czwartek, 3 czerwca 2021

Z wizytą w Beskidzie Niskim
3 – 4 czerwca

 


Długi weekend. Od razu włącza się kombinowanie a kierunek wydaje się jednoznaczny. Przez obostrzenia pandemii i z braku wcześniejszej okazji do wyjazdu w nasze ulubione tereny, stęskniliśmy się za Beskidem Niskim. I oto nadarza się okazja. Pierwotnie myśleliśmy o wyjeździe pod namiot, jednak niepewne prognozy pogody skłaniają nas do zmiany planów. I tak powstaje myśl – Smerekowiec i odwiedziny u naszej znajomej gospodyni, Pani Danusi. W ostatniej chwili dołącza do nas Mirek i tak oto we czwartek, w Boże Ciało ruszamy w długą drogę…

3 czerwca, czwartek – Dron day

Przybywamy na miejsce i od razu mamy serdeczne powitanie i propozycję gara rosołu. No tak,Pani Danusia… My jednak mamy plan urządzenia sobie ogniska z kiełbaskami. Najpierw jednak szybkie zakwaterowanie i plan odwiedzenia czterech pobliskich cerkwi, tym razem z innej perspektywy, albowiem z powietrza.
Zielone wzgórza za Smerekowcem w drodze do Koniecznej. Na rozległych pastwiskach wylegują się stada łaciatych krów a przy starych domach wzdłuż drogi w wysokich gniazdach urzędują bociany. Jest cicho, pusto i sielankowo, jak to w tych okolicach… Docieramy pod cerkiew prawosławną pod wezwaniem św. Bazylego Wielkiego w Koniecznej. Byliśmy tu już dwukrotnie, jednak nigdy nie wznieśliśmy się ponad jej banie. Tym razem można obejrzeć tę budowlę z lotu ptaka…





Kolejnym, również znanym obiektem na trasie jest cerkiew greckokatolicka Wniebowstąpienia Pańskiego w Gładyszowie, niezwykle piękna i malowniczo położona, z widokiem na pobliskie góry, niestety nie udostępniona do zwiedzania. Wykonujemy przelot nad nią.




Wczesne popołudnie, to i głód. Trzeba zjeść kiełbaski, tylko gdzie? Jedynym rozsądnym wydaje się wyjściem jest odwiedzenie znajomego miejsca biwakowego w Małastowie pod wyciągiem, toteż wjeżdżamy na znajome serpentyny prowadzące przez Przełęcz Małastowską i niebawem wbijamy na pole, gdzie co prawda przy ognisku nieco tłoczno, ale podpinamy się i nikt nie ma nic przeciwko.
Posileni, udajemy się pod cerkiew św. Paraskewy w Kwiatoniu i przyglądamy jej się z lotu ptaka.





Ostatnim punktem na dziś jest cerkiew Świętych Kosmy i Damiana w Skwirtnem.





Zmęczenie podróżą, wyczerpana bateria w dronie, wracamy na kwaterę i otwieramy zasłużone piwko. Krótki reset, leniwy dzień. Popołudnie spędzamy głównie w ogródku i tu dowiadujemy się, że nasi znajomi Justyna i Karol są w okolicy. Szybko i spontanicznie aranżujemy spotkanie w Smerekowcu pod wyciągiem, gdzie na zapleczu stoi sympatyczna wiatka, w której można odpocząć. I tak w godzinach przedwieczornych dochodzi do przemiłego spotkania. Bo to już chyba zaczyna stawać się tradycją, że nie można spotkać się nigdzie indziej, tylko na końcu świata, w Beskidzie Niskim…



Wieczór upływa na obserwacjach Smerekowca i okolic z góry a nad wszystkim zachodzi pięknie słońce…








4 czerwca, piątek – Tu kiedyś była wieś… Radocyna.

 

Od rana gorąco. W sam raz na rozruszanie kości w jakimś mniej wymagającym terenie.Wybieramy wycieczkę do Radocyny. Jedziemy do Zdyni, tuż za terenem Łemkowskiej Watry, festiwalu organizowanego co rok, kończy się asfalt i zaczyna długa, szutrowa i niezwykle pylista droga przez las i Zajęczą Górę, przez tereny nieistniejącej wsi Lipna, do Radocyny. Wzbijając tumany kurzu,docieramy pod Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy Lasów Państwowych "RADOCYNA" i zostawiamy samochód.  

 



 

Radocyna wzmiankowana była już w XVI wieku. W 1936 roku mieszkało tutaj 435 prawosławnych, 2 grekokatolików i 28 katolików obrządku zachodniego. Leży nad rzeką Wisłoką, która ma tutaj swoje źródła w południowej części wsi na wysokości 575 m n.p.m., na zboczach góry Dębi Wierch (664 m n.p.m.). W 1938 we wsi było 85 domów, cerkiew, posterunek straży granicznej, wiatrak. W czasie wojny miejsce stacjonowania oddziału niemieckiej straży granicznej. Po wojnie wszyscy mieszkańcy dobrowolnie wyjechali do ZSRR. Dziś w Radocynie stoi kilka nowych budynków, jednak większość doliny a zwłaszcza koryto Wisłoki opanowała przyroda, głównie bobry, które urzędują tu z rozmachem, tworząc na rzeczce swoje królestwo – nic dziwnego, mają tu ciszę, spokój, nikt ich nie rusza i z upodobaniem przekształcają krajobraz.

 




 

Idziemy w górę doliny, zieleń jest oszałamiająca. Spośród niej wychylają się zdziczałe drzewka owocowe i przydrożne krzyże. Mijamy agroturystykę – zupełnie wydaje mi się nie na miejscu. Stoją tu symboliczne drzwi do nieistniejącej wsi.








A dalej stara szkoła, która rozpada się na kawałki.




Mijamy cmentarz wojenny nr 43 i cmentarz wsi Radocyna. Gdzieś w otchłani zieleni zapewne jest niewidoczne już gołym okiem cerkwisko.


Cmentarz wojenny nr 43

Cmentarz wsi Radocyna

Pylistą drogą podążamy w górę doliny, ku granicy ze Słowacją. Płaskie wzgórza otaczają rozszerzającą się dolinę malowniczo, nasycone świeżą, późną w tym roku zielenią wiosenną – jeszcze nie letnią, nie tą zgaszoną upałami. Co prawda jest gorąco i ani tu grama cienia. Na kośnych łąkach kilka bali siana. I cisza… Od ostatnich zabudowań jesteśmy tu zupełnie sami i jest niewyobrażalnie pięknie…



Docieramy do wiatki położonej w zaroślach leśnych. Chwila wytchnienia w cieniu, choć nie ma za bardzo na czym usiąść. Pies oczywiście siada w popiele starego ogniska. Nie idziemy dalej do granicy, wracamy tą samą drogą w tężejącym upale. Na koniec wycieczki pod ośrodkiem LP, przy znajomej wiatce urządzamy grilla i smażymy kiełbaski.
Popołudnie znów leniwe. Na niebo wypływają chmury a słońce przygrzewa tak, że jest nie do wytrzymania. Nie zwiastuje to nic dobrego pogodowo. Wieczorem znów idziemy pod wyciąg polatać…



Sobotni poranek, miały być góry. Smerekowiec wita nas ścianą deszczu. Kawa z mlekiem prosto od krowy, jajecznica ze swojskich jaj ze świeżym chlebem domowym. I niestety pogoda popsuła nam wszystko. Decydujemy się na powrót, bo to ewidentny front. Krótki był ten wyjazd, ale nawet ta chwila wytchnienia była budująca. I tak pewnego dnia wrócimy tu znów…
Poniżej linki do dwóch filmików, które udało nam się złożyć po wyjeździe.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz