niedziela, 28 maja 2000

Przełęcz Kondracka
28 maja
Tatry

 


Kraków. Borek Fałęcki i Górka Borkowska. Mekka łapiących okazję. Machamy i my – ja i Seweryn i coś nam średnio idzie. Za to cel na dziś jasno sprecyzowany. Dopiero po około godzinie litościwie zatrzymuje się samochód, który zapoczątkowuje nasz kurs. Kierunek – Tatry.
Białe, przymglone niebo – niezbyt pomyślna wróżba. Nad zieloną otchłanią Podhala – pustka. Ostatnie płaty śniegu wlepione w kotły i żleby, zawieszone w powietrzu, przyszyte do jaśniutkiego nieboskłonu. I nagle języki słońc liżą przepiękne turnie Giewontu… Szybki plan dostosowany do czasu i już idziemy Doliną Małej Łąki, nad głowami wirują śnieżynki kwiatowego puchu. W milczeniu wspinamy się jasną, kamienistą ścieżką; nie trzeba nic mówić – przemawia za nas Małołącki Potok. Wkrótce jednak w 110-letnim lesie panuje osobliwa cisza a zza drzew wyłaniają się pierwsze opoki skalne…
Widok zapiera dech w piersiach. Wielka Polana płynie zielenią aż po doskonały kocioł Świstówki a tam pod niebem szare gniazdo skalne Giewontu i Wielkiej Turni, nad którym ciemne ptaki chmur łopocą skrzydłami nadciągającego deszczu…
Idziemy polaną a na wzgórzach morenowych drzewa jak figurki… 65 metrów pod naszymi stopami śpi umarłe jezioro polodowcowe… Kiedyś było tu osiedle pasterskie. Dziś siedzą pseudoturyści z papierosami w ustach…




Coraz dalej w objęcia gór… Słychać głosy ludzi pod Wielką Turnią, która słońce wycina w światłocienie półek, grzęd, grzebieni i żlebów. Głęboko w skałach pachnie chłód podziemnych czeluści Jaskini Wielkiej Śnieżnej…
Wspinamy się pasem górnego regla, pod Głazistym Żlebem, spijając śniegi z lodowców spływających suchymi łożyskami potoków. Niebo zasnuwa się pociemniałym chłodem, nadciąga burza. Zastanawiamy się – iść dalej?...
„Zbiera się na deszcz, już smoki grzmią,
Rozwścieczony wiatr tańczy swoje fru
Lubię deszcz
Zasmarkany maj…”
Zupełnie nieadekwatnie do tematyki moich rozmów z Sewerynem przypomina się tekst Kostrzewskiego… Bo przysiadłszy u stóp Małego Giewontu, w kosówkach, rozmawiamy o Bogu. I w pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że ta największa i najbardziej osobista duchowość jest właśnie tutaj… Pod okapami deszczy i słońc, w cieniu tatrzańskich szczytów. Tutaj jest moja zbłąkana religia i wiara…




Patrzę na krzyż na Giewoncie, na kamienne stopnie prowadzące wprost ku niebu a wiatr ciska w twarz pierwsze opiłki deszczu. Pod Wielką Turnią człowiek; macham ku niemu, nie widzi… I uśmiecham się przez strzępy chmur wpadających za kołnierz… Na przełęcz już niedaleko. Śliskie kamienie i znowu jak pokraka idę na czworakach. Mokra kosówka, ludzie odpoczywający pod okapem Siodłowej Turni opadającej stromo ku Małej Łące… A dalej, w oparach błękitu falują łagodnie wzgórza Witowskie, Az po zamgloną Orawę… Sine granity, zielone porosty, szary deszcz… Ludzie spieszący Kopą Kondracką… Drogowskaz…


Kopa Kondracka i Małołączniak


Mgławice ciskają w nas drobnym gradem na Przełęczy Kondrackiej. Cel osiągnięty. Na wyciagnięcie ręki ponury Kasprowy i Świnica. Ciemne pastele przetykanych kosówką grzbietów Łopaty i Kondratowego Wierchu… W pociemniałej deszczem oddali Tatry Wysokie… Pod stopami głęboka Dolina Małego Szerokiego a gniewny Rycerz tak blisko, bliziutko – groźny i poszarzały… Góry mówią do mnie a ja do gór… Milczeniem i szumem kropel rozbitych o ziemię…


W stronę Tatr Wysokich


Schodzimy do Doliny Kondratowej, woda spływa z włosów, brwi, rzęs, ubrania. Rękawy swetra Seweryna wydłużyły się o połowę a ja śmieję się sama z siebie – taki wielki „taternik” a bez peleryny! Ale tak jest dobrze – w deszczu i chłodzie, pod biczyskami wiatru siekącymi nagie łydki… Bliżej tego zapłakanego świata…
A w schronisku sucha bluza. Śmieja się ludzie spotkani na szlaku. Ciepło, przytulnie, płonie ogień w kominku, rozgrzewa rosół. Nad Suchymi Czubami błękit popołudnia. Chłodny wiatr wysusza mokre ubranie. Do Kuźnic odprowadza nas słońce i nieprzenikniona cisza. Wszyscy ludzie odeszli już swoją drogą. Milczący wagonik kolejki wędruje nad wybujałą zielenią lasów, ponad szumiącą Doliną Bystrej… Wielka Polana Kalatówki, błyszczy spokój w ostatnich kroplach deszczu…


Myślenickie Turnie


Polana Kalatówki


Już niedługo będzie tu mnóstwo ludzi. Tłumy przechodzące obojętnie krainą, gdzie nieboskłon pomrukuje burzami gasnącymi w oddali… Tłumy, które nie przystaną wśród kosówki, by posłuchać szumu wiatru ciskającego włosy w twarz… tłumy, które nie pozwolą, by kozica odeszła na 10 metrów… tłumy, które nie będą wiedziały, po co idą i co przynoszą z gór… Tłumy pozostawią po sobie wydeptane ścieżki, echo okrzyków i szlak śmieci…
Nie będzie mnie wśród nich. Wrócę, gdy przeminą…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz