Lato w pełni. Ani trochę temu wrześniowi nie chce się wydawać, że już za niedługo nadejść ma jesień. I dobrze, bo górskie wieczory i noce jeszcze tak ciepłe, że można śmiało urządzić klasyczne bacowanie. Czyli nocleg z ogniskiem w starym, pasterskim szałasie, bez prądu, z wodą u źródła i w doborowym towarzystwie.
Docelowym miejscem owego bacowania jest
poznany już kilka lat wstecz w warunkach zimowych opuszczony przysiółek
Bryzgałki położony nieco z boku, po słowackiej stronie, pasma rozciągającego
się miedzy Wielką Raczą a Rycerzową. Wówczas zawitałam tam z „przewodnikiem”,
teraz sama robię za przewodnika, wówczas była zima, dziś babie lato i tylko
dzięki znikomym informacjom zakodowanym w pamięci oraz namiarom GPS ufam, że
nasza czteroosobowa drużyna dotrze we właściwe miejsce.
Odpoczynek na podejściu - Mirek i Darek
Ruszamy w sobotni poranek z parkingu w
Rycerce Kolonii. Ja, Darek, Mirek i Piotrek. Upał. Ciągną w górę żółtym
szlakiem jednodniowi turyści, nasze plecaki spakowane zapobiegawczo w nieco
większy format. Nigdzie nam się nie spieszy a pogoda zapowiada się na weekend
wybornie, toteż niespiesznie gramolimy się trawersem do schroniska na Wielkiej
Raczy. Po drodze, wraz z wysokością, wyskakują coraz szersze, choć przymglone w
słońcu widoki, w tym mój ulubiony Wielki Chocz. Chwila wytchnienia i docieramy do schroniska.
Piwko, chwila oddechu i zarzucamy wory.
Ścieżka kluczy pomiędzy krzewinkami borowin, przez polany i hale szczytowe.
Kwintesencja Beskidu Żywieckiego – ścieżynka brzegiem hali, gdzie złote i
zielone kobierce traw, to znów lasem o runie barwy czystej sangwiny, pod
drzewami szumiącymi wysoko, strzelistymi bukami i starymi świerkami… Na Hali
Małej Raczy otwiera się piękna panorama na Małą Fatrę ze strzępiastym Rozsutcem
i piramidką Krywania.
W dolinach popołudniowe mgły a w wyobraźni już wiruje
wspomnienie tego urokliwego, cichego zakątka pachnącego dymem z ogniska…
Jeszcze swoje trzeba przejść, jeszcze przypomnieć tę drogę… Jeszcze Orzeł,
potem Hala Śrubita i chwila odpoczynku. Wysokie trawy falują ponad głową, gdy
odpoczywamy na skraju hali a popołudnie powolutku schyla głowę między wzgórza.
Jeszcze tylko pół godziny dreptania lasem i nadchodzi ten moment, gdy trzeba
zacząć poszukiwania tej właściwej ścieżki, która doprowadzi nas do Bryzgałek.
Lata wstecz, zimowe warunki i wówczas szlak niebieski, słowacki, dziś czerwony,
ale dzięki czujności i dobrej mapie znajdujemy zarośniętą ścieżynę
wyprowadzającą pod właściwy słupek graniczny, od którego teraz już łatwo trafić
na właściwą drogę.
Hala Śrubita
Wrażenie, że wkraczamy w inny, cichszy świat.
Wysokie trawy, potem szeroka traktorówka z błotem po kostki po zrywce i
widokiem na garb Raczy oraz głęboką dolinę poniżej. Pół godziny później zza
lasu po lewej stronie drogi wyłania się pierwszy spróchniały dach… Jesteśmy.
Siedem szałasów na przepięknej, malowniczej
polanie powyżej niewybitnego szczytu Bryzgałka. Ułożone w półksiężyc, niektóre
wciąż użytkowane przez pasterzy (kulturowy wypas), niektóre 400-letnie. Jeden
nowy. I tu niespodzianka – kilka lat wstecz trzy z nich, z klepiskami,
pryczami i czynnymi piecami były otwarte
(skoble) i służyły za schronienie bardziej wtajemniczonym i umiejącym zachować
porządek turystom. Dziś tylko jeden z nich nie posiada zatrzaśniętej na siedem
spustów kłódek. Nic dziwnego, skoro nie każdy potrafi docenić ten zakątek,
pozostawić po sobie porządek i nie zdewastować cennych zabytków. Wszystkie
szałasy są prywatne, mają swoich właścicieli, którzy świadomi swojego
dziedzictwa zamykają te cudne zabytki na klucz. Nam się udaje, bo w jednym z
nich jest prycza i szereg materaców. Za piec się nie zabieramy, za to marsz do
lasu po drewno i rozpalamy ognisko. Po to tu przecież przyszliśmy. Między
innymi. Pośmierdzieć dymem.
Piotruś postanawia rozbić namiot. Mirek
ostatecznie koczuje na werandzie jednego z szałasów, gdzie nota bene na stole i
ławach rozkładamy cały majdan spożywczy i gotujemy kolację. Nad wiekowymi
dachami zapada szybko zmierzch a nad głowami szybko pokazują się gwiazdy. Ogień
trzaska aż miło a w gardłach pali bimber pod tytułem „chłopska”. Oczy zmęczone
słońcem i patrzeniem na rozsłoneczniony świat. Kleją się powieki i padam do snu
zmęczona całym długim tygodniem. Kumulacja. Wyro. Dobranoc.
Niedziela rozpoczyna się o 5 rano. Reakcja na
pobudkę jest natychmiastowa, gdy tylko słyszę, że wschód słońca i piękne
widoki. Przysiółek skąpany jest w ciszy i słońcu, które dopiero co także
wstało. Pod nogami wije się w dolinach Kysuca. Wzgórza Kysuckich Wierchów
nakładają się na siebie, jedno pasmo za drugim, jakby stały w szeregu, parują i
nurzają się we mgłach wczesnego poranka… A nad tym wszystkim na horyzoncie
calutki masyw Małej Fatry – od grzebienia Rozsutca z trójkątnym Stohem, przez
Chleb i główną grań z Krywaniem i Małym Krywaniem… Widok jest oszałamiający,
tym bardziej, że otula go ta rześka cisza wczesnego poranka, zanim nadejdzie
upał, zanim zjawią się jacykolwiek ludzie, zanim jeszcze nie znikną te góry w
słonecznej mgle, nie rozmyje się panorama… Ech, żyć, nie umierać. Tu i teraz.
Wczesna pobudka i kontemplacja przy kawie
ugotowanej na wodzie wprost ze źródełka i śniadaniu. Zrobiliśmy bałagan na cały
stół. I co z tego. Jesteśmy tu, by odpocząć, pozaglądać w głąb górskich dolin i
kolejnych pasm, poleniuchować na karimatach w porannym słońcu… Przybywają też
pierwsi goście na polanie. Ekipa z Rycerki na koniach huculskich. Chwila na
pogawędkę, na okowitkę, opowiadają trochę o historii tych pasterskich szałasów
i idą w dalszą drogę. My obieramy podobny kierunek – w stronę Przegibka. Z tą
małą różnicą, że oni na grzbietach koni a my z końskimi plecakami na
grzbietach. Szkoda stąd odchodzić, ale cóż…
Wracamy na czerwony szlak. Ścieżka znów
kluczy wśród borowin, przez piękne lasy, chyba jedne z najpiękniejszych w całym
Beskidzie Żywieckim. Idziemy niespiesznie, ale najlepsze widoki już za nami
niestety. Niedzielni turyści, znów ruch na szlaku… A w środku gdzieś ciągle w
człowieku to wrażenie oczyszczającej ciszy i tego spokoju z polany obsadzonej
starymi chałupami…
Przełęcz Przegibek (fot. darkheush)
Docieramy do Przegibka. Znad przełęczy
sielski obrazek schroniska i kilku zabudowań przysiółka na tle Będoszki.
Zasiadamy w tłumie ludzi (niestety) na szybką przekąskę z palnika (klopsiki) i
piwo. Oczywiście. Niedziela zmusza do powrotu. Ale oczyszczenie i odpoczynek
wyzwala pozytywną głupawkę w drodze powrotnej. Cóż, któżby się tam przejmował.
Bacowanie uważam za udane. Do następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz