wtorek, 16 kwietnia 2013

Zapach ziemi - Lipowska
16 - 17 kwietnia


  Wiosna. Temperatura wzrasta, budzą się ptaki a słońce wytrwale i długo przemierza widnokrąg. Dni już nie takie krótkie i ocknęła się we mnie uśpiona marazmem  i monotonią energia, którą należy właściwie spożytkować. Okazja akurat jest, bo dwa dni wolnego w tygodniu i towarzystwo też, bo Jola ma urlop, wiec szybkie konkrety i – wyruszamy.



   Wtorkowy poranek aż oślepia nasyceniem barw. Nad głową błękit nieba, słońce wyciska z fasad domów kolory jak z bajki, cieszą się mordy – no, to nam się Jola udało! W Żywcu na przesiadce szybkie zakupy i jedziemy do Korbielowa. W planie trasa: Miziowa – Trzy Kopce – nocleg na Lipowskiej – Redykalny – Zapolanka – Ujsoły. Pan w busie puszcza na cały regulator najlepsze góralskie hity. A zaraz cisza i spokój, pustki po zakończonym sezonie narciarskim, przysiółki jakby zupełnie opustoszałe, wszyscy wrócili do swoich spraw.
   Idziemy najpierw monotonnie drogą, ale już w miejscu, gdzie szlak skręca w las witają nas pierwsze tego roku motyle! Po chybotliwej kładce przechodzimy potok, pierwsza gleba zaliczona na rozmiękłym wiosennym śniegu. Ten śnieg towarzyszy nam już bezustannie a im wyżej, tym pokrywa stabilniejsza w zacienionym lesie. Brniemy i rozjeżdżamy się w rozpaćkanej brei, co trochę opóźnia, ale nam się przecież dziś nigdzie nie spieszy. Słońce pali twarze a chłodny wiatr znad dolin chłodzi czoła. Dochodzimy już prawie do zwornika szlaków, gdy tuz przed nami spomiędzy drzew wzbija w niebo jastrząb. Przyroda już dawno nie śpi, zbudziła się do życia i tylko góry wyludnione. Cudownie J O to chodziło.
   Przysiadamy na ławeczce pod Rozdrożem, bo burczy w brzuchach. Z góry od schroniska pędzą dwa skutery. Potężny masyw Pilska za ścianą ogołoconego zimą lasu wygląda jak wschodzący, gigantyczny biało-zielony księżyc. Przesyła nam zimny wiatr. Chodźmy…
   Pniemy się w górę nartostradą, lśnią wyślizgane śniegi na stokach. Na tle bezchmurnego błękitu Babia Góra. Jest pięknie i cicho.
   Tak pustej Miziowej jeszcze nie widziałam. Dwie awanturnicze, aczkolwiek przyjazne suczki, troje narciarzy w barze, para turystów jednodniowych, pan z okienka, pani za barem i ratownik opalający się topless przy GOPR-ówce i pan ze skutera oddalający się tym razem ratrakiem. Niepowtarzalne. Wyliniałe po zimie góry, gdzieniegdzie już bezśnieżne i kwintesencja odpoczynku – pełne słońce na bezchmurnym niebie, wyciszenie, wesoła koleżanka i piwo schłodzone w śniegu…


   Ruszamy za śladami skutera i tyczkami czerwonym szlakiem. Idzie się w brei, nie najgorzej, miejscami trochę zapadania. Zbaczamy gdzieś na słowacki szlak i z Munczolika schodzimy trochę dziką grańką, wąską i stromą, charakterystyczna bardziej dla Fatry. Niespodzianka – w ostatnie chwili zauważam gotową już do dziabnięcia żmiję wygrzewającą się na kamieniu! Rzadka czarna żmija, wyrzucam ją kijkiem w las, by móc przejść i zjeżdżamy na butach w mleczną otchłań Hali Cudzichowej. Plątanina skuterowych śladów, parę zasp po kolana i długie podejście pod Palenicę. Cudowny widok na zwaliste Pilsko za plecami. Fajnie tak mijać wielką górę, gdy zagląda zza lasu, z ukrycia ;P A zza ramienia Pilska nieśmiało zagląda mały zadziorek Diablaka…


   Po słowacku Palenica nazywa się Brst (!??...) Stąd prowadzi do Trzech Kopców autostrada. Dwa tiry spokojnie się miną, widać ją chyba z kosmodromu. Gna kolejny skuter a na nim jakiś koleś z bananem od ucha do ucha a my spieczone jak krewetki idziemy długim zejściem w zadziwiająco szybko docierając na Trzy Kopce. Śmieszne – dwa razy w roku byłam dopiero w górach i dwa razy w tym samym miejscu. I zupełnie mi to nie przeszkadza…
   W lesie chłód. Jest późne popołudnie a słońce schowane za drzewami. Burczy w brzuchach. Postanawiamy wpaść na kolację na Rysiankę i potem pójść już tylko na nocleg na Lipowską. Zejście do hali jakoś dziwnie się dłuży, za to widoki tym razem – przecudne! Kolejne pasma wypływają zza wału Pilska… Najpierw płyną Tatry, bielutkie i rozsłonecznione… Dalej płynie daleka wyspa wygładzonych jasnością Niskich Tatr – połowa z nich to też terra incognito jak na razie… U stóp brunatny, wiosenny Beskid, na horyzoncie wyrasta Mała Fatra ze skalistym Rozsutcem i kopy Gór Choczańskich z moją świętą górą – Wielkim Choczem. Piękne mamy okolice – mówię do Joli – i chociaż to Słowacja, fantastycznie stać tu, tak niedaleko domu i patrzeć na to wszystko.


   Jak zwykle pod schronisko wychodzi się w zmęczeniu. W żołądku budzi się dziki zwierz. Okno z widokiem na Tatry, prawie puste schronisko i zamawiamy jadło drwala. Długo go nie zapomnę – jest olbrzymie i fenomenalne. Wielki placek i przepyszny gulasz wołowy z pieczarkami, papryką i oliwkami! Niezłe zestawienie, porcja dla drwala, to fakt. I herbata z cytryną. Dwóch facetów obok rozmawia o górach rumuńskich. Pomaleńku napływa zmęczenie. Idziemy na Lipowską.
   A tu cicho, pusto, bezludnie. I jak zawsze domowo, cieplutko. Uśmiechnięta pani gospodyni i czyściutkie, odnowione pokoje. Gorący prysznic działa kojąco i wyciąga na nasze twarze indiańskie barwy wojenne. Pokój z widokiem na Tatry rozpływające się w pastelach wieczoru. Piękny dzień wielkiej pogody za nami.
   Przy piwku z lionką i miętą (;P) przegadujemy do późna w noc a sen przychodzi natychmiastowo. Materac taki wygodny a koc taki ciepły, że nie chce się wstawać. Z trudem zwlekamy się o 9-tej. Niebo zasnute chmurami. Okruch słońca to tylko chwila. Przeczuwam deszcz. Ale nie przejmujemy się tym. Śniadanie i kawa własnoręcznie przyrządzone w pokoju na niezastąpionym wynalazku XX wieku – grzałce! J Jednak okazuje się niezastąpiona od czasu do czasu. Tak bardzo nie chce się opuszczać tej opustoszałej chaty poza sezonem…
   Z Hali Lipowskiej blade góry dookoła. Ścieżka przetarta, wielkie odciski butów. Szlak hal jest piękny, białe pola śnieżne i bezkresne widoki na południe. Bieguńska, Motykowa, Skurzacka, wreszcie Redykalna, gdzie znienacka zaczyna kropić i nasila się coraz bardziej deszcz… Skręcamy w las, ku Zapolance. Widać z daleka kolejne przysiółki malowniczo wkomponowane w górskie ramiona. I nagle pod kopułą nieba ten zapach… Wilgotny, cudowny i świeży zapach, którego nie można poczuć zimą, kiedy las nie pachnie…. Zapach ściółki, mokrej darni wyłaniającej się spod śniegu, wilgotnej kory i zbutwiałych liści… Zapach ziemi… Zapach wiosny. Przyrody budzącej się do życia. Napełnia energią, spokojem i nie da się porównać z żadnym innym uczuciem. Wystarczy poczuć ten zapach, by poziom endorfin wrócił do normy. I ten deszcz też jest ożywczy i pachnie życiem…
   Na Zapolance olbrzymi czarny koń i dwóch górali przy orce. Ustaje deszcz i zdaje się, że ziemią pachną nawet chmury. Rozrzucone po polanach domki, przysiółki Zorek i Herdula, a w tle toczą się góry pod sinym, wiosennym niebem. Przysiadamy na skraju polanki na Kręcichwostach… Taki tu spokój, równowaga, krążą nad głowami ptaki, przeskakują z gałęzi na gałąź kosy i dzięcioły a w trawach skowronki. Wielka piramida Muńcuła przed nami. Schodzimy na przełączkę ku kapliczce na Zagroniu i przez Kiczorę w stronę Ujsół. Lasem cichutko przemyka sarna. Ścieżką chyba mało kto chodzi. Może jedynie dziki, których śladów tu pełno. Błotniste zejście urokliwymi polankami i malowniczy widok wsi o czerwonych dachach na tle majestatycznego Muńcuła. Jeszcze tylko lody w Żywcu i senność popołudnia towarzyszy w drodze powrotnej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz