poniedziałek, 2 maja 2005

Skalne miasta - Súľovské skaly
1 - 4 maja

No i pojechałam. Tak po prostu, z dnia na dzień. Z planem lekko poglądowym – tu dotrzeć, to zobaczyć w ciągu tych kilku dni, jakoś wrócić… I już w pociągu wiedziałam, że to dobry plan, aby weekend urodzinowy spędzić samotnie na Słowacji.





Koleją, pomiędzy wypiętrzonymi bujnie i wiosennie górami, docieram do Žiliny. Motając się po stanicy SAD-u w poszukiwaniu połączenia do Rajeckich Teplic i kibla, postanawiam obmyślić plan bojowy przy kawie. Žilina – ładne miastecko. Wszyscy służą tu pomocą, o dziwo zwłaszcza Polacy, jeśli tylko usłyszą zagubiony rodzimy język. Dobrze wiedzieć, że ten naród za granicą nie zatracił jeszcze resztek sympatii do bliźniego.
No tak – brak obycia i nieznajomość tras sprawia, że we właściwy autobus wsiadam dopiero przed czwartą (a można było złapać przelotówkę, ale kto by się wyznał na słowackich rozkładach jazdy). I tak porwałam się pierwszy raz sama za granicę (chociaż bliską), więc nie będę się gniewać sama na siebie. Na trasie cudowne widoki. Ośnieżone jeszcze granie Małej Fatry i kosmate, pluszowe wierchy najeżone białymi iglicami skałek. Od czego tu zacząć? Na pewno od Lietavy, która dumnie i zadziornie góruje nad jednym ze szczytów w głębi futrzanych, wiosennych piramid i… znika za kolejnym zakrętem…
Rajecké Teplice to miejscowość przepięknie położona pomiędzy Súľovskimi skalami a Lučanską Fatrą. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie granatowe góry, soczyście zielone połacie łąk i roziskrzone w słońcu mnichy skałek sterczące ze stromych stoków: stąd aż po horyzont… Nad tym wszystkim cudownie pogodne, czyste popołudniowe niebo żegluje ku kolejnemu spełnionemu marzeniu o wytchnieniu w miejscu urokliwym i nieznanym… I w jednym momencie, gdy staję na wzniesieniu ponad miasteczkiem, a przede mną spadziste garby fatrzańskie, czuję, jak cały dotychczasowy ciężar codzienności i gmatwanina spraw opada, rozjaśnia się umysł i… nie trzeba mówić nic więcej…


Rajeckie Teplice

Fatra Luczańska

Zatrzymuję się u przemiłej starszej pary w domu – u Państwa Kypusów. Na oszklonej werandzie ganku popijamy popołudniową kawę, zajadając okrutnie słodkie ciasta produkcji ich córki. Ja po polsku, oni po słowacku; wszystko jasne i klarowne…
Samotny wieczorny spacer poznawczy. Park przy stawach, park przy kupelach i koniec wioski! Czas na małe piwo. Przysiada się para, która jak się okazuje jest z Bielska – Białej – Magda i Janusz są byłym narzeczeństwem i ogólnie atmosfera badawczo-poznawcza wypada przeciętnie, więc postanawiam się ewakuować z dziwnego klimatu w zacisze kwatery.
Zmęczenie i bardzo długi dzień, a także plany górskie na dzień następny sprawiają, że o 22-giej idę spać jak dziecko i – co tu ukrywać – dobrze mi z tym.

2 maja - Lietavski Hrad

Nie musiałam nawet nastawiać budzika; kogut za oknem ryczał, jakby się wściekł. Postanowiłam jednak wyspać się i nigdzie za dnia nie spieszyć; w końcu nie jestem tu, by zarzucić kolejnego stresa. Za oknem przepiękny, pogodny dzień i uzmysławiam sobie nagle – dziś moje urodziny!
300 metrów za kwaterą wchodzę na szlak. Kluczy serpentynami przez pachnący świeżością i ciepłem las. I szybko daje znać o sobie brak formy; wlokę się w narastającym upale potępieńczo, ale – jestem wciąż 15 minut przed wyznaczonym na drogowskazach czasem! Jak to się dzieje?...
Podchodzę pod szczyt Skalky. Ma tylko 778 m npm, ale z doliny wygląda na wyższy. Zbocza są strome, brak poszycia, jedynie runo porośnięte drobnymi krzewinkami sprawia wrażenie aksamitnego dywanu. Ten dywan wyszywany jest drobnymi kwiatuszkami; czasem są to fiołki, czasem cytrynowe pierwiosnki. Las jest piękny, listowie strzelistych buków rozpromienione słonecznym blaskiem na tle nieskazitelnego błękitu nieba. I zdaje się, że do tych sinych konarów przyszyte są nieruchome płatki szmaragdów i jadeitów a wśród nich wesołe ptaki oddają cześć niebom suchych pogód. Jest i wiewiórka, której udaje mi się zrobić zdjęcie od spodu (!) Szkoda, że przegapiłam moment efektownego przelotu z jednego drzewa na drugie, co zwieńczone było groźnym i rozbrajającym pohukiwaniem…
Skalky zdobyte. Ze szczytu otwiera się panorama doliny, fragment Súľovskich skał, Žiliny i Fatry oraz… no właśnie – Hrad Lietava.




Przysiadam na pniaczku i wpatruję się w zębate ruiny zawieszone na cyplu skalnym. A pod nimi płożą się łąki upstrzone ognikami mleczy. A w dole wioska skupiona wzdłuż drogi, nie zaś rozwleczona na wszystkie okoliczne wzgórza, jak w moich stronach. To właśnie w Słowacji jest piękne – wszystko ma swój porządek i swoje miejsce – góry dla zwierzaków; m.in. padalca i fenomenalnego stada winniczków, praktycznie bez śmiecia na szlaku – doliny dla ludzi; tam obowiązkowo kostol, zastavka i potraviny.
Hrad Lietava zaczęto budować po 1241 roku, miał służyć wojsku i administracji Matúša Čáka Trenčianskiego. Na przełomie XIV i XV wieku należał do króla Zygmunta. Uważany był za niezdobyty – słusznie, ścieżki bowiem wiodą karkołomnymi stokami. Ale to domena zamków górskich, więc zaciskam zęby i sapiąc jak lokomotywa, spływając słoną wodą, sunę pod górę.
Ruiny są piękne. Wyłączając kilka osób z Polski – puste. Zamek jest ładnie rozplanowany, choć czas go nie oszczędza i białe mury sypią się z hukiem. Kluczę i pełzam pośród pozostałości bastionu i prawdziwa to niedostępna twierdza. Od wschodu obrywa się stumetrowym urwiskiem najeżonym skalnymi iglicami. W głąb murów rozjarzonych blaskiem zagląda nieśmiały wiatr i wymiata otchłań półkolistego donżonu. Wąskie perci obrośnięte murawą prowadzą między zerwami ścian, wysoko ponad całym światem i zdaje się, że to kolejne zaklęte w milczeniu miejsce, w którym słychać jeszcze tętniące życie sprzed pięciuset lat… Wrażenie, że zamek zawieszony jest w chmurach, wyższy od śniegów Fatry, jakby można było stąd połaskotać świętego Piotra w pięty ;)







Odległy, a zarazem tak bliski grzechot kamieni… Tam wysoko w ścianie zasiała się młoda sosna… A przez to okno zaglądają kolejne białe kamienie… Tu drzemie cień, który przemieszcza się zgodnie z rytmem popołudnia… Kiedy to wszystko zniszczeje, rozpadnie się ostatecznie i dlaczego tak musi być?... Dlatego, że 300 lat temu ktoś umarł i zostawił ten monument na pożarcie nieubłaganemu czasowi i pastwie złodziei…







Odchodzę, zostawiając upalną ciszę we władaniu skał. Dzień jeszcze młody, minęło południe, można iść dalej. Biorę kurs na Podhradie.
Las mrówek. Tak powinien się nazywać. Za jedną z rozległych łąk ścieżka wkracza w las wysokich, pięknych jodeł. Ściółka ma kolor sangwiny a w niej stoją olbrzymie kopce mrówek. Kopce jak stogi siana, usypane misternie z igieł i mchu, skupione przy smukłych pniach niczym miniaturowe osady. Idąc ścieżką przez ten cudowny las odnoszę wrażenie, że wkraczam w jakiś starożytny świat – mikroskopijny Biskupin owadziej cywilizacji. Niesamowite…
U stóp Súľovskich skał faluje morze świeżych traw. Rosną tu mlecze – jak złote słońca wdeptane pomiędzy źdźbła, są tu, dookoła, i na tamtym wzgórzu, i na sąsiednim też… W dole biegnie droga z Podhradia a nad domami białe jak obłok drzewa owocowe. Błękitem nieba żeglują samoloty, zostawiając białe pasy. A na horyzoncie, wyraźne i ostre w czystej pogodzie fatrzańskie granie. Innym razem…
Zdejmuję buty i siadam na trawie. Rześki chłód obejmuje stopy, łaskocze pająk. I czuję, jak cała witalność tej łąki przenika przez palce, opasuje kostki i płynie żyłami głęboko, niosąc ukojenie nogom nabrzmiałym upałem, tam, gdzie pod kolanami pulsuje tętno i dalej, dalej, do serca, do głowy, unosi kąciki ust do góry…




Moje urodziny. Z widokiem na spokój. Tylko mój dzień. Tylko moje chwile chwytane za ogon niepostrzeżenie – jak latawce. Tu i teraz, w morzu mleczy i łaskocących traw. Smak wiosny, która chce być latem. Ten moment nie musi trwać długo – najważniejsze, że pojawił się i został uchwycony. Prywatnie, intymnie, do środka. I dziwne, nostalgiczne w chwili samotnego uśmiechu myśli…
Droga przez Lietavę do Lietavskiej Lučki to jakieś 7 km asfaltem. Pokonuję je pieszo, ale na ostatnim odcinku mam już dość. Spuchnięte stopy, głód i spieczone słońcem barki sprawiają, że wrzeszczą we mnie wszystkie marudne potwory. Podziwiam siebie za głupkowate pomysły. A minęły mnie trzy autobusy!
Kąpiel i obowiązkowa chińska zupka zeżarta z niezwykłym zapałem podziałały kojąco. Na kwaterę z hotelu wprowadzili się Magda z Januszem. Wieczór upływa w milszej atmosferze. I cieszę się, że spędziłam te urodziny właśnie tak – według siebie a potem z ludźmi, którzy nic o tym nie wiedzą…

3 maja – Skalne Miasto

(Zaczynam nawijać po słowacku!)
Zapowiedziana prognoza z upałem 27 stopni w cieniu zaczyna sprawdzać się już o 9 rano. Wysiadam z autobusu w Hričovskim Podhradiu i przeczuwam, że daleko nie zajdę w tym upale. Pierwsze podejście pod ruiny zamku to potwierdza.
I tu przygoda – patrzę – pasie się sarenka. Wyciągam aparat. Sarenka biegnie do mnie! I pięć metrów ode mnie zaczyna szczekać! Włos mi się zjeżył, gdziekolwiek rósł. Stoję i czekam a kozioł straszy już z półtora metra ode mnie. Rogów to wprawdzie nie ma, ale mam chwilę wahania – iść, wracać, też postraszyć? Machnęłam ku niemu długim kijem i znikł w manifestacyjnych podskokach. Długo jeszcze słychać nieprzyjemne ujadanie.
Hričovski Hrad. Baaaardzo zapuszczona ruina, zarośnięta krzakami i mało efektowna, ale kiedy się pomyśli, że podwaliny tej budowli sięgają IX wieku, inaczej smakuje chłód od zmurszałego kamienia. Nie zatrzymuję się tu jednak dłużej. Podświadomie nie mam ochoty na ponowne spotkanie z awanturniczym koziołkiem.
Szeroką, wygodną ścieżką zmierzam ku Rohačovi, wokół żywej duszy i to dosłownie, bo przy rozstaju szlaków leży martwy lis. Drobny niesmak – to musiało stać się bardzo niedawno, bo zielone oczy jeszcze lśnią.
Straszy w tym lesie, straszy. A tak naprawdę nie ma w tym strachu. Parę lat temu może jeszcze by był. Dziś już za dużo wiem, albo potrafię sobie wytłumaczyć. O wiele więcej dziwi i straszy w mieście…
Ponad lasem sterczą skalne iglice - Súľovskie skały. Schodzę w dół żółtą ścieżką, karkołomnym spadem przykrytym liśćmi. Obok otwiera się szerokie skalne okno, za którym szumią młode buki. Światło dzieli skalny świat na blaski i cienie. Skały otaczają mnie ze wszystkich stron, zlepieńcowe szare wieże wyrastają wysoko ponad głową, wprost z gąszcza lasu, z wilgotnej ściółki. Idę wśród murów tego skalnego miasta, wąskim korytarzem, dotykam chropowatych monolitów i szorstkie są od nich palce. Bije od kamienia ten znajomy chłód, właściwy tylko skale, przenika przez opuszki w głąb i zdaje się, że szarzeją ręce, opasuje je zimne tchnienie, a przed chwilą jeszcze były tak nabrzmiałe upałem… Wieżyce pod niebo i bastiony skryte w leśnym gąszczu. A poniżej głazy rozrzucone pod rachitycznymi buczyskami – zupełnie jakbym opuszczała średniowieczną metropolię, wkraczając w mury podgrodzia…
Słońce, skały, szmaragdowa zieleń liści i zawieszony nad nimi błękit. Spotykam pięciu łojantów z Polski. A dalej wybujała soczystością łąka i kierdel owiec pobekujący wysoko, pod niebem upalnego maja. Przy potoku złote słońca kaczeńców a nad nimi białe kiście kwiatów drzew owocowych. Szeroka łąka zaprasza – odpocznij, siadam więc w strumieniach blasku. Dookoła poszarpany horyzont –zęby skał sterczą z puchowych kołder wzgórz. Tam wysoko czerwony punkcik – człowiek. I nie żałuję, że poszłam doliną, bo tam na górze nie ujrzałabym tych miast od spodu, Sulovskich koron nadzianych na łby wiosennej, słowackiej ziemi…







Po przeciwnej stronie doliny pasą się konie. Idę w górę łąki – tam w lesie zagubiona przez zapatrzenie ścieżka. Słychać głosy niewidocznych ludzi. A w ściółce cytrynowe pierwiosnki i wesołe fiołki…
Schodzę do wsi pomaleńku. Dokucza ból spieczonych ramion. I myślę sobie – choć nie byłam tu długo i nie wszystko widziałam, może dobrze jest zostawić coś na potem, by móc wrócić znów…? Tu jest tyle gór dookoła, że starczy na wiele dni wędrowania. Jedynie mądrze chodzić, bo w szale pośpiechu gubi się najprostsze szczegóły, takie jak kolor kwiatów przy ścieżce, wiewiórkę skaczącą wśród drzew, tropy dzika… Zdążyć się wszystkim nacieszyć, zamknąć w oczach i na klatkach filmu te pocztówki wspomnień…





Wracam we środę w strugach deszczu. To nie odbiera radości przeżytych dni. A w głowie już rodzi się kolejny plan wyprawy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz