piątek, 14 sierpnia 2020

Z Wielkiej Fatry do Jaślisk
Czyli Grupa Spontanicznego Reagowania znów w drodze…

13 – 16 sierpnia

Długi weekend sierpniowy. Ach tak… Ze dwa tygodnie wcześniej zaplanowana jednogłośnie w grupie 8 osób zainteresowanych poniższą destynacją – Wielka Fatra w Słowacji. Wszystkim pasowało. Dzień przed wyjazdem z powodu sił wyższych – połowa ekipy odwołała udział. Spakowani z Darkiem już we czwartek, ruszamy zatem po południu, przez piękne okolice Orawskiej Magury, pomiędzy Górami Choczańskimi a Małą Fatrą, by wieczorem wylądować na samym końcu wsi Vyšná Revúca, w dolinie wciętej głęboko pod stopy Kriżnej. Tu zaczekamy na Iwonę, Petra i Igora, którzy dojadą nazajutrz o poranku.



Wieczór spędzamy na biwakowisku Hajabačka, przy leśniczówce, gdzie chłodny potoczek, dużo miejsca na namioty, palenisko, drewutnia, wiata i nawet wychodki w lesie. Utrapieniem są wszędobylskie koty, denerwujące naszego Felka. Nad głowami gwieździste niebo, ponoć w deszczu perseidów, mnie jednak nie udaje się ujrzeć ani jednej. Szemrzący potok i absolutna cisza ( nie licząc powarkiwania psa na duchy) kołyszą do snu…




"Pańci synuś" musi na kolankach


14 sierpnia, piątek – Słowacki film drogi

Poranek słoneczny. Niespiesznie zjadamy śniadanie i czekamy na resztę. Telefony kontrolne. Plan na wyjście w miarę uniwersalny. Plecaki spakowane, buty zawiązane. Z lekką obsuwą przez małe błądzenie przybywa ekipa i zasiada do śniadania. W dolinie pojawiają się kolejni ludzie. A pod niebem, dotychczas bezchmurnym, zaczyna robić się coraz duszniej. Kiedy wreszcie jesteśmy wszyscy gotowi do wyjścia, zza najbliższego wzgórza na niebo nad Kriżną widoczną u wylotu doliny wychodzi paskudnie czarny kłąb burzowych chmur. Jest pewne, że do dwóch godzin pogoda załamie się, prawie wtedy, gdy będziemy wychodzić na grań. Chwila konsternacji – co robimy? Rezygnujemy, siadamy w wiacie i odpoczywamy? I padają sakramentalne słowa Iwony – „Jedźmy w Beskid Niski…” „Jaśliska” – wymyka mi się. „Daleko tam jest?” „Tam jest pogoda, sprawdzałam!” „290 km – mówi Darek – ale ja już piwo wypiłem…” „To nic, nas jest dwóch kierowców, Petr wszystkim pojedzie”…
Tak więc u stóp zagrożonych burzami z piorunami, końcem świata, gór nagle zupełnie nieciekawych, nie interesujących, w kraju nie wiadomo po co w ogóle odwiedzonym, zapada w 5 minut dzika decyzja – jedziemy w Beskid Niski! Do Jaślisk.
Wyrażam obawę, czy znajdziemy nocleg, bowiem przypomina mi się, że odbywać tam się ma Podkarpacki Festiwal Filmowy, jednak jakoś nikt się tam zbytnio tym nie przejmuje – tyle tam miejsc, gdzie w okolicy można rozbić namiot, że taka błahostka nie powstrzymuje nas przed natychmiastowym wbiciem w GPS namiarów i posadzeniem Petra za kierownicą naszego Transformersa.



Wielka Fatra - opuszczana




I tak zaczyna się wesoły i przepiękny ze względu na widoki trip – kolejno przez Rużomberok, dalej wzdłuż Wielkiej Fatry (Harmaneckiej i Bralnej), później przez Liptów z Górami Choczańskimi z tyłu, Niskimi Tatrami z prawej i Wysokimi Tatrami z lewej… Krótki przystanek na wybitnie udane selfie z Tatrami…






Płyną góry jedne za drugimi. Za deszczowym Popradem zaczyna się słoneczny Spisz, wyniosłe wzgórza i przełom Popradu, w którym olbrzymie i wyniosłe, całymi stadami przysiadłszy na kamieniach polują na ryby czaple siwe. A w środku wiosek, gdzie szczyty domów skierowane są ku drodze – całe rodziny Cyganów. Mijamy Starą Lubownię z zamkiem górującym na wzgórzu nad miastem i na wysokości naszego Beskidu Sądeckiego wjeżdżamy w przepiękną krainę coraz bardziej łagodnych wzgórz, malowanych popołudniowym słońcem, gdzie puste drogi a pomiędzy kolejnymi wioskami długie dystanse… Góry Cergov. A wkrótce po lewej stronie już Beskid Niski. Świadczą o tym nazwy miejscowości na tablicach – zarówno po słowacku, jak i po rusińsku (po drugiej stronie granicy – polsko/łemkowskie, czyli Rusińskie) oraz coraz więcej chyży wśród wiejskich zabudowań. Przepiękna okolica. Razem z Darkiem już ostrzymy sobie ząbki, jest bardziej niż pewne, że tu wrócimy…
Mijamy Bardejov – tego miasta też jeszcze nie znamy. Jesteśmy przejazdem, więc napiszę tylko, że tutaj również warto specjalnie wrócić. Telefonicznie dowiadujemy się, że Iwona z Igorem są 30 km przed nami. Kolejne uśpione w ciszy górskich dolin wioski z malutkimi cerkwiami; kierujemy się na Przełęcz Dukielską. Tam spotykamy się z resztą, stamtąd już bardzo niedaleko…
Jaśliska – drugi dom! Przygotowania do festiwalu pełną gębą – leżaki, montowanie ekranów pod projekcję nakręconych tu filmów, stoiska i kramy… W „Zaścianku” nie ma rzecz jasna miejsca, ubolewa Pani Maria. To nic, zadokujemy się na Strażackiej Polanie tuż za wsią. Tak też uczyniliśmy.
Wieczorny spacer do Jaślisk. Nad Kamieniem kładzie się różowawa poświata… Wierszgóra okryta ciepłym blaskiem zachodzącego słońca. Na polach bele siana i wszędobylski spokój, który emanuje z każdego skrawka tutejszej ziemi. Ukwiecone ogródki i okna drewnianych domów. Cisza i sielskość. O to nam właśnie wszystkim chodziło…







"Dom Lewandowskiego" z "Wina truskawkowego"



Pod sklepem nic się nie zmieniło. Starzy znajomi łapią sięga głowę – czemuście nie dali znać, że przyjeżdżacie? Rozbilibyście się u nas w ogródku… Kiedy my jeszcze o 11 rano nie wiedzieli, że tu będziemy… No tak. Grupa Spontanicznego Reagowania…
Gdy nad Jaśliskami zachodzi słońce i nadciąga mrok, siedzimy przy ognisku a dookoła zbawienna cisza i płachta nieba z mleczną drogą…

15 sierpnia, sobota – Kamień, żarna i spotkanie na końcu świata

Dzień jako pierwsza wita Iwona, wstając o 5 rano, dzięki czemu ma takie oto widoki… Cóż, zasłużyła…


Fot. Iwona Obara

Fot. Iwona Obara

Fot. Iwona Obara

Czas wreszcie ruszyć się w góry. Nie rozległe połoniny wielkofatrzańskie, lecz niepozorne, lesiste, nie oferujące dalekich i zapierających dech w piersiach panoram pagóry Beskidu Niskiego. Dzięki temu takie piękne i zapadające najgłębiej w serce.
Po śniadanku i kawusi, w upale poranka, wyruszamy ze Strażackiej Polany w stronę Lipowca. Wyższa tu i bujniejsza zieleń lata niż majowa, gdy byliśmy ostatnio… Świątek na wierzbie ledwo widoczny… Przy Gutkowej Kolibie skręcamy na szlak zielony, tzw. „Spirytusową drogę”, dawny szlak przemytników  i przechodząc przez ranczo, kierujemy się ku stokom Wozowej wprost przez skoszoną łąkę. Tak się chodzi w Beskidzie Niskim.







Na otwartym terenie przedpołudniowe słońce operuje bardzo mocno i leje się z nas. Jedna jedyna tyczka z oznakowaniem szlaku na polu siana informuje nas, że idziemy dobrze. Pies pada w pierwszej plamie cienia na ziemię. Chwilę później Darek podejmuje decyzję o powrocie powodu gorszego samopoczucia. Trudno, nic na siłę… Wraca na Strażacką, by odpocząć…
Dalej idziemy we czwórkę. W lesie ożywczy cień, nie czuć upału, lecz lekką duchotę. Pojawiają się gąszcze ostrężyn z olbrzymimi, pełnymi słodkiego soku owocami, toteż obżeramy się bez umiaru. Te ostrężyny stanowią właściwie jedyne poszycie w tym lesie – płożą się nisko i gęsto tuż nad ziemią, oplatają pnie drzew, zaraz pod nimi jest już niziutkie runo leśne z rzadkimi mchami, to znów trawami, żadnych borowin uginających się od owoców jak w Beskidzie Małym czy Żywieckim… Idzie się przyjemnie, wąską ścieżką, nieznacznie zdobywając wysokość, bez widoków… Ciszę przerywają głosy ludzi dochodzących z Lipowca – jak zwykle zbyt głośne i niepotrzebne w takim miejscu. Podejście pod szczyt Kamienia –pojawiają się zerwy skalne i strome wyrobisko po prawej stronie ścieżki – dawny kamieniołom obecnie rezerwat przyrody.







Kamień nad Jaśliskami – 857 m npm – tutaj na stokach góry wydobywano piaskowiec, z którego wyrabiano w Jaśliskach i okolicy żarna i koła młyńskie. Stąd w herbie Jaślisk dwa skrzyżowane młotki kamieniarskie. Główną kulminację obchodzi się bokiem. Nieco się obniżając, dochodzimy do skrzyżowania szlaków na granicy ze Słowacją i obieramy kierunek na Czeremchę – niebieski. Nad głowami odgłosy burzy. Schowało się na chwilę słońce. No, ciekawe, co będzie się dalej działo…
Na szczycie kilka osób (umownym szczycie, właściwy minęliśmy), nie zatrzymujemy się, idziemy szerokim pasem granicznym w dół, by po kilometrze okrążyć niewidoczne w leśnej gęstwinie całe wyrobisko kamieniołomu i skierować się w dół. Krzaczory są niebywałe, jakbyśmy zupełnie nie szli beskidzkimi dróżkami, tylko jakąś dziką dżunglą.





Przeskakujemy kilkakrotnie wąziutką Bielczę, która właśnie tu, na stokach Kamienia ma swoje źródła, potem tocząc swe wody do Lipowca, obok naszego obozowiska i niżej w Jaśliskach wpada do Jasiołki.
Dalej wychodzimy na łąki pomiędzy Kamieniem a szczytami Wierszek i Fujów, a w tej krótkiej dolince zamknięte są skarby kwiatów, motyli, podmokłe łąki, leśny bank genów i cudowna cisza…



"Mam was na oku"



Niebo nad głowami to słoneczne do przesady, to znów straszące burzą. Decydujemy się nie iść na chatkę do Zyndranowej, jak pierwotnie planowaliśmy, lecz skrócić trasę. Wychodzimy z dolinki wprost na drogę w Lipowcu i zarządzamy krótki postój. Uprzednio jednak podchodzimy z Iwoną ku najsłynniejszym tablicom informacyjnym Beskidu Niskiego i na skraj nieistniejącej wsi Czeremcha… Pięknie tam… Szeroką dolinę otaczają szczyty Pstrzyńska, Beskid i Kiczera, w prawo prowadzi szlak przez bród ku Przełęczy Dukielskiej i Zyndranowej. Na złotym polu bele siana jak rozrzucone korale…





Idąc do Babadag






Posilamy się przy wiatce, owoce, kawa, coraz więcej ludzi i samochód za samochodem, mimo iż powyżej agroturystyki Ostoja w Lipowcu jest zakaz wjazdu. Bardzo to smutne. Te masówki dolina zawdzięcza niestety festiwalowi w Jaśliskach… Schodzimy przez Lipowiec, zataczając z wolna koło i w upale schodzimy na Strażacką Polanę.
I tu ogarnia wściekłość. O wczorajszej ciszy i spokoju możemy dziś chyba tylko pomarzyć. Kilka samochodów, namiotów i dziwne towarzystwo (jakie, to się dopiero okaże niestety). Darek i pies odpoczęli w namiocie a w międzyczasie okazało się, że nasz dobry kolega Tomek zwany Ziółkiem z Piotrkowa Trybunalskiego, biega sobie maraton w okolicach Krempnej i lada chwila do nas dotrze (wiedzieliśmy już dzień wcześniej, dotarło ostateczne potwierdzenie). Chwila na kawę, przekąszenie czegoś, pospieszną ablucję w potoku, ostatnie chwile względnego spokoju.
Ziółek przybywa i ledwo chodzi, toteż zostawiamy go na chwilę na polu i ruszamy na wieczorny obchód do wsi,którą tak bardzo lubimy. Za co? Za ludzi i piękno samo w sobie...





Herb Jaślisk nad oknem





Fot. Iwona Obara

Stoją stragany, właśnie odpalono „Boże ciało”, tymczasem pod sklepem dzieje się normalne życie, czyli dyskusje o wszystkim i niczym czy regularne mordobicie. Przysiadamy na chwilę, po czym wracamy.


Fot. Iwona Obara

Fot. Iwona Obara

Stoisko Krzysztofa Rodaka - RoncziArt - Fot. Iwona Obara

Czeka na nas piekło. Nie chce mi się nawet pisać o ekipie, która zdominowała Strażacką Polanę. Wrzaski pijanych, agresywnych wobec siebie facetów i bab, rozmowy zgoła jak spod najgorszego rynsztoka nie pozwalają większości z nas zmrużyć oka prawie do trzeciej w nocy. Pozostaje po nich śmietnik i bardzo wielki niesmak delikatnie rzecz ujmując. Szkoda więcej pisać. W swoim towarzystwie spędzamy wesoło i spokojnie wieczór.

16 sierpnia, niedziela – powrót

Dla nas niestety… Ziółek jedzie eksplorować opuszczone PGR-y, Iwona,Petr i Igor zostają w tym kochanym i urokliwym Niskim jeszcze kilka dni (jak ja Im zazdroszczę…) Ale taka kolej rzeczy… Ktoś wracać musi a do domu niezbyt blisko. Trudno się mówi i tylko jedna myśl pozwala jakoś to przełknąć – wrócimy znów, bo jest do czego i do kogo!


Bo spotkać to się trzeba na końcu świata - od.l. - Tomek, Petr, Igor, Iwona, Basia, Darek - Fot. Tomek Zieliński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz