sobota, 5 maja 2018

Babski spacerek na Lachów Groń i Jałowiec
5 maja

 
Z założenia miał być spacerek z koleżanką a nie nabijanie kilometrów po mapie i tak też to się odbyło. Spotykamy się na dworcu w Bielsku, kierunek - Żywiec. W oczekiwaniu na busa do Jeleśni - tradycyjne piwko w "Słoneczku", następnie kawa u znajomej już pani z budki w rynku w Jeleśni i błyskawicznie złapany autostop. Miły pan zbacza 4 km ze swojej trasy, żeby zrobić dobry uczynek i podwieźć dwie pańcie do wylotu szlaku :) 
 
 
 
Pogoda cudna. Lato w maju. Śmierdzi krowami, słonko smaży, szalona zieleń dookoła i parę nieśmiałych kwiatków na poboczu szlaku. Wspinamy się żółtym szlakiem na zbocza Lachów Gronia. Po około 45 minutach naszym oczom ukazuje się miejsce, które pewnie większość już zna. Chciałam je zobaczyć osobiście.


 
Wnętrze czyste i zadbane, więc spokojnie polecam na nocleg. Obok chaty palenisko, woda ponoć niedaleko w lesie, nie sprawdzałyśmy. Chwila odpoczynku i ruszamy na szczyt Lachów Gronia, gdzie sporadyczni dziś turyści i otwiera się pierwsza szersza panoramka na zalane słońcem góry.
 







Wiatka na Hali Janoszkowej nie robi pozytywnego wrażenia jak chata poniżej. Śmieci, pety, puszki - widać imprezownia. Przechodzimy tylko obok i kierujemy się na kolejny cel. Jałowiec. Już go widać jak na dłoni.
 
 





Podejście pod Czerniawę Suchą nie napawa optymizmem...
 
 
 
 
Przysiadamy na pieńku na skrzyżowaniu szlaków. Ja oczywiście na plamie żywicy, żeby tradycji stało się zadość :( Tu spotykamy  dwóch panów wiecznej młodości, z których jeden ma do plecaka przyczepioną tablicę rejestracyjną od samochodu (!) Chwila pogaduszek - znalazł ją na szlaku i trzeba teraz odnieść na policję. I słusznie, niech się gwałciciele przyrody i ciszy górskiej tłumaczą. Od słowa do słowa i dalej do Jałowca idziemy sobie razem sympatycznie rozmawiając. Widoki są piękne, słońce operuje mocno a miły wiatr sprawia, że nie zdychamy z gorąca.
 
 



Na szczycie dzieci, śmieci, w wiacie sklep monopolowy z pustymi puszkami i butelkami. Tradycja. Chwila odpoczynku, żegnamy panów, którzy schodzą do Koszarawy i podejmujemy dziwną i niewytłumaczalną decyzję, aby zejść na Opaczne na obiad. Echch...
Nie rozumiem, jak można sprofanować tak pięknie położenie schroniska swoją nieudolną obsługą i gospodarką jak właściciele schroniska. Przed okienkiem zwrotu naczyń sterta brudnych garów, w której urzędują muchy a w ubikacji zamiast papieru toaletowego wisi pajęczyna z dorodnym mieszkańcem... Pani z okienka jest nieuprzejma, ma niesamowity bałagan i syf w kuchni a chcąc coś zamówić czeka się 20 minut, bo właśnie gdzieś wyszła. Kolejne 20 minut czeka się na otrzymanie posiłku. O ile ma się szczęście, że akurat dostanie się to, co się zamówiło, bo 3/4 dań z tablicy menu nie ma... Na szczęście było w miarę zjadliwe i nikt w drodze powrotnej nie rzygał ani nie dostał sraczki. 
 
 



Jakieś ogólne lenistwo i przedłużające się pogaduchy sprawiają, że zapadamy na jakieś niechciejstwo i postanawiamy schodzić do Zawoi wcześniejszym szlakiem - rowerówką. Żegna nas Babia, prawie już w całości bez śniegu.
 
 



Po drodze mamy szczęście z powrotem. Na rowerowym łapiemy stopa, który zwozi nas do centrum a parę minut później sympatyczne małżeństwo podwozi nas do Suchej Beskidzkiej. Moc kciuka :P Jeszcze tylko pożegnalne "Słoneczko" w oczekiwaniu na transport do Bielska-Białej i dzień w pięknych okolicznościach przyrody i miłym towarzystwie można uznać za zakończony :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz