Po co czekać do wiosny? Katarzyna powtórzyła to za mną i tak 1 lutego ’98 po raz pierwszy zimą wybrałyśmy się w Beskid Śląski, w pasmo Klimczoka i Magury.
Katarzyna powtórzyła to za mną i tak 1 lutego ’98 po raz pierwszy zimą wybrałyśmy się w Beskid Śląski, w pasmo Klimczoka i Magury. Wspaniały, pogodny dzień zimowy promieniał dookoła iskrami śnieżynek. Mróz szczypał w policzki. Bystra rozłożyła się w dolinie sielankową kompozycja przyprószonych śniegiem domów. Przedzieramy się przez dziewiczą gładkość zasp, pod namiotem błękitnego nieba, mijając szkielety nagich drzew i młode brzozy rozświetlone blaskiem słońca…. Wypełniająca leśny prześwit Magurka Wilkowicka zmienia się w niebieską wyspę spokoju… Śnieg odbija moc słonecznych promieni i oślepia… A potem las przeistoczył się w cienisty lodowiec zmarzłych i oszronionych drzew… Chwile zadumy i trud przecierania szlaku… Wielka, cicha niewiadoma rozciągająca się przed nami niezmierzoną pustynią szalonej bieli…
Bezosobowe okrzyki dobiegły do naszych uszu… Chatka na zboczu Magury i rodzina bawiąca się w śniegu. Wielki, biały step otwierał się ku Beskidowi Żywieckiemu. Nad masywami Babiej Góry, Pilska i Romanki żeglowały chmury a w oddali błękitniały niewzruszone tatrzańskie korony… Pogrążone w niemym podziwie stałyśmy tam w środku metrowych zasp… Las zamarł w niemym, bezszelestnym chłodzie i absolutnym bezruchu. Cisza pulsowała swym bezmiarem aż do bólu umysłu i grzechem było jej zakłócenie chociażby szelestem oddechów. Wokół naszych stóp miniaturowe wydmy skrzącego śniegu poprzecinane pasami błękitnego cienia… W ascetycznym milczeniu brnęłyśmy przed siebie, zapadając się z każdym krokiem. Miejscami zaspy sięgały pasa; pokonywaniu ich towarzyszył głośny śmiech i w efekcie końcowym pełzłyśmy na Magurę na czworakach.
Pierwsze oznaki zmęczenia… Wrażenie, ze zasypiam na stojąco… Jedynie równomierne szuranie zamarzniętych nogawek Kaśki przywracało mnie rzeczywistości… W doskonałym spokoju wiatr zdmuchnął z drzew śnieżne okruchy i tysiące aniołów zawirowały nad głowami opadając ku pociemniałym leśnym dolinom…
Schronisko pod Klimczokiem śmiało się głośno wraz z narciarzami. I zabrakło dla nas miejsca w gospodzie… Mróz sięgał 15 stopni poniżej zera, tymczasem termometr uparcie wskazywał +20; idealne warunki, by herbata nagle postanowiła zaprzeczyć wszelkim prawom fizyki i po prostu zamarznąć na stole…
Powrót do Cygańskiego Lasu (Bielsko-Biała) przez Kołowrót. Nad nami idealna harmonią unosi się pion lasu, u stóp dolina Bystrej odchodzi w ciszę późnego popołudnia… Powoli zbliżał się wczesny zimowy wieczór a wraz z nim nadciągał pastelowy chłód… Monotonne trzeszczenie nogawek odmierzające każdy krok… Zmarznięte listki bukowe klekotały poruszane tchnieniem wiatru… Wieczór spływał na nas cicho…
- Zostańmy tutaj… - Kaśka stanęła nagle na szlaku i omal nie wpadłam na nią w zamyśleniu… Granatowe doliny, pociemniały las i pastelowe ogniska zimowego zachodu – wszystko oddawało się nadciągającej ciemności…
„Chodźmy, nikt nie woła”…
Doliny zlały się z równinami i odpływały razem w dalekie wieczorne mgły… Góry bledły, nikły… Opuszczałyśmy zimowy krajobraz, ciemność ścigała lasem bezskutecznie… Źrenice wypalone zimowym słońcem dostrzegły noc dopiero u progu znużenia, na dole…
Dzień zgasł w białej magii...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz