sobota, 25 lipca 2020

Między Połomami – Beskid Morawsko - Śląski
25 lipca

Ileż można dreptać po znajomych do znudzenia szlakach Beskidu Żywieckiego…? Tym razem wybór pada na Moravskoslezské Beskydy, słow. Moravskosliezske Beskydy, także Beskid Morawsko-Śląski  – pasmo górskie na pograniczu Czech, Polski i Słowacji. Żeby było troszkę inaczej, choćby góry nawet nie różniły się specjalnie od „naszych”.



Do pokonania 75 km dojazdu z domu, więc nie spieszymy się zbytnio, dzień długi, pogoda klaruje się, optymizm wzrasta. Może w końcu uda się przejść cały szlak bez groźby deszczu.
Docieramy do miejscowości Horní Lomná położonej nieco na zachód od trój styku granic w Jaworzynce niedaleko Zwardonia. Przyjemna wioska raczej turystyczno-wypoczynkowa, w dolinie potoku Lomná wciętej pomiędzy górskie zbocza. Cicho tu, spokojnie i gorąco. Dużo przestrzeni do wypoczynku nad brzegiem rzeki; wiat, ławek, placów zabaw, pole namiotowe czy deptaki – mądrze wykorzystana najmniejsza przestrzeń rekreacyjna.
Ruszamy spod restauracji Salajka, gdzie zostawiamy auto. Chwilkę między zabudowaniami i zaraz prosto w las, gdzie kojący cień i zielone drzewa. Po drodze napotykamy osobliwe totemy z kamieni…





Szlak wznosi się łagodnie, po obu stronach ścieżki pojawiają się grzyby. Spotykamy grupę Polaków schodzących z góry, nasz pies jest entuzjastycznie witany „Jaki on sympatyczny, tylko on się chyba cieszy, że idzie pod górę”. A nieprawda, my się też cieszymy. Idzie się wygodnie, pomału zdobywając wysokość, bez nachalnych podejść. W miejscu zwanym Pod Lačnovem,  porzucamy żółty szlak na rzecz rowerówki biegnącej trawersem pod Kozí hrbety. Powód jest jak najbardziej słuszny – rowerzyści nie rozglądają się za grzybami.






Szeroka, wygodna szutrówka łagodnie wyprowadza nas w górę, po drodze spotykamy czeskich grzybiarzy z koszykami pełnymi prawdziwków. Chwilę później i do nas uśmiecha się szczęście i trafiamy na okazy wielkości talerza. Niestety o tej porze roku więcej robaka niż grzyba, jakiś urobek jednak się do siatki odkłada…




Z rowerówki, pod garbem Kozich Grzbietów zbaczamy bez szlaku, by trafić do miejsca połączenia szlaku czerwonego i niebieskiego. Kierunek – w stronę Małego Połomu. Wygodny leśny dukt zmienia się nagle w ni to betonową, ni kamienistą drogę, którą w górę i w dół cisną rowerzyści. Nic przyjemnego, w pełnym słońcu cisnąć tym nieprzyjaznym, zatłoczonym podłożem. Serio, Bracia Czesi, nie dało się pociągnąć wygodnej turystycznej ścieżki górą grani, tylko katować nas tym pseudoasfaltem?
Docieramy do ławeczki z widokiem na charakterystyczną Lysą Horę. Przerwa na kawę, kromeczkę, owoce. Pies odbywa kontemplację przyrody…





Psi uśmiech i Lysa Hora



Po chwili odpoczynku ruszamy dalej „asfaltem”. Nie ma nawet na co popatrzeć na tej trasie. Na szczęście nie męczymy się zbyt długo, bo oto odbicie szlaku i nie dość, że pozbywamy się rowerzystów, to wkraczamy w przyjemny, cienisty las. 





Tym razem szlak czerwony. Wznosi się w górę ku widocznemu za drzewami szczytowi Małego Połomu (1061 m npm), po czym obchodzi go trawersem. Ścieżka jest błotnista. Z góry spadają potoczki, tworząc grząskie młaki, które ciężko obejść i przeskoczyć. Darek klnie jak szewc, pies już wygląda jak świnia w szelkach, mój prawy but zasysa przez dziurę spory łyk błotnistej mazi. Uroczo.





Mijamy kolejnych turystów, aczkolwiek o tłoku na szlaku nie ma mowy. Jest spokojnie, cicho, gdyby nie błota „umilające” drogę, byłoby super przyjemnie, bo szlak faluje, nie ma katorżniczych podejść ani zejść i tylko mankamentem jest brak jakiejkolwiek panoramy po drodze. Chwilami czuję się, jakbym szła z Wielkiej Raczy na Przegibek, prawie bez widoków, monotonnie lasem, bez wrażeń. Mijamy kolejne kulminacje – Čuboňov i Burkův vrch, towarzyszą nam słupki graniczne pomiędzy Słowacją i Czechami (tak dla odmiany nie PL). Chwila przerwy przy zwalonym drzewie, drink z elektrolitów, ostatnie błota za nami i szeroka, wygodna ścieżka tuż obok pasa granicznego. 







Za Burkův vrchem mijamy wychodnie skalne, płaskie stoły pod okapem świerków. Przyjemnie idzie się chwilami po ścieżce wysłanej igliwiem opadłym z drzew. Niczym się te góry nie różnią od „naszego” Beskidu Żywieckiego. Borówki i poziomki smakują tak samo – słońcem, latem, orzeźwiającym tchnieniem wiatru, ciepłem słońca. Bardzo przyjemny, nie upalny górski dzień. Przetaczamy się przez niewybitny Muřinkový vrch i osiągamy siodełko, gdzie stoi na polanie malowniczo wtopiona w zieleń kapliczka.






Przysiadamy w cieniu drzew. Czas na obiad, czyli konserwę, ser, kawę i śliwki. Pod kapliczką jest źródełko, gdzie można uzupełnić wodę. Dookoła dużo miejsca, dwa ocembrowane paleniska, ławy, stoły, śmietnik i wychodki w lesie. Widać – popularne miejsce biwakowe. Stąd godzina na szczyt Wielkiego Połomu. Decydujemy się zostawić sobie tę górkę na inną okazję, inną drogą, by poznać lepiej te góry.


Kubki "covid-ki" :P




Po odpoczynku wyruszamy dalej, tym razem w dół. Żółtym szlakiem na północ, stromo, świerkowym lasem. Po naszej prawej zza drzew wyskakuje szeroki wierch Wielkiego Polomu, nad jego garbem wytryskują na błękitne niebo skłębione białe chmury. Malowniczy obrazek.






U stóp pojawiają się dachy domów, słychać głosy. Przysiółek Přelač. Zaczyna się znów asfalt. Nie jest to zbyt optymistyczne zakończenie trasy, ale cóż przeżyć trzeba. Na szczęście dużo po drodze cienia, przyjemne, w większości drewniane domki dużymi ogrodami przycupnięte w ich głębi, prawie zero ruchu. Ukwiecone przystanki autobusowe, ciekawy domek zawieszony nad potokiem spadającym w dół kaskadami (może stary młyn?), jakoś ta droga leci.






Po prawie 7 godzinach docieramy do nagrzanego jak piekarnik Transformersa. Największą ulgą jest zdjąć buty…
Fajne te czeskie Beskidy. Ciche wioski najfajniejsze. Dobry dzień, miły spacer lasem, nieprzytłaczająca trasa i łaskawa pogoda. Obowiązkowa kolacja przy ognisku, bo jak mogłoby być inaczej…
Do następnego!




Dobranoc...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz