niedziela, 9 sierpnia 2020

Spacer „starym znanym szlakiem” – Beskid Mały
9 sierpnia

Lato nas nie rozpieszcza. Najpierw leje w każdy wolny weekend, teraz typowa dla sierpnia fala upałów, które nie dość, że odbierają jakiekolwiek chęci do życia, to dokuczają w górach spiekotą, gryzącymi muchami lubującymi się w ludziach ociekających potem i niespodziewanymi zwrotami akcji w postaci burz. A jednak gna człowieka na te mordercze temperatury, jednak byle z dala od „ogromnej betonowej wsi”*, z dala od zgiełku, szkoda marnować czas w dusznych czterech ścianach…
A Beskid Mały, tak doskonale znajomy i bliski zarówno kilometrami, jak i sercu jednak – to zawsze dobry kierunek na niedzielny spacer.



Wjeżdżamy rozgrzanym samochodzikiem w dolinę Kocierzanki (Kocierki) we wsi Kocierz Rychwałdzki ( a właściwie już Zakocierz), znaną nam już na pamięć… Właściwie cała ta wycieczka mogłaby być porównaniem, co się tu zmieniło na przestrzeni lat, jednak o tym trzeba by było chyba napisać książkę. W każdym razie – dotychczas w dolinę w ogóle nie można było wjeżdżać autem, dyspensę weekendową przyjmowano nieoficjalnie jedynie dla bywalców Chatki „Pod Potrójną”; teraz udostępniono kilka parkingów powyżej ostatniego zabudowania w Kocierzu-Basie, aby spragnieni wygrzewania cielska nad zimnym nurtem potoku mogli się zaparkować legalnie. Większość doliny jest zamknięta dla ruchu samochodów i parkując powyżej zakazu należy się spodziewać prezentu za wycieraczką od Straży Leśnej.
Idziemy sobie zatem pieszo zarośniętą po bokach łopianami do pasa asfaltową drogą, doliną głęboko wciętą pomiędzy ramiona górskie, do tzw. szlabanu, czyli drogi odchodzącej w prawo ku przysiółkowi Gibasy. Kwiaty kuszą zwariowane motyle i jest ich mnóstwo.






Wchodzimy w las, we wspomnianą wcześniej ścieżkę i zaczynamy podejście właśnie „starym, znanym szlakiem”* w górę. Patelnia znad asfaltu zamienia się w lekko ożywczy cień, jaki dają drzewa. W górę, w górę, pod borowinami kryją się wysuszone na wiór kurki i już niedługo ukazuje się za zakrętem znajoma, szeroka łąka na północnym stoku Gibasówki (Gibasów Groń, 842 m npm). Ostatni zakręt na podejściu i już idziemy prosto, trawersem, z widokiem na kapliczkę nad przysiółkiem, wśród wysokich kwiatów, gdzie schylają łebki purpurowe dziewanny i traw do pół uda.




Chatka Gibasówka – kto był, ten wie – dom gościnny, dom spokojny. Kilka lat temu gospodarz Staszek obsadził sobie ją brzózkami i teraz efekt jest oszałamiający. Wcześniej chałupa widoczna z daleka, dziś kryje się w spokoju i alejach szybko wzrastających i dających ukojenie w upale drzew, przy okazji wyglądających bardzo malowniczo (aż trudno uwierzyć, że to ładne drzewo jest chwastem…). Z daleka rusza na nas szarża ujadająca jak sto diabłów – trzy suczki, w tym dwie młode, nie przepuszczają żywemu, przy czym nasz kawaler nie daje sobie w kaszę dmuchać i wrzasku jest okrutnego co niemiara. Wyrywamy Staszka na plotki z błogiego lenistwa i przysiadamy pod zielonym parasolem brzóz. Pojawia się jeszcze turysta z kolejną szczekaczką i znów jazgot wypełnia góry. Po miłej rozmowie, ruszamy w dalszą drogę. Uszliśmy kilka kroków, obejrzawszy się za siebie, już znikła nam z oczu Staszkowa chałupa, tak szczelnie obwarowana brzozowym zagajnikiem…






Szlakiem zielonym, którego przebieg kilka lat temu nieco zmieniono z uwagi na prywatyzację terenów, przez które poprzednio prowadził, kierujemy się ku północy, w stronę Łamanej Skały. Borowiny, wystawione ku słońcu w leśnych prześwitach, sięgają kolan a owoce wprost pękają od soku w palcach… Chwila miłego trawersu szybko się kończy i rozpoczynamy solidne podejście na Wielki Gibasów Groń. Również tu, po obu stronach ścieżki widać, jak mocno tu wszystko zarosło, jak wysiały się dziko brzozowe i świerkowe zagajniki. Zieleni jest tak gęsto, jakby kto kopy siana poukładał niedbale dookoła. Nie ma stąd już, jak kiedyś, żadnego widoku w dal. Ale niestety i tak byłyby dziś marne ze względu na fatalną przejrzystość powietrza. Góry rozgotowane w żarze i niebo wyblakłe do białości od słońca.






Spotykamy niewielu turystów po drodze. Szeroka ścieżka pnie się łagodnie w górę, co parę kroków podżeram co okazalsze borówki. Pies oczywiście nie omieszkuje znaleźć olbrzymią błotną kałużę i się przez nią przeprawić, przez co wygląda jak prosię na szelkach.




Skrzyżowanie szlaków Anula – tu przecinają się drogi i biegnie Mały Szlak Beskidzki, pojawia się więcej ludzi idących zapewne na trasie Potrójna – Leskowiec. Dalej już Łamana Skała 929 m npm, rezerwat buczyny karpackiej i przyrody nieożywionej ”Madohora”. Głęboko w lesie poza szlakiem turystycznym ukryte wychodnie skalne piaskowca magurskiego i zlepieńców. Obniżamy się nieco szlakiem, kierując w stronę Potrójnej, mijając górną stację wyciągu narciarskiego nad Rzykami Praciakami, omijając odwieczne, istniejące w tym miejscu nawet podczas suszy bajora wypełnione zdradliwym błotem, po czym odbijamy na żółty szlak, prowadzący wprost do Chatki Pod Potrójną.





O samej chatce znajomej od ponad dwudziestu lat, wszystkich chwilach spędzonych w niej chwilach oraz poznanych tutaj ludziach, z którymi po dziś dzień się przyjaźnimy, można by opowiadać nawet nie godzinami, ale długimi nocami. Chatka ma się dobrze, dach wyremontowany, obsługa nadal bardzo miła i gościnna, częściowo znajoma od lat przecież (pozdrawiamy, Leszku), klimat ponad stuletniej chaty zatopionej w senności i lenistwie niedzielnego popołudnia jak zwykle sprawia, że przysiadamy na dłużej. Znów spotykamy sympatycznego pana z suczką Suzi z Gibasów, więc pogaduszek ciąg dalszy. W cieniu przyzby popijamy kawę i jakoś nie chce się ruszyć w drogę powrotną. 




W końcu jednak podnosimy tyłki i schodzimy „za drogą”, znajomą na wylot ścieżką – obok „chaty Wuja”, „chałupy Babki”, „chaty Księdza”, ludzi, których już nie ma od lat… Zanim wejdziemy w las – obowiązkowo trzeba obrócić głowę – chatki już od dawna stąd nie widać – zakryta jest „młodnikiem” świerkowo-modrzewiowym, który był nim 20 lat temu. Dzisiaj to już regularna ściana lasu, a i polanę przed chatką zagarnęły mocno na swe posiadanie paprocie i pokrzywy po pas. Zmienia się wszystko…
Schodzimy z powrotem do doliny Kocierzanki. Trzeba wykąpać psa z błota. Chwila asfaltem i zataczamy w piekielnym upale kółeczko. Najgorszą traumą jest teraz wsiąść do nagrzanego jak przedsionek piekła samochodu. Cóż, przeżyjemy…
Miły spacer połączony z odwiedzinami na gorący niedzielny dzień sierpniowy…

*) „Szklana pogoda” – Lombard
*) ”Sponad kufla piwa” – Na Bani

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz