

Niestety nie zapowiada się optymistycznie pod względem pogody. Tylko 2 stopnie i mleko dookoła. Nocą można było dostrzec zarysy tatrzańskich szczytów, dziś można se tylko pomarzyć. Śniadanko, papierosek i ruszamy GSB po kolejną zdobycz. 10:35 „szóstka” do KGP.



Złazimy przez wiatrołomy a wiatr daje popalić. Temperatura też nie pomaga. Rozjeżdżone gówno pod nogami również. Ale i tak jest pięknie. Spacerkiem, obok miejsca katastrofy samolotu sanitarnego, przez malowniczy Obidowiec. Tu znowu biegnie jakiś rajd, mniej na szczęście liczny niż ostatni na Skrzycznem. I tak docieramy na Stare Wierchy. Można tu kupić oscypka za 1 zł od pana bacy. Reszta menu, podobnie jak na Turbaczu słono przesadzona w cenach. Kasza z kefirem za 13 zł?! Co to kurwa ma być? Bo z jajkiem sadzonym to już 19… Chyba złote kury im to znoszą…





Szybkie piwko, grzejemy grzbiety i spacerkiem na Maciejową, gdzie w cieplutkiej kuchni wcinamy placki ziemniaczane i fasolkę po bretońsku (w cenach normalnych). Chwila oddechu i niestety znów zaczyna lać i to solidnie. Trudno się mówi, musimy wracać do Rabki na pociąg. Po chwili deszcz znów ustaje i na widokowej drodze pod Tatarowem pokazują się Luboń i Polica z drugiej strony. Spotykamy nawet lisa…



Teraz już tylko asfalting przez Rabkę, obok pięknego Parku Zdrojowego, seteczka cytrynówki za zdobycie „6” i 3,5 h w pociągu. Do następnego!



Pełny album tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz