czwartek, 26 grudnia 2019

Roztocze
26 - 29 grudnia

Tytułem wstępu – pomysł zrodził się jakieś dwa - trzy tygodnie wcześniej. W górach zimy nie widać a jesień już dawno poszła sobie precz, jest szaro, buro, błotniście i ponuro. Przestój świąteczny w pracy zachęca do wyjazdu gdzieś daleko, gdzie nas jeszcze do tej pory nie było, zamiast uczestniczyć w tym pełnym marazmu, obżarstwa i lenistwa poświątecznym dnie egzystencjalnym. Pada więc pomysł – Roztocze?...

 


 

 Dzień przed wigilią miałam już ochotę się pakować i wsiadać w samochód (cóż, nie znoszę świąt),trzeba było jednak dopełnić rodzinnych obowiązków bożonarodzeniowych. Wreszcie nadszedł ten dzień i 26 grudnia punktualnie o 7 rano, zapakowani betami po dach wyruszamy.

Dzień pierwszy – Zwierzyniec, Stawy Echo, Rudka

O trasie nie będę się rozpisywać. Bielsko-Biała – Świątniki – A4 do Przeworska – Biłgoraj – Zwierzyniec. 4 godziny z okładem plus błądzenie na miejscu, we wsi Żurawnica za Zwierzyńcem w poszukiwaniu zabukowanej wcześniej kwatery. W końcu jest.
Siedlisko Pod Lasem to działka z trzema domami i ogromnym ogrodem. Jeden dom – większy, drugi mniejszy, trzeci najmniejszy- wszystkie do wynajęcia, prowadzone przez Panią Marysię, gospodynię z krwi i kości, położone w centrum wsi na skraju lasu. Do dyspozycji gości bardzo ładne pokoje, łazienka, w pełni wyposażona kuchnia, ogród, cokolwiek by Was interesowało –udzielę info na priv.
Ale do rzeczy.
Szybka przekąska, kawa i chcemy jeszcze wykorzystać resztki ponurego jakby nie było dnia. Trzeba trochę pozwiedzać okolicę. Pierwsze wrażenie – nawet pomimo zmierzłej i wypranej z wszelkich kolorów dnia, Roztocze jest bardzo ładne. Odkąd zjechaliśmy z autostrady w Przeworsku i mijamy kolejne wioski osadzone na pagórach pokrytych lasem i szaroburą kratką pól, zwraca uwagę architektura. Mnóstwo tu małych, skromnych, wręcz biednych oraz rozlatujących się domków, z których znakomita większość jest drewniana. Kilometrami, hektarami ciągną się sosnowe i jodłowe bory, wbite w piaszczysto-wapienne podłoże. Co kilka, kilkanaście kilometrów ( i tak będzie w całej zwiedzonej przez nas przez 4 dni okolicy) małe parkingi leśne z ławeczkami i wiatami, gdzie można zatrzymać się na kawę lub szybki posiłek i rozprostować kości, bądź skorzystać z wygódki. Kameralne wioski i ogromne połacie niezmierzonej przestrzeni na pofałdowanym terenie. Pięknie musi być tu wiosną i jesienią...

Zwierzyniec to gmina miejsko-wiejska, tuż granicach Roztoczańskiego Parku Narodowego. Swą nazwę wzięła od utworzonego tu w XVI wieku tzw. zwierzyńca myśliwskiego, w którym trzymano m.in. żubry, łosie, jelenie, dziki, wilki, rysie i koniki polskie, będące dziś symbolem RPN. Chwilę po 13:00 jesteśmy na parkingu pod Browarem Zwierzynieckim założonym w 1806 roku i funkcjonującym do dziś (piwko Zwierzyniec paluchy lizać ;) ). Dzisiejsze zwiedzanie będzie lekko powierzchowne, gdyż dzień krótki a godzina późna, tymczasem na sam Zwierzyniec i najbliższą okolicę spokojnie można by przeznaczyć cały wyjazd. Historia tej mieściny również jest ciekawa, powstała bowiem dzięki założeniu w tym miejscu w 1589 roku Ordynacji Zamoyskiej, jednocześnie będąca letnią rezydencją rodziny Zamoyskich, skutecznie rozrastała się w ośrodek przemysłowy wykorzystujący głównie zasoby leśne ( istniały tu m.in. fabryka bryczek, fabryka porcelany i mydła, tartak, fabryka posadzek), kupiecki (szlaki handlowe), rolniczy a w wiekach późniejszych wypoczynkowy ze względu na położenie i walory krajobrazowe. Na pierwszy rzut postanawiamy odwiedzić najbardziej oczywiste miejsca Zwierzyńca.

 

Browar z 1806 roku

 

Pałac Plenipotenta, czyli namiestnika zarządzającego dobrami Ordynacji Zamojskiej. Obecnie w drewnianej willi i kilku przyległych budynkach znajduje się siedziba Roztoczańskiego Parku Narodowego.

 


Kościół barokowy pw.św.Jana Nepomucena – kościół ”Na wodzie”- z XVII/XVIII wieku.


Budynki zespołu Ordynacji Zamojskiej, obecnie Technikum Leśne.

 Zarówno pogoda, jak i czas nie sprzyjają turystyce, zatem na ulicach prawie pusto. Latem pewnie roi się tu od kajakarzy, rowerzystów, wędkarzy, fotografów, grzybiarzy i piechurów, bo warunki do wypoczynku tu są wspaniałe. Skręcamy na ścieżkę „po wydmie”, krótki szlak spacerowy do Stawów Echo położonych wśród sosnowych lasów na terenie RPN. Las jest wielki i cichy, nie licząc kilku osób spotkanych na szlaku, ścieżka wiedzie pagórkami a później drewnianymi kładkami zawieszonymi nad ziemią, bowiem jest to teren mokradeł dorzeczy strumienia Świerszcz. Cztery stawy, popularne miejsce dla wczasowiczów od kilku lat niestety są w nie najlepszej „kondycji”, gdyż przez długotrwałe susze letnie i jesienne najzwyczajniej w świecie wysychają. Dotychczas nie opracowano jeszcze skutecznego i ekologicznego sposobu na ich stałe nawadnianie (info z pierwszej ręki od pana z RPN), choć woda doprowadzana jest w okresie wiosennym. Użytkowanie brzegu jednego ze stawów poskutkowało erozją skarpy. Drzewa wyciągają szpony ku wodzie…

 






 

W drodze powrotnej na parking dopada nas deszczyk i wietrzne zimno. Zaglądamy jeszcze na chwilę nad Zalew Rudka, miejsce wypoczynkowe, łowisko, pole namiotowe i „spacerniak” w jednym. Zimno bijące od wody przegania nas jednak, za niedługo zresztą zrobi się ciemno. Napływają również sępy…

 



 

Odstawiamy zmęczonego Transformersa na kwaterę i idziemy jeszcze na krótki spacerek do pobliskiego lasu. Towarzyszy nam mały, biały piesek od gospodyni. Wówczas jeszcze nie wiemy, że to nasz pierwszy i z pewnością nie ostatni spacer ;)


 


Wieczór spędzony przy niebywałej atrakcji. Benefis Zenka Martyniuka w TVP. Nie wiem, jak do tego doszło, chyba Darkheush wypiło jedno piwo za dużo, że to włączył, ale ubaw mieliśmy przedni. Dobrze, że przynajmniej mi się to nie śniło…

Dzień drugi - Zwierzyniec – Florianka – Górecko Kościelne – Józefów – Żurawnica

Drugi dzień na Roztoczu wita nas równie piękną pogodą, co poprzedni. Trudno, przecież na tyłku nie będziemy siedzieć, choć można by, bo ciepła kuchnia w Siedlisku to prawdziwe serce domu. I tu następuje przykra niespodzianka – samochód nie chce ruszyć! Akumulator. Z pomocą przychodzi sąsiad z kablami. Dzięki temu udaje się odpalić Transformersa. Wyruszamy znów do Zwierzyńca. Pierwszy przystanek na naszej trasie to cmentarz żydowski, najmniejszy na Roztoczu, liczący zaledwie 18 macew. Położony na obrzeżach miasteczka, w sosnowym lesie, obok torów kolejowych (niezelektryfikowana linia 65, najdłuższa szerokotorowa linia kolejowa w Polsce). Parkujemy na piaszczystej drodze około 200 m od cmentarza i ruszamy z buta. I tu pierwsza niespodzianka tego wyjazdu. Widzę na drodze coś okrągłego, myślę – pińsiąt groszy… Podnoszę i… okazuje się, że groszy i owszem, ale carskie 10 groszy z 1840 roku! Moneta Królestwa Kongresowego okresu po powstaniu listopadowym, wprowadzona do obiegu jako następczyni monety 10 groszy polskich. Lekko zwichrowana i mało czytelna, pokryta patyną, ale dla mnie to pewnego rodzaju skarb – wystarczy pomyśleć, że leżała na tym zadupiu w piaskach Roztocza aż 179 lat!

 

 





Wracamy do miasteczka. Przy ulicy Parkowej i Jasnej stoją dworki Potockich i Kosteckich, ich letnie rezydencje z I połowy XX wieku. Na terenie przydworkowych włości, w ogrodzie znajduje się Cmentarz Psów – więcej na tablicy.


Willa Potockich

Willa Kosteckich



Opuszczamy centrum i teraz następuje odcinek górski :P Na szczyt Tartacznej Góry, pagórka z wieżą widokową mamy całe 500 metrów długości (nie wysokości). Widok ze szczyciku mógłby być całkiem ładny, Zwierzyniec w dole, mnóstwo zieleni, trzystumetrowe wzniesienia dookoła i tylko pogody, słońca, widoczności brak. Jedyną krztyną radości na tej górce jest szalejące wśród modrzewi i kalin stado zięb. Niestety sfruwając z drzewa wykonują skok w nadprzestrzeń i tyle ich widzieli, nie zdążyłam nawet dobrze wyjąć aparatu.




Obieramy kierunek na południe. Po drodze zatrzymujemy się miejscu zwanym Wygoda. Stała tutaj gajówka, spalona w 1945 roku. Mamy nadzieję odnaleźć jej fundamenty, jednak szybko rozwiewa nasze nadzieje pan z RPN, który widząc auto zaparkowane na drodze przy szlabanie parku i dwoje ludzi z aparatami, interesuje się nami. Uświadamia nas, że nie ma czego tu szukać, bo od lat fundamenty gajówki zabrał las. Została jedynie nazwa. Kilkanaście minut rozmowy i żegnamy Wygodę.
Czas na spacer, mimo iż temperatura wyraźnie zaczyna spadać. Jedziemy do wsi Górecko Nowe (znów małe, drewniane domki) i stamtąd ścieżką rowerową Green Velo ruszamy do Florianki, do stadniny konika polskiego. Cisza, spokój, piękny las i wygodna droga. 2,5 km później jesteśmy na miejscu. Gospodarstwo we Floriance zajmuje się właśnie hodowlą konika polskiego, potomka tarpana, zwierzęcia silnego, wytrwałego, pracowitego i przyjaznego ludziom. Na pierwszy rzut oka – mała, szara beczka na czterech nogach. Takie są koniki polskie. Charakterystyczna pręga przez grzbiet, niewysokie w kłębie, spokojne i ciekawskie, mocne i niezwykle sympatyczne. Oceńcie zresztą sami…






Po spacerku należy coś przekąsić. Kawa w wiatce parkingowej, kanapki i zawijamy w dalszą drogę. Górecko Kościelne to kolejna urocza wieś, której centrum stanowi plac z modrzewiowym kościołem z XVIII wieku pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa Męczennika.



Tuż obok kościoła jest mały park, na terenie którego stoi kilkanaście 200-letnich dębów, pomników przyrody oraz Kapliczka Pod Dębami a kawałek dalej Kapliczka Na Wodzie.





Górecko jakby wymarłe. Przy alei dębowej puste i ciche domki letniskowe (prawie wszystkie drewniane), czekają na wiosnę. Przez otwarte przestrzenie przetacza się zimny wiatr, ewakuujemy się zatem do samochodu i ruszamy dalej.
Józefów, XVIII-wieczne miasteczko rolniczo –rzemieślniczo –przemysłowe, zasłynęła głównie w XIX wieku dzięki żydowskiej rodzinie, która założyła tu drukarnię wydającą księgi hebrajskie i zatrudniającą ponad połowę mieszkańców miasteczka. Udajemy się na józefowski kirkut. Żydzi stanowili większą część mieszkańców, trudnili się handlem i rzemiosłem. Cmentarz został założony w XVIII wieku i użytkowany do roku 1943. Dziś zdewastowany i całkowicie zapomniany. Podczas II wojny światowej część Żydów rozstrzelano w pobliskim kamieniołomie, pozostali zginęli w obozie zagłady w Bełżcu.

 






Kamieniołom w Józefowie, wieża widokowa



Przenikliwe zimno i wiatr hulający na wzgórzu z wieżą przegania nas na dobre z trasy. W drodze powrotnej, tuż pod Zwierzyńcem odwiedzamy jeszcze cmentarz wojenny z 1939 roku leżący u stóp Białej Góry.




Powoli zapada zmierzch. Odwiedzamy jeszcze sklepik w Żurawnicy i tu następuje wielki ZoNK! Akumulator odmawia posłuszeństwa! Do pomocy na popych ruszają chłopaki z przesklepia. Autko podpięte do akumulatora z kosiarki odpala i dzięki temu możemy dojechać do Szczebrzeszyna do mechanika. Szlag by to trafił – ostatnie oszczędności pożera pier***y akumulator… Ale dzięki temu jedziemy dalej.
Powtórna wizyta na przysklepiu. I również na Roztoczu okazuje się, że jednak te przysklepia wszędzie są takie same. Chwila towarzyskich rozmów przy piwku i zmęczeni wrażeniami wracamy na kwaterę.
Wieczór spędzamy z naszą gospodynią, panią Marią, w cieplutkiej kuchni, przy kieliszku wina i plotkach, opowieściach, różnych historiach. Towarzyszy nam Pusia i bezimienny piesek, który nie należy do pani Marii. Przybłąkał się w okolice w październiku i od tej pory dostaje jakieś resztki po innych psach z okolicznych gospodarstw, na noc z domu jest wyganiany. A tu idzie zima… Piesek jest grzeczny, przyjazny, towarzyski i lgnie do człowieka. Do nas zwłaszcza… Dochodzi północ, kiedy kładziemy się spać. Ciekawe, czy jutro odpalimy…



Dzień trzeci – Susiec – Łosiniec – Narol – Bełżec – Kniazie – Hrebenne – Tomaszów Lubelski – Zamość

Szerszeń odpalił. Odpaliła również zima i przykryła pola i drogi zmarzniętą bielą. No to witamy zimę zamiast w naszych Beskidach – na Roztoczu! Szkoda tylko, że nie zabrałam cieplejszej kurtki i butów, przyjdzie pocierpieć, ale objazdówkę należy wykonać, jak zaplanowaliśmy. Po solidnym śniadaniu, jakie funduje nam tuż po naszym zjedzonym śniadaniu pani Marysia.
Na pierwszy ogień idzie miejscowość Susiec, wieś położona na południowy wschód od Józefowa. Słynie ona z dwóch rzeczy, mianowicie urodził się tutaj Sylwester Chęciński a kilka kilometrów od centrum wsi zaczyna się szlak Szumy Nad Tanwią, prowadzący wzdłuż rzeki, przez Rezerwat Nad Tanwią. Rzeka w kilkunastu miejscach pokonuje niewielkie progi skalne, tworząc malownicze wodospady. Dobre miejsce, by odwiedzić je latem, wąska i śliska od zmarzniętego śniegu ścieżka prowadząca samym brzegiem na niewysokiej skarpie nie zachęca na dziś dzień. Trzeba wrócić tu, gdy się zazieleni…





W Suścu robię sobie pamiątkowe zdjęcie z Kargulem i Pawlakiem, po czym ruszamy.




Kilka kilometrów dalej we wsi Łosiniec stoi zabytkowa cerkiew św. Michała Archanioła– dawna cerkiew greckokatolicka, wzniesiona w 1797, w latach 1875-1919 prawosławna, a w 1919 zamieniona na rzymskokatolicki kościół parafialny pw. Opieki św. Józefa i św. Michała Archanioła. Niestety zamknięta i tak już będzie cały dzień we wszystkich odwiedzonych przez nas kolejnych obiektach…





Cerkiew Ofiarowania MB w Świątyni w Krupcu – przysiółku miasteczka Narol, zbudowana została w 1899 roku. Od II wojny światowej nie była użytkowana jako obiekt sakralny i stopniowo popadała w ruinę. W 2011 roku odremontowano ją i utworzono w niej Centrum Koncertowo – Wystawiennicze.






W Narolu znajduje się jeszcze jeden obiekt wart odwiedzenia – olbrzymi pałac Łosiów wzniesiony przez Antoniego Feliksa hr. Łosia w latach 1776 – 1781, miłośnika sztuki i kolekcjonera. W ogromnej rezydencji znajdowały się bogate zbiory arcydzieł sztuki, unikatowe księgozbiory, mieściła się również szkoła muzyczna. Pałac otaczał olbrzymi park z oranżerią – drzewa otaczające budowlę to pomniki przyrody. Podczas I wojny światowej pałac doszczętnie złupiono a po 1940 roku częściowo spłonął. Ruinę uratowały pieniądze prywatnych inwestorów i fundacji kulturowej. Niestety dziś nie mamy również szczęścia – „Teren budowy, wstęp wzbroniony”…




Kolejny przystanek to niedaleki Bełżec – wbrew temu, z czego słynie – mianowicie hitlerowski obóz zagłady, nie tam się dziś udajemy. Drewniana cerkiew św. Bazylego została zbudowana w Lipsku w 1756 i przeniesiona do Bełżca w 1838, na miejsce spalonej miejscowej cerkwi. Datę tę upamiętnia napis wyryty na nadprożu ponad wejściem głównym do cerkwi. Szczególną uwagę zwraca fakt, że świątynia zbudowana jest na zasadzie zastrzałów - bez użycia gwoździ. W porównaniu np. z cerkwiami Podkarpacia, które do tej pory odwiedziliśmy – strzelistymi, wręcz bogatymi formą architektoniczną, zdobionymi i malowanymi – ta maleńka, siermiężna w wykonaniu, uboga i wręcz niedbale postawiona cerkiewka ma swój szczególny urok.





W malutkiej miejscowości Kniazie koło Lubyczy Królewskiej, pośrodku lasu, który przecina wyboista, błotnista droga, stoją ruiny murowanej cerkwi wzniesionej w latach 1798 – 1806. Cerkiew pw. Św. Paraskewii służyła 5500 wiernym. Została ufundowana przez właścicieli ziemskich, kniaziów lubyckich, jej wnętrza pokrywały piękne polichromie, których bardzo niewyraźne ślady widać po dziś dzień. Od 1916 roku w cerkwi znajdowały się relikwie św. Paraskewii przywiezione z Rzymu przez Kazimierza Lubeckiego z matką Pauliną. Cerkiew została zrujnowana podczas II wojny światowej wskutek ostrzału artyleryjskiego. Obok budowli ruiny dzwonnicy, od frontu natomiast spory cmentarz kniaziów lubyckich.








Posuwamy się dalej na południowy wschód, zaraz pod granicę z Ukrainą. Z trasy widać już terminale przejścia granicznego w Hrebennem a przed nami gigantyczny korek. Na wzgórzu nad miejscowością góruje przepiękna drewniana cerkiew św.Mikołaja Biskupa wzniesiona w latach 1697-1700. Uwagę zwracają wydatne kopuły latarniami pozornymi. Obok cerkwi dzwonnica z XVIII wieku.







Na dziś zostają nam jeszcze dwa punkty trasy. Samochód spisuje się rewelacyjnie. Spróbowałby nie. Wygodną drogą z Hrebennego, przez malownicze tereny Lubelszczyzny, pagóry, rozlewiska i lasy docieramy do Tomaszowa Lubelskiego. Nie zamierzamy go jednak zwiedzać (w ogóle ku temu nie zachęca), chcemy jedynie rzucić okiem na cerkiew św. Mikołaja zbudowaną w stylu Rusińskim z lat 1889-99. Mnie szczególnie podobają się zwieńczenia w kształcie korony.

 


Piździ, gwiździ a my w samym środku tego – jak mawiał poeta… Na dziś jeszcze tylko Zamość, więc zasuwamy!
Miasto zwane perłą renesansu bądź Padwą północy, prawa miejskie otrzymało w 1580 roku przez Jana Zamoyskiego. Jest przykładem „miasta doskonałego”, układ przestrzenny zaprojektowany został przez włoskiego architekta Bernardo Morando. Faktycznie, okolice Rynku urzekają malowniczością ciągów kamienic i urokliwością uliczek. Zamość to także miasto-twierdza, otoczone wysokimi murami obronnymi z wysuniętymi basztami i bramami. Z pewnością można się godzinami błąkać po tym uroczym mieście i pewnie jeszcze tam zajrzymy w nieco przyjemniejszych okolicznościach pogodowo-temperaturowych…


Brama Szczebrzeska

Katedra Zmartwychwstania Pańskiego i św. Tomasza Apostoła z XVIw.


Ratusz



Kamienice ormiańskie

Kościół św. Katarzyny

Twierdza zamojska

Dawna synagoga


Wracamy do Żurawnicy, obowiązkowo wpadając na pogawędkę na przysklepie. Tu dowiaduję się, że zostałam wzięta przez lokalnego pijaczynę za strażniczkę graniczną. No cóż, już byłam komandosem w Komańczy, to i mogę być pogranicznikiem. W sumie ubrana jestem jak oni… „Co, już jedziecie jutro? Szkoda… A byliście tu, tu, tam?... Nie starczyło czasu? To przyjedziecie znów!”
Coś mi się widzi, że tak…
Wieczór spędzony ponownie na pogaduchach z panią Marią. Czujemy się tu naprawdę jak w domu, jakbyśmy odwiedzili dawno niewidzianą ciocię… Towarzyszą nam w kuchni psiaki, kiedy pałaszujemy gorący rosół i mięsko od pani gospodyni. Pusia, czyli mieszkaniec i biały bezimienny psiak. No właśnie…
„Możecie sobie go zabrać” – śmieje się pani Marysia, a nam wcale nie do śmiechu, bo oboje już od trzech dni myślimy o tym, tylko nikt się oficjalnie nie przyznał. Wieczorem zapada ostateczna decyzja. Pies jedzie z nami do domu. I koniec. On już jest nasz.
Tej nocy nie zostaje wygnany na mróz, dostaje kolację, posłanie i pozwolenie, by spał z nami w pokoju. Tak też się dzieje. Chyba dawno nie było mu tak dobrze i nikt się nim tak nie interesował… Noc spędzamy we troje i odtąd ich troje już będzie razem ?

Dzień czwarty – do domu we troje

Szkoda wyjeżdżać. Dopiero przyjechaliśmy, a już trzeba wracać… A tu tyle jeszcze do zobaczenia, przejścia, odwiedzenia… Śniadanie razem z nowym członkiem rodziny – dostaje imię Felek. Jeszcze tego samego dnia zaczyna na nie reagować. Żal opuszczać Siedlisko Pod Lasem i panią Marię, ale od teraz wiemy, że drzwi dla nas zawsze są otwarte.
W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze Biłgoraj. Powstaje tutaj z prywatnej inicjatywy pewnego przedsiębiorcy przemysłowego Miasteczko na Szlaku Kultur Kresowych – rekonstrukcja budynków i układu urbanistycznego oraz prezentujące kulturę i obyczaje typowego miasta na skraju kultur wschodniej Polski okresu XIX i XX wieku. Miasteczko jest częściowo „gotowe”, brak na chwilę obecną większości wyposażenia chat i domów. Wieści jednak są dobre, ponieważ ogromna inwestycja otrzymała olbrzymią dotację na rozbudowę. Warto będzie tu zajrzeć za rok, dwa…







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz