sobota, 23 lipca 2016

Krupowa wieczorową porą
23 - 24 lipca



  Ech, Sucha Beskidzka. Zadupie komunikacyjne. Szkoda gadać nawet, jak trudno się o poranku wydostać stamtąd do Zawoi, więc zacznę od samej Zawoi. Po obiedzie w karczmie przy kościele ruszamy w trasę a cel na dziś to Hala Krupowa. Jeszcze tylko pół godziny drzemki w przydrożnym maliniaku tuż po wyjściu na szlak i ruszamy z kopyta.



  Zielone znaki prowadzą nas pierwszym podejściem nad ostatnie zabudowania a w przydrożnych borowinach pierwsze grzyby tego dnia – dorodne zajączki. Cichną wnet odgłosy wsi, poszum dróg i idziemy wznoszącym się lasem, szeroką drogą, ku piętrzącym się coraz wyżej górom. Przysiółek Łabidowa wita nas szczekaniem i mijamy drewniane domy malowane w błękitne pasy z wyciosanymi w drewnie świątkami przy progu. Za przysiółkiem chwila oddechu. Siadamy w cieniu, wśród traw i kwiatów, łyk wiśniówki z piersiówki i odpoczynek przed kolejnym podejściem.


  Wznosimy się powoli w górę północnym ramieniem Kiczorki. Sponad traw i połogich kulminacji, spomiędzy prześwitów wyskakuje Beskid Mały a my kierujemy się na zielony szlak trawersujący Policę od północy. I zaczyna się maraton. Ścieżka kluczy malowniczo, prawie po płaskim terenie pomiędzy nisko zwieszonymi gałęziami, poprzez borowiny, gdzie jeszcze udaje nam się skosić nieco grzybów, ale już nie czas na to, bo dzień powoli się kończy a za szpalerem lasu niebo rozciągnięte nad Beskidem i dolinami u jego stóp zmienia barwy na wieczorne. Umyka czas. Liczyliśmy, że będziemy na Krupowej koło 19-20tej, opóźnienia jednak znacznie zmodyfikowały nasze wstępne plany. Ze szlaku dajemy znać do schroniska, że pewnie po 21:00 znajdziemy się dopiero w okolicach Krupowej.



  Góry bledną w oddali a ognisty zachód przyozdabia horyzont, gdy jesteśmy chyba dopiero w połowie długiego trawersu. Czas przyspieszyć kroku, by nie wpaść do schroniska nocną porą. Kroku tak przyspieszamy, że w końcu lecimy jak wariaty przeskakując błota i mokre korzenie, smagają po kostkach borowiny po obu stronach wąskiej ścieżki i sadzimy ku skrzyżowaniu szlaków pod Jasną Górą. Tu dopada nas ciemność, zakładamy więc czołówki, ale to już rzut beretem od schroniska. Kwadrans później jesteśmy, zziajani i spoceni, w cieplutkiej jadalni schroniska na Hali Krupowej. Godzina 21:40. I tu przemiłe zaskoczenie. Gospodarz wita nas pytaniem, czy nie potrzebujemy wrzątku, coś do jedzenia, czekał na nas, bo wiedział, że dotrzemy późno. Chwila regeneracji i zasiadamy na werandzie a gospodarz przynosi nam na stół świece. Niech pan idzie spać, my tu posiedzimy, można zgasić światła, mamy czołówki, mówimy. Chwilę później chata cichnie i tonie w mroku, jedynie światło gwiazd, sierp księżyca i migotanie świec rozjaśnia ciepłą noc. Klimat niepowtarzalny. Odpoczywamy na tej werandzie do w pół do pierwszej w nocy, kiedy w końcu łamie nas ostateczne zmęczenie…
  Poranek na Krupowej. Śniadanie na werandzie, a jakże. Nie spieszy się nam zbytnio z wyjściem. Zasiadamy i robimy porządek z nazbieranymi dzień wcześniej grzybami, kiedy następuje niespodziewane spotkanie ze znajomym Darka z Krakowa. Błażej dosiada się na godzinkę, przy okazji dosiadają się inni i robi się atmosfera bardzo towarzyska. Niestety trzeba w końcu zwlec się i założyć wory na grzbiet, bo przed nami trasa powrotna. Dziękujemy za gościnę i późnym porankiem wyruszamy czerwonym w stronę Okraglicy.


 Niespodziewane spotkanie i nasza weranda

 Hala Kucałowa

  Na Kucałowej kulki owiec. Malowniczo wkomponowały się w zielono-złotą przełęcz. Pobekiwanie i podzwanianie, machają ogonami białe owczarki… Jeszcze tylko zdjęcie pamiątkowe pod rogaczem na Hali i ruszamy w drogę.
  Łagodnie opadamy przez Urwanicę, szerokim szlakiem. Podchodzą niedzielni turyści. Znów płyną łąki w kolorach lata, znów przeskakujemy błota, znów płyną góry na horyzoncie… Mijamy zaniedbany szałas pod Narożem i przy skrzyżowaniu szlaków skręcamy na niebieski szlak schodzący do Kojszówki. I znowu zaczyna się maraton, bo czas jakby przyspieszył i znów jesteśmy w plecy. Trzeba zdążyć na pociąg a my ciągle w lesie. Znów zawrotne tempo na zejściu a szlak nie chce się skończyć! Sieroty. Gnamy drogą w dół i wreszcie docieramy do przysiółka Jurków. Stamtąd już niedaleko, jeszcze kawałek lasem i na stacyjkę w Kojszówce wkraczamy siedem minut przed przyjazdem pociągu. Uff… Trasa dobiegła końca. Piękna trasa. Zmęczeni i głodni wcinamy resztki konserwy a „strzała Podbeskidzia” powoli i ślamazarnie toczy się w kierunku domu. Kolejny weekend zaliczony do pięknych i udanych.
  Zwłaszcza nastrojowy wieczór przy świecach na werandzie w przemiłym schronisku na Krupowej…  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz