sobota, 26 października 2019

Babie lato październikowe
26 - 27 października

Pieniny i Gorce

Jesień nas rozpieszcza. Ostatni weekend października też nie zawiódł, jeśli chodzi o temperatury. Plan zrodził się jak zwykle na ostatnią chwilę i tak oto w sobotę o 6 rano wyruszamy w ciemnościach z Bielska w kierunku Korbielowa- tak  mamy zamiar czmychnąć przez Słowację na Czarny Dunajec i dalej w Pieniny. Towarzyszy nam srebrny sierp księżyca przyklejony na ciemnym niebie. Na S1 przed Żywcem zaczyna się natomiast coś, co będzie nam uprzykrzało trasę (przynajmniej kierowcy) aż po koniec trasy w Jaworkach, mianowicie mgła gęsta jak mleko. Przewijając się przez Beskidy i Orawę, chwilami widoczność to zaledwie jakieś 20 metrów i tym sposobem nici z widoków na jakiekolwiek góry po drodze. Osobiście mogłabym wyskoczyć z samochodu nieraz i pójść w długą w tę mgłę z aparatem – w las, między krowie łby wynurzające się z tej mlecznej kipieli, ku przebłyskom słońca nad parującymi łąkami, pod wieże kościołów na załzawionym tle i stare chaty drewniane jak domy duchów… Bajecznie było momentami, ale czas niestety był ważny oraz wzmożona uwaga, by dotrzeć do Jaworek o ludzkiej porze i nie wjechać nikomu w dupę po drodze.

 

 

8:33 – meldujemy się na kwaterze Pod Tylką (granica Grywałdu i Krościenka n. Dunajcem). Gospodyni nieco zdziwiona, że my tak wcześnie. Pół godziny na kawę i śniadanie właściwe, rzucamy bety do domku nad garażem (bardzo miło i przytulnie, jest łazienka, salonik, aneks kuchenny i weranda z grillem tylko dla nas, 40 zł/os na 1 noc), po czym walimy na Jaworki. Parkujemy pod kościołem (cerkwią) i punkt 9:35 jesteśmy u wylotu Homoli. Znać, że jesień odchodzi coraz większymi krokami. Cień przynosi temperatury, przy których śpik samoistnie leci z nosa a łapki marzną bez towarzystwa rękawiczek bądź kieszeni. Mgła pomaleńku wstaje ponad wierchy…
Ogarnia nas wilgoć i cień Wąwozu Homole oraz cała magia zawarta w ciasnej przestrzeni pomiędzy wysokimi turniami dziobiącymi zwały mgły nad głową. Liści już mniej na drzewach, za to oplecione są prawie wszystkie srebrzystymi pajęczynami; niektóre z nich przypominają kłębuszki waty, jakie wieszało się kiedyś na choince :P Jest bajkowo w pajęczym królestwie…
Mostki, drabinki, pomijając ludzi i pieski idące w górę, cisza jest absolutna. Nie ma nawet ptaków. Pojawia się za to słońce przesączające się złotym blaskiem między ostatnimi kłębami mgły i w końcu wychodzimy z zimnej krainy skalnej w ciepłą plamę jasności przy Kamiennych Księgach. 





Oczywiście trwa wyścig, kto pierwszy zrobi sobie selfie z tym kawałkiem skały, więc trochę czasu i cierpliwości potrzeba, by uchwycić ujęcie bez żadnej ludzkiej mordy w kadrze. Chwila wygrzewania w słonku i ruszamy. Jest ślisko i trochę błota, na szczęście tylko kawałek. Mijamy Jemeriskową Skałkę, Bazę Namiotową „Pod Wysoką” i zaczyna się cyrk, czyli podejście pod Wysokie Skałki. Z każdym krokiem w górę odsłania się coraz szersza panorama – Marszałek w Gorcach, morze mgły w dolinie Dunajca, Jarmuta i Góra Homole oraz Beskid Sądecki z Prehybą, Radziejową i Wielkim Rogaczem.





Wyżej i wyżej, po lewej ruiny kamiennej bacówki na Hali (połoninie) pod Wysoką, kręte ścieżki skąpane w słońcu i coraz bardziej stroma, błotnista i śliska ścieżka, wyszlifowana na dodatek kolejnymi podchodzącymi podeszwami. I tu następuje zwrot zaplanowanej na zdobycie Wysokiej akcji – mianowicie awaria człowieka, czyli mnie, a konkretnie lewego ścięgna nogi dolnej. I żeby się zbytnio nie rozwodzić nad porażką ani kontuzją, niech pójdzie w niepamięć a niech liczy się ciąg dalszy wędrówki (a raczej wleczenia się).







Światło miło głaszcze grzbiety gór, białych skał, wydłuża cienie – im niżej schodzi słońce, tym bardziej stają się granatowe. Ale widać, że to już koniec jesieni. Jeszcze złocą się modrzewie, jeszcze gdzieniegdzie krzyczy z gęstwy lasu jakieś kolorowe drzewo, ale przekwitły już kwiaty, opadły jeżyny, wyblakły trawy, liście brunatnieją… Idziemy niebieskim szlakiem przez Watrzysko i Wierchliczkę i jest to bardzo piękny szlak, z widokiem na stożek Wysokiej spod siodła pod Wierchliczką, na Beskid Sądecki i Brysztańskie Skały w Rezerwacie Biała Woda, w końcu po zatoczeniu łuku wzdłuż granicy – na Trzy Korony i fragmenty Pienińskiego Pasa Skałkowego w dolinach.
Przysiadamy na Przełęczy Rozdziela. Ciepło, sielsko, cicho… Kawa smakuje sto razy lepiej na świeżym powietrzu, jak zwykle. Kabanoski, kanapki z białym serem i dodatkami, senność… Jaka szkoda, że dzień już taki krótki. Zostałabym tu chętnie aż do zmroku…
Schodzimy powolutku w stronę Doliny Białej Wody. Przy szlaku na łące leży sobie bosy pan – tak zamyślony, że nie odpowiada nawet na „Dzień dobry”… Przed oczami pomalowany w cieniste pasy szczyt Bereśnika nad Białą Wodą – charakterystyczne „tarasy” wykorzystywane były już od kilku stuleci przez zamieszkujących tutaj Łemków w celach uprawnych. Po prawej, nieco w dole stoi nieczynna już o tej porze roku bacówka (nieliczne w okolicy jeszcze działają), gdzie można przysiąść pod wiatą. Coraz niżej w dół, schodzimy do złączenia potoków Brysztańskiego i Biała Woda, tuż pod Kuciubylską Skałą, pod którą znajduje się punkt wypoczynkowy z ławkami i źródełkiem, czyli ogólnie miejsce spędu turystów, spacerowiczów, rowerzystów i innej tłuszczy. 





Od XIV wieku tereny doliny (wieś Biała Woda) zamieszkiwali najpierw Wołosi, później Rusini zajmujący się pasterstwem, hodowlą bydła i uprawą roli. Wysiedleni zostali w 1947 roku podczas akcji Wisła, zabudowania natomiast spalono. Do dziś dnia ostały się jedynie dwa krzyże i kapliczka u wylotu doliny. Warto dodać, że Jaworki, Biała Woda oraz Szlachtowa były najdalej na zachód wysuniętą enklawą Rusińską (Łemkowską) na terenach Polski (tzw. Ruś Szlachtowska).





I tak jakoś ten dzień zleciał, zbyt szybko. Po 16-tej Jaworki to już „normalna” turystyczna miejscowość, czyli pełno ludzi i samochodów. Jeszcze tylko zakupy, gorący prysznic i zasiadamy z piwkiem przy grillu na werandzie. Kiełbaski smakują… pienińsko…?

27 października - Gorce

Tak nam się dobrze spało w domku nad garażem, że budzik nie zrobił na nikim wrażenia, gdy rozdarł mordę o 7 rano. Zwlekamy się w ciężkim szoku o 8:30. Cóż, trzeba było odespać cały tydzień i niedospane noce. Dziś po mgłach nie ma śladu i zapowiada się kolejny ciepły dzień.
Zasuwamy do Kluszkowiec, zostawiamy Transformersa pod Hotelem pod górą Wdżar i uderzamy w stronę wąwozu wdżarskiego.
Górka ta, przycupnięta nieśmiało przy drodze pomiędzy Gorcami a Pieninami frapowała mnie już od dawna. Geologicznie stanowi północną ”końcówkę” Pienin, geograficznie wielu zalicza ją do Gorców. Jest jednym z kilku miejsc w okolicy (oprócz np. gór Jarmuty i Bryjarki), gdzie można spotkać magmową skałę wulkaniczną – andezyt pieniński, skałę nietypową zarówno dla Pienin, jak i dla Gorców. Na jej stokach znajdują się 3 nieczynne kamieniołomy: Snozka, Tylka i Lisi Łom. Andezyt jako kamień budowlany eksploatowano tu już w latach 1873-77, wykorzystując go do budowy drogi Czorsztyn – przełęcz Snozka, aż do lat 70 XX wieku. Wysokość skalnych ścian w wyrobiskach kamieniołomów dochodzi do 40 metrów.
My sobie dziś pójdziemy Wąwozem Papieskim, nazwanym tak na cześć oczywiście papieża Jana Pawła II,  który 9 lipca 1978 roku (jeszcze jako kardynał Karol Wojtyła) odprawił mszę św.  na polanie u wylotu kamieniołomu. Wybudowano tutaj ołtarz, postawiono kamienny obelisk oraz poprowadzono ścieżkę edukacyjno-przyrodniczą, która biegnie trasą wyrobiska i można tu trochę porzeźbić na łańcuchach (równie dobrze mogłoby ich nie być, ale dla starszych i dzieci czy przy mokrej skale się przydają) i powspinać po schodkach/drabinkach aż na samą górę kamieniołomu pod szczyt. 





Sama góra (767 m npm) jest okrutnie objuczona industrialem. Poza sztucznymi ułatwieniami jest tu
wyciąg krzesełkowy, park linowy, Bike Park, narciarskie trasy zjazdowe i wyciągi orczykowe, letni tor saneczkowy, trasa downhill i startowisko paralotniarzy. Można dodać jeszcze drogi wspinaczkowe w kamieniołomie Snozka i karczmę na szczycie i mamy przykład, jak po polsku zajebać fajną górę dla bicia kasy… Bo ilu zwróci uwagę na to, co z Wdżaru widać? A widać sporo – od Jeziora Czorsztyńskiego, przez Gorce, Beskid Sądecki, Pieniny, Magurę Spiską, Tatry aż po Beskid Żywiecki. Nam trochę słońce w oczy świeci, stąd panorama jest, jaka jest niestety, ale i tak pięknie…
Kolejną ciekawostką Wdżaru jest obszar tzw. anomalii magnetycznej znajdujący się wśród skałek podszczytowych – igła kompasu zamiast południa wskazuje północ. Anomalie te spowodowane są najprawdopodobniej uderzeniem pioruna w skałę.
Z Wdżarem wiąże się również legenda. Dawno temu na szczycie góry stało piękne, bogate miasto pełne próżnych ludzi. Z tego powodu zostało ono skazane na potępienie. Wówczas rozstąpiły się piekielne wrota i ukazała się skrzydlata bestia ziejąca ogniem, przypominająca smoka, miasto natomiast zapadło się pod ziemię. Po bestii natomiast zostało na powierzchni wielkie jajo, z którego chciał wydobyć się smok. Można go oczywiście spotkać na szczycie, spojrzeć mu w błyszczące ślepia i spytać ewentualnie – „Daleko na Lubań?”





Nie tak daleko. Widać go jak na dłoni. I tam właśnie zmierzamy. Zasłyszane po drodze:
Stokiem Wdżaru od północnej strony, czyli drogą podchodzi kilkoro dorosłych z dzieciakami. Jeden młody pokazuje na Lubań i pyta, co to za wieża. Na to tatuś: „A tam to jest jakiś zamek! Jak chcecie to możemy tam iść!” Nawet konie pasące się na łące miały głupią minę, kiedy to usłyszały…
Tak więc idziemy i po drodze trza się rozebrać. Normalnie lato. W lesie słychać trzaski łamanych gałęzi. Skrajem przebiegają trzy sarny, już w zimowym umaszczeniu i znikają gdzieś daleko. Spotkamy je jeszcze wyżej, ale tak samo nieuchwytne dla aparatu.
Las, las, podejście, podejście i docieramy do ruin schroniska na polanie Wyrobki. Zbudowane w latach 1973-75 przetrwało zaledwie 2 lata, po czym nieszczęśliwie spłonęło. Jeszcze w latach 80. można było nocować w pomieszczeniach gospodarczych w podmurówce, lecz kiedy zawalił się strop, stało się to niemożliwe.



Obok schroniska jest źródełko, nabieramy  więc  wody, odpoczywamy i następuje zmaganie w pionie z ostatnim odcinkiem szlaku pokrytym kamolami, zasypanym liśćmi i serio przydałyby się tu poręczówki. Na szczęście to już prawie szczyt i następuje ulga…
W Bazie Namiotowej na Lubaniu ludziów co niemiara. Cóż, niedziela… Jako pierwsi anektujemy palenisko na kiełbaski z kratki, zaraz dosiada się kilkanaście osób. Fajna ta baza (choć już nieczynna), miejsca na urządzenie Woodstock chyba :D Wieżę sobie darujemy, bo wszelkie widoki w tak ostrym świetle południa i pod słońce są  niekoniecznie warte przepychanki ludzkiej na górze. Piwko, kawka i zasuwamy żółtym szlakiem do Kluszkowiec. Z daleka macha nam Babia Góra.





Idzie się przyjemnie, miejscami wykoślawia kostki na stromiznach kamieni i liści. Widać Gorce i Wyspowy. Prawie nie ma ludzi, kiedy się porozłazili po szlakach za szczytem. Niestety jest i banda na crossach. Przydałaby się dubeltówka…
Ścieżka koloru kawy z mlekiem od opadłych igieł modrzewiowych robi się trochę bardziej płaska i wychodzimy na  szeroką łąkę z widokiem na bliższe niż o poranku Tatry. Rezerwat „Modrzewie” nad Kluszkowcami. Stąd już blisko do zamknięcia pętelki. Dookoła złoto i słonecznie od drzew. I bezludnie…



O godzinie 15:30 zamykamy trasę. Jest 20 stopni Celsjusza w cieniu. Babie lato w październiku pokazało klasę. Jeszcze tylko powrót ku zachodzącemu zbyt wcześnie słońcu, z ząbkami Tatr na horyzoncie… Za krótkie te dni…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz