poniedziałek, 16 października 2006

Tatrzański chillout
16 - 24 października



 16 października, poniedziałek

  Po kilku dniach "zgniłego wyżu" wyszło słońce. Może dlatego, że właśnie zaczynam urlop? Decyzja ostateczna - pojadę tam, gdzie zawsze czuję się dobrze, gdzie chcę jechać, by odpocząć. Zakopane.
  Beskid i Gorce nalane ciepłym światłem popołudnia. Cienie są długie, wlewają kontrasty w doliny i góry, jest tak cudownie, że chciałoby się wyskoczyć przez szybę autobusu i wypstrykać wszystkie klisze. Za Skomielną horyzont okrywa się grubą warstwą chmur. Nadchodzi zimny zmierzch późnej jesieni. Ponad tymi chmurami obraz jak nie z tej ziemi - zawieszone na niebie ostre, pojedyncze szczyty koloru wrzosu z mlekiem; nikną w dymach wieczoru już przed Nowym Targiem.


  W Willi "Bajka" miłe powitanie. Stara chałupa przy Sienkiewicza w zaklętym ogrodzie przysypanym złotymi kleksami klonowych liści. Pokój na piętrze i cały dom, który mówi i opowiada swe historie z każdym kolejnym poczynionym krokiem na drewnianej podłodze...







  17 października, wtorek  Tomanowa

  Budzik zaterkotał o 6:30. Zadziwiające - w domu nie chciałoby się wstawać. Za oknem szarówka, z której rodzi się obraz Tatr przysypanych śniegiem, zachodzących poranną fioletową mgłą... Magia nawet w smaku kawy...
  Gdy wychodzę na ulicę, radość jest porażająca. Mam wrażenie, jakby to był pierwszy dzień mojego życia i jakbym obchodziła te same urodziny wraz ze światem... Wszystko krzyczy kolorami, miauczy srebrny kot, palce mrozi chłód... Kto wyczarował ten dzień?...
  Kościeliska zaklęta w szreni. Las rozogniony barwą słońca, rdzawą i ciepłą w chłodnym świetle poranka. Cień jest zimny i granatowy, oszroniony mech na otoczakach daje do myślenia, ile stopni ma woda w potoku. Wyżnia Kira Miętusia wygląda jak smutna parkowa aleja zaścielona liśćmi. Sfruwają z drzew wprost pod stopy, tworząc malownicze kopczyki. Idę doliną samiuteńka i nie mogę w to uwierzyć, to się nie zdarza w Kościeliskiej.
  
Wyżnia Kira Miętusia

Kominiarski Wierch

  Za Bramą Kraszewskiego okruch słońca. Trawki ścięte mrozem i skały skąpane w świetle. Cudowne tchnienie rześkości i ciszy, radość zamknięta w najmniejszym kolorowym listku. Przy schronisku bezludnie. Niebywałe.
  Schodzę na Małą Polanę Ornaczańską i zachwyt wprawia w bezruch. Przede mną płoży się łąka rozdygotanych traw. Te trawy chwieją się, jakby odprawiały mantrę, drżą, potrząsają wiechlinami i są bielutkie od mrozu. Kołyszą się źdźbła w rytm wschodzącego nad górami słońca i przejmują w siebie cały jego blask rozbity na miliard pryzmatycznych wiązek docierających do ziemi skutej chłodem. Łąka mieni się milionem kryształowych łez koloru tęczy a światło znad grani biegnie ponad lasem i rzuca błękitny cień parkanu na drodze ku Przełęczy Iwaniackiej. Najpiękniejsze miejsce na świecie - chciałoby się rzec w oniemieniu. Jeden z najcudniejszych górskich obrazów...

Widok na Bystrą




Schronisko na Małej Polanie Ornaczańskiej

  Decyduję się rozgrzać gnaty w Dolinie Tomanowej. Tam jeszcze mnie nie widzieli. Wkraczam w ciemny las i podążam w stronę słońca wygodną ścieżką, beztrosko i niespiesznie, gdy znienacka wzrok pada na fioletowy placek pod kępą borowin. Niedźwiedzia kupa! Dlaczego Tomanową nikt nie chodzi?
  Idę dusznymi łąkami jeżyn i innych dziwnych roślin, przez tajemnicze chaszcze i modlę się w duchu, by nie spotkać producenta kupy. Polany Tomanowe otwierają przecudny widok na Ornak i ostrą grań wyrysowaną światłocieniem - piękny i majestatyczny Starorobociański, zrudziały od traw i nieco już wyblakły. Przede mną Tomanowy Wierch, skuty szrenią, sinogranatowy. Naprzeciwko, pod błękitem nieba, białe skały Stołów. Przedzieram się wąską ścieżynką w górę, przez chaszcze, plącząc kije w trawach i jeżynach. Błoto. Zmarzły na kość grunt. W powietrzu ciepłym, przedpołudniowym, wirują ostatnie latawce nasion. Wchodzę w kosówkę i toczę prawdziwy bój o przeżycie. Tarmosi mnie w prawo, w lewo, za czapkę, za kij, za kurtkę, wkręca się w plecak, do tego jest ślisko. Widzę już Tomanową Przełęcz, jestem 100 metrów od niej, ale nie da się iść dalej. Ciekawe, dlaczego nikt nie dba o dostępność tego szlaku? Święta kosówka mówi: STOP. Trzeba jeszcze się z niej wyplątać. Odchodzę, nie spojrzawszy w Tomanową Liptowską...

Stoły i Starorobociański

W Dolinie Tomanowej

  Do Kościeliskiej sprint. Gówno jak było - tak leży. I na szczęście tylko ono. Kiedy spotykam pierwszą osobę, robi się raźniej. Pojawia się potok i gaśnie złowieszczy, choć słoneczny urok milczącej Tomanowej. Przy schronisku znika już jakikolwiek urok, bo nastał tłum i wszędzie słychać jakieś głupie odzywki wycieczek. Ktoś powinien dożywotnio zakazać im wstępu do TPN. Idę wolniutko w dół, niech przeminie przeklinające towarzystwo, niech przejdą wszyscy. Przy kapliczce wystawiam na moment twarz do słońca i znów przez chwilę jestem sama... Patrzę jak zachodzą za siebie szczerbate wzgórza ponad przełomem doliny - jedne bardziej, inne mniej nalane słonecznością, aż po srebrno-liliową Bystrą w oddali... W Kirach słoneczne kontury koni obgryzają belki ogrodzenia...

Kominiarski Wierch

  18 października, środa  Przysłop Miętusi

  Oj zagnało wilka na piwo i wilk wstał późno, nie miał siły i poszedł w regle... Ma nauczkę. Nic to. Strążyska jak zwykle piękna. Zamiast ośnieżonych drzew, tym razem fotografowałam wodę. W taki dzień jak dziś, można iść tą doliną nawet pół dnia!

Strążyski Potok

Giewont ze Strążyskiej Polany
  Postanowiłam odświeżyć pamięć i przejść Grzybowcem, przekonać się, jak wygląda ta droga bez śniegu, droga, która dała w d... kilka zim wstecz przy V stopniu zagrożenia lawinowego. I faktycznie, niczego sobie. Idę i przypominają się obrazy - tu śmialiśmy się z tunelu wyrytego po kolana w śniegu, tu mordowaliśmy się na przełaj, tu było ślisko, tu Mariusz rozmawiał z tatą przez telefon,tu już brakowało sił i jadłam skostniałe od mrozu ciastko...
  Zbiegam w Dolinę Małej Łąki i przypomina się morderstwo w śniegach po pas. A dziś jest cudne słońce, prosta, wygodna droga, uśmiech jakichś chłopaków, "Hi!", kolorowy liść w poszyciu i spokój wyludnionej Małej Łąki.
  Przysiadam na moment na kamieniu na łące. Patrzy na mnie ukrzyżowana góra, widzę maleńkie postaci na Kopie Kondrackiej, przydymiony słońcem masyw Wielkiej Turni... Przez posępny las, po śliskich kamieniach, idę ku Przysłopowi. Kilkoro starszych ludzi. Spokój natchniony słonecznością, spokój ciepły i przyjemny, taki spokój, który chciałoby się dzielić, pragnie się dzielić z kimś bliskim, żeby w tym spokoju złożył głowę na kolanach i mówiłoby się tylko szeptem, żeby nie zakłócać tego magicznego momentu. Myśli uciekają poza obręcz gór, poza las...

Kopa Kondracka i Wielka Turnia
Dolina Małej Łąki
  Zbiegam w dół Małą Łąką. Nieco po czasie odzyskuję siły i postanawiam zrobić czasówkę pod Krokiew Drogą Pod Reglami. Znaki mówią - 1,15h do Białego. A ja zasuwam pod skocznię w 46 minut. Wariactwo. Już nie skaczą, jak o poranku, małe ludzkie odrzutowce. Są tu ci chłopcy z Wielkiej Polany, uśmiechają się. Jest biedna owieczka becząca na półmetrowym pastwisku. Smutek. Biegnę na kwaterę przez miasto dziwnie osobne. Wielka słoneczność zostaje za mną. Czas odpoczynku, zakupów, planowania. Jutro też musi być pięknie...

  19 października, czwartek  Z Wysoką na okładce

  O poranku pewna doza wątpliwości - czy dziś też będzie pogoda, czy wreszcie coś się sknoci? Słońce wychodzi coraz później, ale patrzę w okno - Czerwone już liże bursztynowa łuna - będzie dobrze.
  Przekraczam granicę ze Słowacją idę Doliną Bielovodską. Znienacka zrywa się wiatr i jest to wiatr ciepły, który zatyka gardło i wysusza oddech. Już na początku zastanawiam się, czy to był dobry plan na dziś. Jakaś dziwna obawa o poranku i dość nieprzyjazna, bezludna, zbyt cicha nagle okolica... Mknę, bo spacerem nie można tego nazwać, i dopiero w jasnej plamie gorącej słoneczności na Polanie Bielovodskiej uśmiecham się.
  Przede mną amfiteatr Wysokiej. Od Mięguszy, przez koślawy szczyt Rysów, przez dzikie, wysokie doliny, nieznane i niedostępne, zadziorny Ciężki i znajomy szczyt Wysokiej przedzielony stromą przełęczą, naznaczony turniczką Kogutka... A dalej pionowy filar Młynarczyka i głęboki, czarno-granatowy cień u wylotu niewidocznej Litworowej. Idę kawałek w górę doliny, ale zawracam do Bielovodskiej Polany. Słońce operuje mocno i wydobywa z otoczenia górskiego wszystkie barwy ciepłej jesieni - tam wysoko śnieg i niedostępność urwisk, a tu, na polanach śródgórskich, srebrne nitki babiego lata lśnią w powietrzu, brzęczą pszczoły - olbrzymie i złote, falują wyblakłe trawy i szczeka pies przy leśniczówce. Sielanka pod granatowymi, dzikimi turniami olbrzymich gór. Od Holicy słońce maluje miedziane cienie wzdłuż wierzchołków. Dochodzi południe.

Od lewej - Młynarz, Wysoka, Rysy, Żabie, Mięguszowieckie
Holica i Skały Ciszówki
Rysy, Żabie, Mięguszowieckie
Mała impresja z dziennika

  Szybka decyzja - wiem, gdzie może być jeszcze piękniej - na Rusinowej Polanie! Żaden to wyczyn, ale ukochane miejsca odwiedza się z sentymentu, a chyba temu można podporządkować ten mój urlop... Zbiegam Bielovodską. Zza wody parskanie koni na drodze do MOka, nawoływanie woźniców. Przez wiewiórkę o mało nie dostaję zawału, ale nie tylko ona rozrabia w lesie, słyszę cięższy kaliber trzaskający w zaroślach i szczerze mówiąc - z sercem na ramieniu kłusem wypadam na Łysą Polanę. Tchórz? Być może, ale niedźwiedzie widmo zbyt prawdopodobne (znów fioletowe placki) i najmniej wskazane.
  Z dziwnym niesmakiem opuszczam Bielovodską. Nie jest to dolina dobra dla samotnego przejścia. Nie dla mnie i nie dziś. Targam do Palenicy i wkraczam w piękny, górnoreglowy las pełen słońca, rozzieleniony mchami i krzewinkami. Mozolę się znajomą ścieżką, po skalno - drewnianych stopniach w górę i w przedziwny sposób jest mi to obojętne, że tu też coś łazi po lesie. W pół godziny (!) jestem na ukochanej, cudownej Rusinowej.

Murań, Tatry Bielskie
Rusinowa Polana
Od lewej: Jagnięcy, Kołowy, Czarny, Baranie Rogi, Śnieżny, Lodowy
  Wielka, wybujała polana płynie cicho w otchłań ciepłego popołudnia. Brzęczą owady, lśnią spodki chmur na błękitnej tafli nieba. Wokół rozrzucone kamienie. Przysiadam na jednym z nich, bez butów, na suchej trawie i łowię swą małą, prywatną chwilę szczęścia. Kolejną chwilę wielkiego, tatrzańskiego słońca październikowego zza Wołoszyna. Wyliczam litanię kolejnych granatowych szczytów... Jest Wołoszyn, tuż za spadzistą połacią polany, Mięguszowieckie i Rysy opadające zrudziałą granią Żabich ku niewidzialnej dolinie... Jest cudowna Wysoka z Ciężkim, Ganek i Rumanowy, Połyskująca śniegami Wyżnia Litworowa i majestatyczny, olbrzymi Gerlach. Jest wielki Lodowy tuż naprzeciwko mnie i niezdobyty jeszcze trójkątny Jagnięcy... Już od dawna świat tak cudnie i wdzięcznie nie pozował do zdjęć. Góry, pszczoła zlizująca zupkę brokułową z wieczka kubka, buty na kamieniu...





  Popołudnie niży w dół a chmurki opalizujące na fioletowo opasują widnokrąg. Przeczucie zmian...

  23 października, poniedziałek

  Weekend nie należy do tych, które warto opisać. Poza nowymi znajomościami i partyjką remika ze starymi znajomymi w Antrakcie, nie wydarzyło się górsko nic ciekawego.
  Niedzielny spacer Jaworzynką, złotą i seledynową od modrzewi. Chwila, by przysiąść na przyzbie jednego z szałasów. Wracam piechotą i obserwuję cudownie rdzawe, krwiście wiśniowe drzewa na zboczach Nosala. Smutny spacer w dół Zakopanego i pierwsza myśl - zbyt sama tu jestem...
Szałasy w Dolinie Jaworzynki



  Od rana wiatr. Szaleje halny. Szarpie okiennicami i urywa głowę. Tkwię w fotelu, popijając kawę i w głowie brak planu. Spotykam się ze znajomymi w Sanacji i reszta urlopu spędzona jest z książką, kawą, w ogrodzie, z halnym we włosach i przemyśleniami...
  W dniu, w którym zdecydowałam się na wyjazd, spadł pierwszy śnieg...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz