niedziela, 23 lipca 2006

Potrójna
23 lipca

    
  Na temat Potrójnej, okolic i Chatki Pod Potrójną mogłabym pisać referaty. Dziś jednak postanowiłam zrobić sobie spacer w ramach czystego odpoczynku. Plan był - dotrzeć na Leskowiec, ale nie stanowił żelaznego celu. Chciałam po prostu przejść się, zażyć słońca i samotności, żeby nie zdziczeć w domu. I tak przed 9 rano wkraczam na znajomą ścieżkę poza szlakiem z Wielkiej Puszczy. 

  Stary szlak, wzdłuż którego szumi awanturniczy potok - dziś milczy. Przez gałęzie drzew sączy się zielony, letni spokój. Znów ta cisza - myślę, która maluje się na twarzy uśmiechem, znajome buki, wszystko znajome na pamięć... Mijam jakichś ludzi i w tempie ekspresowym (35 minut!) docieram do Przełęczy Kocierskiej, gdzie jeszcze spokój przy nowym hotelu górskim i bezchmurne niebo pod upalną czaszą lata.
  Idę na skróty, przez lasek, w którym jesienią zbierałam grzyby - dziś nie ma na to szans, susza spopieliła ściółkę. Na butach osiada żółty kurz. Pod parkanem na przełęczy witam samotnego rowerzystę. Zmierzamy w tym samym kierunku, pewnie się jeszcze spotkamy... Dogania mnie pod Kiczorą i przechodzimy na "ty". Poldek jest z Andrychowa i proponuje wspólną kawę na Potrójnej. Zsiada z roweru i idziemy razem szlakiem rozmawiając tak, jakbyśmy - starzy kumple górscy - spotkali się gdzieś znienacka na skrzyżowaniu. Jest trochę o górach, wyzwaniach, naturalnie i sympatycznie. Dobra, niezbyt mocna kawa przy kapliczce i palące słońce. Wymiana kontaktów. Pewnie jeszcze się kiedyś spotkamy na tych, czy innych pagórach.
  Leopold odjeżdża ku Jawornicy, ja zaś podnoszę plecak i schodzę ścieżką w dół, ku rozstajowi. Rozglądam się dookoła i w tym momencie zapada ostateczna decyzja: nie ruszę się stąd dziś dalej ani o krok. To nie do wiary, że mieszkałam tuż obok przez pół roku (Chatka Pod Potrójną), dziesiątki razy przechodziłam tędy tam i z powrotem, o każdej porze dnia, nocy czy roku przez 8 lat i nigdy naprawdę nie dostrzegłam, jak pięknie jest tu, na szczycie Potrójnej! Oszołomienie wciska mnie w suche wiechcie traw przy ścieżce, złocone upałem, szorstkie i nie przynoszące ukojenia bosym stopom. Siadam w pełnym słońcu i wystawiam ku niemu twarz, patrząc ku drodze opadającej w dół, ku parkanowi z gałęzi powalanemu co rok przez wiatr i śnieg, ku rozgałęzieniu grani - tam, gdzie cień wybiera ciemną zieleń z lasu... Za grzbietem jest chatka, do której wyjątkowo się dziś nie wybieram...
  Cicha, rozgrzana polana, duszny zapach gorących traw, widok na Madohorę, dalej na Policę, wcięcie Przełęczy Lipnickiej i Babią Górę rozmytą pod upalnym, falującym namiotem lipca. Czasami przebiegnie wietrzyk, muśnie rozgrzane do czerwoności ramiona i znów nieruchoma kurtyna lazurowego nieba wisi nad górami. W trawach szeleszczą polne koniki a w zaroślach ptaki. Znów się uśmiecham, ku odpoczynkowi.
  
Droga na szczyt Potrójnej
Pod szczytem Potrójnej
  
  Ze szczytu, spod kapliczki widok jak z obrazka. Płynie jasna droga od siodła przez wzniesienie - zanika w wyblakłej zieleni łąk i zachodzi skośnie na płaski garb nad osiedlem Hatale porośnięty wyschniętymi, spalonymi słońcem borowinami bez soku, wśród których nawołują się zbieracze z czerwonymi wiadrami. W prawo opada zbocze gronia, z którego patrzę, kośne łąki usiane kępkami bladych krzewin i samosiejkami iglaków. Za łąkami, w obniżeniu, dachy chałup w cieniu drzew, tak doskonale wpasowane w ten beskidzki pejzaż, jakby stały tu odwiecznie a całe otoczenie dopasowane zostało do nich - nie odwrotnie. Za nimi już tylko góry i niekończący się błękit nieba poprzecinany smugami odrzutowców zabłąkanych w przestworzach. Cudowne miejsce...
  

Słynny płot na Potrójnej
Osiedle Hatale
Palenica, Trzonka, w dole Przełęcz Targanicka
  
  Schodzę wolniutko, noga za nogą, znajomym na pamięć szlakiem ku Kocierskiej, z Beskidem za palisadą drzew, ku niedzielnemu zgiełkowi przełęczy. Krótki przystanek. I myślę, wdychając spaliny i słuchając techniawki przy namiocie tyskiego, że czasem warto zatrzymać się na moment w takim molochu, by bardziej zapamiętać urok chwil w samotności na odległych polanach, w ustroniu pachnącym słonecznością...
  Chata. Którą mijałam dziesiątki razy. Ta wiecznie pusta, w malinach przydrożnych, ponad dzikim sadem. Siadam na ławeczce przed tym tajemniczym budynkiem i zlewa mnie struga popołudniowego słońca. Ten zakątek przy chacie nadgryzionej zębem czasu, ze szparami w ścianach i odrzwiach, pustym wnętrzem i bezludną okolicą, stanowi wprost nieprawdopodobną oazę na pustyni chaosu, tumultu i zakurzonego roju weekendowych, zmotoryzowanych pseudoturystów z Przełęczy Kocierskiej. Aż nie chce się wierzyć, że to zaledwie 200 metrów, a już nie dociera stonka i odgłosy niedzielnego rozpasania... Grają świerszcze, szumią wysokie samoloty, brzęczą owady, zatrzymał się w beskidzkiej enklawie czas... Wtłoczona w ławeczkę pod oknem tej cudnej chaty, rozmyślam, jak tam też jest w środku, czy ktoś tam jest gospodarzem? Kto?...
 
  
  Ze słonecznym spokojem schodzę ku Wielkiej Puszczy zatłoczonej opasłą, krewetkoworóżową tłuszczą pod parasolami, owianą swądem grilla i spalin, leniwą i stłoczoną nad wyschniętym korytem potoku. Uciekam. W głowie obraz "Chatki Kocierskiej" w zielonych, milczących kobiercach słonecznego lata...
   Kolejny dobry dzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz