Ech,
Sucha Beskidzka. Zadupie komunikacyjne. Szkoda gadać nawet, jak trudno się o
poranku wydostać stamtąd do Zawoi, więc zacznę od samej Zawoi. Po obiedzie w
karczmie przy kościele ruszamy w trasę a cel na dziś to Hala Krupowa. Jeszcze
tylko pół godziny drzemki w przydrożnym maliniaku tuż po wyjściu na szlak i
ruszamy z kopyta.
Zielone znaki prowadzą nas pierwszym
podejściem nad ostatnie zabudowania a w przydrożnych borowinach pierwsze grzyby
tego dnia – dorodne zajączki. Cichną wnet odgłosy wsi, poszum dróg i idziemy
wznoszącym się lasem, szeroką drogą, ku piętrzącym się coraz wyżej górom.
Przysiółek Łabidowa wita nas szczekaniem i mijamy drewniane domy malowane w
błękitne pasy z wyciosanymi w drewnie świątkami przy progu. Za przysiółkiem
chwila oddechu. Siadamy w cieniu, wśród traw i kwiatów, łyk wiśniówki z
piersiówki i odpoczynek przed kolejnym podejściem.
Wznosimy się powoli w górę północnym
ramieniem Kiczorki. Sponad traw i połogich kulminacji, spomiędzy prześwitów
wyskakuje Beskid Mały a my kierujemy się na zielony szlak trawersujący Policę
od północy. I zaczyna się maraton. Ścieżka kluczy malowniczo, prawie po płaskim
terenie pomiędzy nisko zwieszonymi gałęziami, poprzez borowiny, gdzie jeszcze udaje
nam się skosić nieco grzybów, ale już nie czas na to, bo dzień powoli się
kończy a za szpalerem lasu niebo rozciągnięte nad Beskidem i dolinami u jego
stóp zmienia barwy na wieczorne. Umyka czas. Liczyliśmy, że będziemy na
Krupowej koło 19-20tej, opóźnienia jednak znacznie zmodyfikowały nasze wstępne
plany. Ze szlaku dajemy znać do schroniska, że pewnie po 21:00 znajdziemy się
dopiero w okolicach Krupowej.
Góry bledną w oddali a ognisty zachód
przyozdabia horyzont, gdy jesteśmy chyba dopiero w połowie długiego trawersu.
Czas przyspieszyć kroku, by nie wpaść do schroniska nocną porą. Kroku tak
przyspieszamy, że w końcu lecimy jak wariaty przeskakując błota i mokre
korzenie, smagają po kostkach borowiny po obu stronach wąskiej ścieżki i
sadzimy ku skrzyżowaniu szlaków pod Jasną Górą. Tu dopada nas ciemność,
zakładamy więc czołówki, ale to już rzut beretem od schroniska. Kwadrans
później jesteśmy, zziajani i spoceni, w cieplutkiej jadalni schroniska na Hali
Krupowej. Godzina 21:40. I tu przemiłe zaskoczenie. Gospodarz wita nas
pytaniem, czy nie potrzebujemy wrzątku, coś do jedzenia, czekał na nas, bo
wiedział, że dotrzemy późno. Chwila regeneracji i zasiadamy na werandzie a
gospodarz przynosi nam na stół świece. Niech pan idzie spać, my tu posiedzimy, można
zgasić światła, mamy czołówki, mówimy. Chwilę później chata cichnie i tonie w
mroku, jedynie światło gwiazd, sierp księżyca i migotanie świec rozjaśnia
ciepłą noc. Klimat niepowtarzalny. Odpoczywamy na tej werandzie do w pół do
pierwszej w nocy, kiedy w końcu łamie nas ostateczne zmęczenie…
Poranek na Krupowej. Śniadanie na werandzie,
a jakże. Nie spieszy się nam zbytnio z wyjściem. Zasiadamy i robimy porządek z
nazbieranymi dzień wcześniej grzybami, kiedy następuje niespodziewane spotkanie
ze znajomym Darka z Krakowa. Błażej dosiada się na godzinkę, przy okazji
dosiadają się inni i robi się atmosfera bardzo towarzyska. Niestety trzeba w
końcu zwlec się i założyć wory na grzbiet, bo przed nami trasa powrotna.
Dziękujemy za gościnę i późnym porankiem wyruszamy czerwonym w stronę
Okraglicy.
Niespodziewane spotkanie i nasza weranda
Hala Kucałowa
Na Kucałowej kulki owiec. Malowniczo
wkomponowały się w zielono-złotą przełęcz. Pobekiwanie i podzwanianie, machają
ogonami białe owczarki… Jeszcze tylko zdjęcie pamiątkowe pod rogaczem na Hali i
ruszamy w drogę.
Łagodnie opadamy przez Urwanicę, szerokim
szlakiem. Podchodzą niedzielni turyści. Znów płyną łąki w kolorach lata, znów
przeskakujemy błota, znów płyną góry na horyzoncie… Mijamy zaniedbany szałas
pod Narożem i przy skrzyżowaniu szlaków skręcamy na niebieski szlak schodzący
do Kojszówki. I znowu zaczyna się maraton, bo czas jakby przyspieszył i znów
jesteśmy w plecy. Trzeba zdążyć na pociąg a my ciągle w lesie. Znów zawrotne
tempo na zejściu a szlak nie chce się skończyć! Sieroty. Gnamy drogą w dół i
wreszcie docieramy do przysiółka Jurków. Stamtąd już niedaleko, jeszcze kawałek
lasem i na stacyjkę w Kojszówce wkraczamy siedem minut przed przyjazdem
pociągu. Uff… Trasa dobiegła końca. Piękna trasa. Zmęczeni i głodni wcinamy
resztki konserwy a „strzała Podbeskidzia” powoli i ślamazarnie toczy się w
kierunku domu. Kolejny weekend zaliczony do pięknych i udanych.
Zwłaszcza nastrojowy wieczór przy świecach na
werandzie w przemiłym schronisku na Krupowej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz