sobota, 19 października 2019

Złota czeska jesień
19 -20 października

Coś nam się w tych Czechach spodobało, że trzeba było wrócić. Tym razem w góry, rozruszać kości i nabrać zakwasów. Piękna pogoda (choć dzień krótki) sprzyjała jeszcze biwakowi pod namiotem, więc w sobotni poranek ruszamy w liczbie czworga znów w stronę Beskidu Morawsko-Śląskiego . Beskidzkie lasy rozognione barwami cudownej jesieni, poranne słońce wydobywa z każdego listka płomienie a każde drzewo mijane po drodze to feeria barw. Trzeba wręcz mrużyć oczy patrząc na nie.

 

Mijamy Třinec z olbrzymim, posępnym industrialem największej w Czechach huty żelaza (z XIX wieku) i już mamy przed nosem, a raczej szybą Transformersa, cel naszej dzisiejszej wycieczki – Ostry (1044 m npm) wznoszący się wybitną piramidą pośród pozostałych gór.

Docieramy do miejscowości Košařiska (obec Milikov) i pozostawiamy samochód na parkingu niedaleko Urzędu Gminy. Wygodną, szeroką drogą prowadzącą do położonych na stokach Wielkiej Kikuli domów i chałup letniskowych, wychodzimy na grzbiecik teoretycznie szlakiem o nazwie „Śladami szałaśnictwa”. Stoi tu wiele starych, drewnianych domów, malowniczo wkomponowanych w śródleśne łąki, pastwiska i polany, z widokiem na Beskid. Skoro pastwiska, muszą być i użytkownicy…





Obszczekują nas również lokalne burki – te strzegące zagród z trzodą i te trochę bardziej kanapowe…Na zmurszałych pniach bukiety opieniek. Nie przeszłabym obok obojętnie, więc zabieram chociaż 1/3 tego, co mijam, bardziej ze względów praktycznych, bo panowie już mi daleko uciekli a czas ucieka, nie zamierzam potem gnać z wywalonym ozorem, tylko cieszyć się w spokoju tym urokliwym dniem i nieznanym dotąd szlakiem. Tym bardziej, że na takie dni złotej jesieni czekam z utęsknieniem cały rok. Pod butami szeleszczą liście...






Wychodzimy na malownicze siodło Pod Ostrým, gdzie stoi taki oto szałas. Wewnątrz stoły i ława, obok palenisko. Przed nami kopuła Ostrego, szlaki jednak go omijają ze względu na Rezerwat przyrody Čerňavina ( Přírodní rezervace Čerňavina) chroniący głównie stanowisko prawie 180-letniej buczyny karpackiej. Wkraczamy na szlak żółty i pomału, wygodną, szeroką drogą kulamy się ku schronisku. Więcej tu ludzi, bowiem dołączają tu szlaki z innych kierunków, pozostali schodzą od chaty.





Przy schronisku kilkadziesiąt osób i kilkanaście psów różnorakiej rasy i gabarytu. Podoba mi się w Czechach to, że psiaki mają wstęp wszędzie – i do schroniska, i do pubów, i na ruiny zamków. Samo schronisko dość przytulne. Nie można sobie odmówić radegasta, coś przekąsić i chwilkę odetchnąć. W końcu jesteśmy tu dziś dla przyjemności…



Po krótkim popasie zmieniamy kolor szlaku i kierujemy się bardziej na południe – w stronę Kalužného. Przyjemnie się wędruje niezbyt wymagającym szlakiem, pogoda jest idealna, choć na przełączkach śródgórskich od głębokich dolin uderza w głowę silny wiatr. Niebo robi się też jakieś posępne, na szczęście tylko na chwilę. Mijamy leśny magazyn wysokiego składu. Aby powrócić do auta, trzeba wykonać pętelkę. Ze względu na pewne ograniczenia pokontuzyjne, rezygnujemy z podejścia na Kozubovą i skręcamy na szlak niebieski prowadzący do Košařisk Hradkova. Przed nami otwiera się widok na dolinę potoku Kopytna, na zachodzące za siebie strome stoki górskie w kolorach miedzi, czerwieni, złota i ciemnej zieleni iglaków.






Zataczamy kółeczko i lądujemy na mostku w Hradkovej. Tu Darkowi udaje się złapać stopa, dzięki czemu może przyprowadzić samochód z parkingu i można realizować dalszy plan, czyli dotarcie na biwak. Niestety Czesi zabraniają nocowania na dziko a tym bardziej palenia gdziekolwiek ognisk, a to niestety stanowi nieodłączny element naszego ubytovania w górach, zmuszeni zatem jesteśmy na nocleg wracać na polską stronę. Mówi się trudno i zawraca w znane i lubiane, sprawdzone miejsce biwakowe (nie powiem gdzie :P) z wiatkami, zapasem drewna i świętym spokojem. Kiełbaski, udka z kurczaka i zupa pomidorowa z ogniska i od razu człowiek czuje się lepiej. Sen przychodzi lekko…Niedzielny poranek. W dolinie wilgotny cień. Zmarznięty nos i dłonie. Walka o ogień, kawa, jajecznica, kiełbaski, kawa, bekon z rusztu, jeszcze raz kawa i zawijanie obozu. Słońce nieśmiało oblizuje wierchy drzew ale od potoku toczącego swe wody zaraz przy obozowisku bije chłód. Dopiero kilka kilometrów dalej, gdzie dolina się rozszerza, w słońcu przyjemne ciepło poranka.
 Dzisiejszy plan nie jest zbyt ambitny, jeśli chodzi o długość trasy, ale za to jeśli idzie o nachylenie trasy – owszem. Docieramy do miejscowości Nýdek, Hluchová-Kolibiska, dokładnie naprzeciwko pasma, którym szliśmy wczoraj. Cel na dziś to Stożek. Tak rekreacyjnie :P Same Kolibiska to właściwie osada chat letniskowych plus nieczynny bufet i równie nieczynne schronisko-restauracja. Zaraz za chatami szlak robi się pionowy i kamienisty. Zdobywamy szybko słuszną wysokość na dość krótkim odcinku, sapiemy jak pociąg. Dobra zaprawa jak na zastane mięśnie. Zza złotego lasu wystaje już piramida Stożka. Ludzi niezbyt wielu. Im bliżej Małego Stożka, tym bardziej płasko się robi. Wychodzimy na graniczny szlak i… Jeszcze kilka lat temu stało tutaj kilka chałup na krzyż a dziś – asfalt, samochody, knajpy, pensjonaty, wyciągi, chuje muje, byleby tylko zepsuć te góry. Pełna komercha dla pseudoturystów. Żal patrzeć. Idziemy więc dalej. Ze szczytu dobiegają jakieś śpiewy, zwala się na szlak czeska wycieczka, przybywa też oczywiście narodów. Każdy chce wykorzystać piękną pogodę, jasna rzecz. Z naszej lewej Równica, Orłowa, Skrzyczne, daleka Babia Góra i całe pozostałe towarzystwo aż po nieśmiało wyglądające spomiędzy niskich chmurek Tatry.

 



Schronisko na Stożku – najstarsze nieprzerwanie działające polskie schronisko w Beskidach – życzy sobie 10 zł za piwo, zatem dobrym posunięciem było zabranie ze sobą puszki radlera :P Zimny wiatr, szybka przekąska, pamiątkowe zdjęcie flagi i zawijamy się z tego dzikiego tłumu. Zejście nie należy do najprzyjemniejszych (momentami), pod kobiercem ze śliskich liści czają się kamienie i korzenie, na których nieźle można wywinąć orła, na szczęście ten odcinek jest krótki. Z przełączki pod Małym Stożkiem skręcamy w leśną, bezszlakową drogę, by nie powtarzać trasy. Nieco zarośnięta ścieżka, kilka powalonych drzew, znów opieńki, strome zbocze poniżej i osty wplątujące się w sznurowadła. Taki chaszczing można uprawiać. Ogólnie przyjemna ścieżka, wyprowadza nas po wytraceniu wysokości wprost na parking, gdzie odpoczywa nasz Transformers.
Niestety czas na powrót. Plusem jest to, że te okolice leżą tak blisko nas, że w każdej chwili można wyskoczyć do sąsiadów. Tak więc, to z pewnością nie ostatnia nasza wycieczka w ten rejon.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz