Dziennik
pokładowy, dzień pierwszy - 20 stycznia, piątek - Prehyba
Lądowanie w Szczawnicy przed południem, za
suchy de volaille w miłej knajpce, szybkie uzupełnienie zakupów i zasuwamy przez Plac Dietla. Szczawnica
rozleniwiona i nieco pusta, mijamy piękne
wille uzdrowiskowe, niektóre z nich już zapomniały o czasach swej
świetności i straszą odrapanymi murami i ślepymi oknami zabitymi na amen. Czy
jeszcze kiedyś ktoś przywróci im życie i dawny blichtr?
Wznosimy się nad ostatnie przysiółki a
mglisty krajobraz niemrawo wyłania się z szarości. Nie będzie dziś widoków i
dalekich panoram, myślę… Niezliczone hektary drogi za wodospad Zaskalnik i zbyt
duży wór na plecach. Po zbyt dużej przerwie. Trudno, ciśniemy. Ostatnie pieski
na szlaku przy leśniczówce, nawet nie chce się im szczekać… Drwale przy rozgałęzieniu szlaków i tutaj wbijamy
w stokówkę, na niebieski szlak, przez
lodowiska zmarzłych potoków i kobierce
ściętych gałęzi świerkowych i się zaczyna...
Podejście pod Koszarki; dwa kroki w przód, półtora w tył. Darek
dzielnie ciągnie w górę, a mnie się plątają nogi. Wstyd, hańba, zbieram dupę,
trzeba dać z siebie wszystko, pewnie, że dojdę. I nagle sponad linii lasu
ukazują się widoczki, które wynagradzają wszystko, co człek wycierpiał do tej
pory - Tatry i Pieniny na pierwszym planie spowite późnymi popołudniowymi
mgłami. Warto było, tym bardziej, że jestem tu pierwszy raz. Chwila oddechu po
mozolnym podejściu i przed kolejną turą zdobywania wysokości. Dochodzi z prawej
zielony szlak, przedtem rzucam jednak wór w śnieg i 5 minut na złapanie
oddechu. Nogi jak z waty. Gdzie ta kondycja???
Pieniny i Tatry spod Koszarek
Gramolimy się na Czeremchę wśród pięknie
ośnieżonych drzew. Ledwo zipię ale już niedaleko. Tak przynajmniej twierdzi
GPS… Ostatnie poblaski słoneczne przed zachodem przebijają się przez zwały
chmur nad Pieninami i to są niestety ostatnie widoki, jakie będzie nam dane
podziwiać dziś i jutro (niestety). Już widać z dala schronisko i wieżę
przekaźnikową na szczycie Prehyby. Pocieszające, jednak droga dłuży się w
nieskończoność a gardło wysuszone oddechem.
Zachód mleczny, mglisty, romantyczny... spod schroniska niestety widzimy tylko kawałek przekaźnika, fragmenty zaśnieżonych ławek, 1/4 choinki... Gorący, słodki grzaniec i kanapki na kolację. Nikomu się nawet nie chce gotować. Ciepły prysznic i zasypiam w mgnieniu oka, jak dziecko… A nazajutrz...
Zachód mleczny, mglisty, romantyczny... spod schroniska niestety widzimy tylko kawałek przekaźnika, fragmenty zaśnieżonych ławek, 1/4 choinki... Gorący, słodki grzaniec i kanapki na kolację. Nikomu się nawet nie chce gotować. Ciepły prysznic i zasypiam w mgnieniu oka, jak dziecko… A nazajutrz...
Dziennik pokładowy, dzień drugi -
21 stycznia, sobota - Cyrla
...paprotka wieczorem w jadalni wyglądała jak paprotka... została pozbawiona swej godności. Przy śniadaniu okazało się przez kogo... Do jadalni weszło 3/4 niedźwiedzia (uroczy, majestatyczny nowofunland), się poprzytulać. Bo paprotka już odmawia
Schronisko PTTK na Prehybie w porannych mgłach
Prawie puste schronisko zaklęte w mgłach żegna nas niknąc już za
pierwszym zakosem w mlecznej toni… Kopiemy, ryjemy, nawiane ponad kolana,
człowiek wpadł i ni ma jak wyleźć, tylko kuriozalne wymachiwanie kijami ponad
głową i przekleństwa miotane pod nosem... A rakiety kurzą
się w domu... Skrzyżowanie szlaków – wybieramy zejście do Rytra niebieskim
szlakiem. Nawiane zaspy i stromy stok po lewej. Wspaniale oszronione drzewa.
Temperatura znośna, wiatr miota się gdzieś górą, jakby świat chciał nabrać
jasności a nie mógł… Dobry kopny śnieg i nieco lżejszy plecak sprawiają, że po
stracie pół godziny na ryciu w zaspach nabieramy w końcu prawie letniego tempa.
W końcu docieramy pod Diabli Garnek, gdzie przy szlaku przycupnęły malownicze
skałki. Herbatka, niespodzianka: piękne wilcze sznurowanie, które się ciągnęło
kilka km po szlaku turystycznym. W międzyczasie mnóstwo innych tropów - żbik, może
ryś, wiewiórka, lis, kuna i zając i jelenie, i sarny... i dziki.
Do Rytra miła trasa. Do czasu... Śniegu tutaj jakby
coraz mniej. Spotykamy samotnego skiturowca, cztery osoby po drodze i za
krzyżówką szlaków przy zejściu do Rytra zaczyna się armaggggggedon. Nie wiem
jakim cudem i na ostatnich nogach, dziko było i w pionie - dałam radę...
uffffffff... Teraz tylko monotonne darcie asfaltem do centrum.
Dwa dni wcześniej właściciel z Cyrli pytał
jak chcemy się do nich dostać, polecił drogą dojazdową przez Makowicę. Bardzo
miło z jego strony, cały czas czujny i zatroskany, by się ludzie nie pogubili.
A więc obiadek w Rytrze w schronisku „Pod Roztoką”, gdzie przemiła atmosfera,
pyszne jedzenie i miła pani, uzupełnienie zakupów i zasuwamy na zamek ryterski.
Ledwo zipię tym pieprzonym asfaltem pod te cholerne strzępki ruin... Niewiele
już z tego zostało… A potem zawijaski drogi i tak sobie pomału, niespiesznie
lecimy w górę. Złapałam rytm i oddech na łagodnych zakosach drogi. Przysiółek
Makowica jak malowany, zaczyna się przejaśniać nad światem, ale to jeszcze nie
to... Ponad domami ostatnie podejście do złączenia szlaków i znowu ciężki wór
leci w zaspę. Dużo dziś w nogach i wcale nie łatwo. Dużo zejścia i całkiem
sporo podejścia. Chwila odpoczynku i nagle wrzaski z góry. Ekipa z Myślenic
wita nas na szlaku kielonem cytrynówki i zaproszeniem na imprezę w szałasie z
grillem. Jak miło
Cyrla osiągnięta przed zmrokiem. W oknach światła, grzaniec i przemiła obsługa. Kotka Zosia snuje się po barze, między napojami, po kominku, wszędzie jej królestwo... Schronisko miłe, ciepłe, odpicowane, nie mam ochoty wychodzić spod prysznica J Wieczorny grill, śpiewanie, rozmowy przy kiełbasie i piwku i padamy…
Cyrla osiągnięta przed zmrokiem. W oknach światła, grzaniec i przemiła obsługa. Kotka Zosia snuje się po barze, między napojami, po kominku, wszędzie jej królestwo... Schronisko miłe, ciepłe, odpicowane, nie mam ochoty wychodzić spod prysznica J Wieczorny grill, śpiewanie, rozmowy przy kiełbasie i piwku i padamy…
Schronisko na Cyrli, powyżej ruiny zamku w Rytrze
Dziennik pokładowy, dzień trzeci - 22
stycznia, niedziela – Hala Łabowska
Sikorki... Wszędzie sikorki... Bogatki
spasione jak na sterydach. Całe drzewo się od nich trzęsie
Po
śniadaniu zbieramy dupska, żegnamy Cyrlę i wychodzimy w mgłę... Chwilę później
zaczyna dziać się magia i wychodzi niebieskie niebo
Chmury przewalają się przez gałęzie oszronionych
cudnie drzew i im wyżej i dalej się wznosimy, tym piękniej. W koronach rzeźbionych
szadzią ostatnie strzępy mgieł... Świat przejrzał na oczy.
Jaworzyna Kokuszczańska
Od razu lepiej się idzie. Od razu lepszy humor.
Hala Pisana
Wieczór na Łabowskiej zaczytany i kompletnie sami dziś tu jesteśmy. Bardzo mili gospodarze. Na kolację makaron z sosem serowym i kiełbasą. W domu by tego normalny człowiek nie tknął, tu smakuje pysznie. Podobnie jak krupnik z makaronem i parówkami na śniadanie
Dziennik pokładowy, dzień czwarty - 23 stycznia, poniedziałek - powrót
Wychodzimy o 9.30 w stronę Łomnicy. Szkoda
opuszczać to miejsce, bo klimat wspaniały, total unplugged i gospodarze
świetni, ale cóż, nie jesteśmy tu dla przyjemności
Spotykamy na drodze samotnego pana, który mówi
- Tatry widać... Jakby sił witalnych przybyło i faktycznie - tuż ponad
szałasami na Skotlarce ponad morzem złotych chmur wlewających się w doliny i
siodła górskie, horyzont przyozdabiają przepiękne ząbki tatrzańskie... Raj dla
oczu. Niestety trzeba się nacieszyć zbyt krótko i zacząć nieść swój krzyż
pokutny, czyli zejście niebieskim szlakiem w dół do Łomnicy... Nie ukrywam,
przejechałam połowę na tyłku. Ten skurwiel co wymyślił i wyznakował ten szlak
powinien smażyć się w kotle piekielnym na samym dnie. Jeszcze tylko piwo i
naprędce palone papierosy w oczekiwaniu na busa pod sklepem w Łomnicy i
zaczynamy powrót...
Schronisko na Hali Łabowskiej
Hala Skotlarka i Tatry w tle
Fajny ten Sądecki. Dał
w dupę. Fantastyczne schroniska, gospodarze, widoki i cisza tak właściwa
zimie... Wrócę tu na pewno jeszcze nie raz… Do zobaczenia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz